24.07.2016

Rozdział IV


Bałam się, że nie zdążę z rozdziałem, bo Armin zachciało się Bleacha w sobotę i akurat trafiła w najbardziej tasiemcowe odcinki w serii, kiedy powinna poprawiać historię Gabrysia. A jednak jest. Mission complete, dostanę jakich achievement?
Możliwe, że przez moje roztargnienie są jakieś literówki, ale poprawiam to o prawie północy, wybaczcie, moje słodziaki.
Mam nadzieję, że ten rozdział jest lepszy od poprzednich lub chociaż na takim samym poziomie.
Pozdrawiam i zachęcam do czytania, komentowania :)
Armin Wasza Kochana xD



ROZDZIAŁ IV
Pięć lat później...
      – Ciao, Becca – przywitał się Gabriel, wchodząc do kuchni. Rebecca podniosła wzrok znad wypracowania, które pisała na laptopie.
   – Jak w szkole? – zapytała po włosku.
Jedenastolatek wprost promieniał.
   – Zaczynamy na historii omawiać mitologię grecką! – odparł po polsku.
Uśmiech zniknął z twarzy szesnastolatki niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Gabriel mówił po polsku tylko wtedy, gdy w pobliży znajdowała się Su.
W ciągu pięciu lat polszczyzna czarnowłosego chłopaka stawała się coraz lepsza. Wciąż miał jednak cień dawnego akcentu, który przejawiał się, kiedy był zdenerwowany lub czymś bardzo się przejmował. Mówił jednak często w bardzo formalnym stylu, ale prawie płynnie.
   – Idę do pokoju. Kiedy wróci papa? – kontynuował w języku polskim.
Rebecca wróciła co przerwanego zajęcia. Pochyliła się nad laptopem i kliknęła kilka klawiszy.
   – Powiedział, że wróci na kolację. Coś w tym stylu – odparła, po raz kolejny wszczynając typowy dla niej bunt "nie będę mówić po polsku w domu dla zmyślonej psiapsiółki Gabriela".
Gabriel skrzywił się, zniesmaczony kolejną nagłą zmianą postawy siostry, ale chwilę później wzruszył ramionami i postanowił dać jej spokój. Po raz kolejny westchnął w myślach, a pewna część niego podpowiadała mu, że faceci nie urodzili się do rozumienia dziewczyn, nawet własnych sióstr.
   – Dobrze. – Odwrócił się i poszedł do własnego pokoju. Piegowata Su ruszyła za nim.
Franek już leżał na jego łóżku, kiedy chłopak otworzył drzwi. Starszy, dwunastoletni chłopiec o ciemnej, opalonej skórze i brązowych, krótko przyciętych włosach. Kiedy tak leżał rozłożony w poprzek czarnej pościeli w małe czaszki, wydawał się nawet wyższy niż w rzeczywiści – chociaż ciężko byłoby to zrobić, ponieważ Gabriel uważał go za najwyższego szóstoklasistę na świecie. Ubrany jak zwykle w lekki, szary podkoszulek i przydługie, luźne spodnie moro. Jego zielone tęczówki były tak nieziemsko jasne i intensywne w swojej barwie, że kiedy zamykał cienkie jak papier powieki, zdawały się przez nie prześwitywać.
Jasnowłosa Shannon siedziała na parapecie zaczytana w którejś ze swoich skomplikowanych lektur, którą tylko ona uważała za wartą uwagi.
Posłała Gabrielowi przepraszające spojrzenie.
   – Próbowałam go powstrzymać, ale nie chciał mnie słuchać – wyjaśniła nieśmiało, z jej wyraźnym irlandzkim akcentem.
Shannon była niską, chudą dziewczyną, jednak nie można było się bardziej pomylić, kiedy uważało się ją na pierwszy rzut oka za słabą. Blond włosy układały się w złote loki okalające jej okrągłą jak księżyc w pełni twarz o pełnych, różowych ustach i szarych oczach, które tak samo jak oczy Su czy Franka miały w sobie coś niezwykłego, co od razu przyciągało uwagę. Kiedy spojrzało się w nie raz, nie można było odwrócić od nich wzroku. Splotła razem nogi o bosych stopach w pełnym niewinności geście. Tego dnia ubrała delikatną błękitną sukienkę do kolan z miękkiego materiału na wąskich ramiączkach.
   – Twoja siostra jest przerażająca – stwierdził Franek, przestając udawać, że śpi.
Spojrzał na przyjaciela i Su.
Gabriel rzucił plecak w jego stronę. Chłopak go złapał i odłożył na podłogę.
   – Zdajesz sobie sprawę, że ona cię nie widzi, nie? – upewnił się czarnowłosy jedenastolatek.
   – To jest pewien problem – westchnęła Shannon.
Odłożyła swoją książkę i zeskoczyła z parapetu. Stanęła przed Gabrielem z rękoma założonymi na piersi.
Najstarszy chłopak zadrżał.
   – Pewnego razu czekałem na ciebie, a Rebecca weszła pierwsza i usiadła na mnie. Nienawidzę, kiedy ludzie tak robią. Nie usłyszałem w życiu jeszcze żadnego przepraszam... – mruknął.
   – Przynajmniej Rebecca dobrze smakuje – zauważyła wciąż stojąca obok Gabriela Su, która usiłowała naprawić panującą w pokoju atmosferę.
W ciągu ostatnich kilku lat Gabriel zdał sobie sprawę, że nikt prócz niego nie mógł zobaczyć jego przyjaciół. To stało się oczywiste, kiedy Rebecca nie przestawała mówić, że Sucrette to tylko wymysł jego wyobraźni. Dotychczas sądził, że jego siostra po prostu nie chciała się z nimi bawić w Magię i Mit oraz herbaciarnię, kiedy nauczył się wymawiać "h".
Ale jego teoria nie została potwierdzona aż do pewnego dnia, kiedy miał siedem lat. Szli we trójkę przez park: on, Becca oraz niewidoczna dla siostry Su. Niespodziewanie ktoś przeszedł prosto przez Su – chłopiec z przerażeniem obserwował, jak jego niebieskooka przyjaciółka zaczyna kaszleć i skarży się, że ten człowiek obrzydliwie smakował papierosami.
     Jako sześciolatek Gabriel tak naprawdę niewiele się nad tym zastanawiał. Był jedyną osobą, która widziała Su, a później także Franka i Shannon, ale nawet wtedy wiedział, że nie są zmyśleni. Byli prawdziwymi ludźmi, z niepowtarzalną historią i charakterem, ale po prostu nie tacy jak on, Rebecca czy ich ojciec.
Nie mówił o nich wiele, ponieważ za takie słowa, jak pouczył go kiedyś papa, mogą uznać go za nie całkiem normalnego, ale to dla nich w domu mówił po polsku i czasami po angielsku, kiedy chciał pomówić tylko z Shannon i nie życzył sobie, by Franek wtrącał do tego swoje mądrości życiowe (jak na przykład "krowa robi muu, dzieciaku").
Nienawidził idei, że mogłoby ich kiedyś zabraknąć. Nie miał żadnych innych przyjaciół. Zdawał sobie sprawę, że jego ojciec i Rebecca martwią się o niego, ale nie potrafił odsunąć się od jedynych przyjaciół, których miał i którzy byli z nim tak długo. Nawet, jeśli różnili się od innych dzieci. I do tego byli tak ciekawi.      Potrafili zasmakować ludzi. Zrozumienie tego zajęło Gabrielowi sporo czasu, ale po kilku latach udało mu się to. Teraz na tej zasadzie ułożyli nawet grę – Gabriel usiłował odgadnąć, jak dana osoba będzie smakować, a później Su, Franek lub Shannon mówili mu, czy miał rację. Niektóre osoby były łatwe do odgadnięcia: palacze mieli smak papierosów, artyści smakowali jak farby lub budyń (nikt tego nie mógł zrozumieć, ale to prawda), sportowcy byli słoni. Jednak niektóre smaki ludzi nie miały w ogóle sensu. Niektórzy mężczyźni i kobiety mieli posmak cytryny, ale nie zawsze w kwaśny sposób. Jeszcze inni posiadali zupełnie losowy smak: nauczyciel Gabriela smakował winogronami, właściciel kamienicy miętą, a dziewczyna grająca na flecie w parku jak brudne skarpetki Franka (według Su, Franek powiedział, że to niewyprane ciuchy z wf'u Gabriela).
Su wiele razy podkreślała fakt, że każda osoba na własny, indywidualny smak, który coś o nim mówił, ale Gabriel nie bardzo potrafił to zrozumieć. Być może to przez świadomość, że ktoś smakuje jak brudne skarpetki, bo mogłoby to tłumaczyć brak higieny stóp lub bycie Frankiem.
Jego trójka przyjaciół zgodnie twierdziła, że Rebecca smakuje jak wanilia. Gabriel śmiał się, że jeśli jego starsza siostra smakuje jak wanilia, to on powinien być czekoladowy, bo wydawali się być we wszystkim przeciwieństwami, ale Su powiedziała mu kiedyś, że jest raczej cynamonem zmieszanym z granatem. To było bardzo ironiczne, ponieważ był uczulony na cynamon.
Ale uczucie, kiedy ktoś przez ciebie przechodzi nie jest szczególnie miłe ani komfortowe według przyjaciół Gabriela, a on im wierzył. Kiedyś przez przypadek przeszedł przez Franka, i to było straszne. Jego towarzysz zabaw wyglądał, jakby zadławił się powietrzem. Jakby sam przez chwilę był niczym innym jak mgłą. Chciał zapytać czy są duchami, ale uznał, że to śmieszne i mógłby ich obrazić. Mogli dotykać i podnosić przedmioty, a duchy tego nie potrafiły. Do tego pytanie, czy jego przyjaciele przypadkiem nie są martwi mogłoby być bardzo niegrzeczne. Nie chciał ich urazić.
W rzeczywistości, nie był pewien, czy to byłoby obraźliwe. Szczególnie Su, która nie była osobą, którą łatwo obrazić, czy też cokolwiek łatwo z nią osiągnąć. Pewnego razu poprosił ją, aby wyjęła mu ołówek zza biurka, żeby mógł odrobić swoją pracę domową, ale dalej pełzała po jego łóżku lub skakała po fotelu. Ten przewrócił się, powodując, że prawie upadła głową na podłogę, ale w porę udało się jej zeskoczyć na biurko. Nie miał pojęcia jak dziewczyna to zrobiła, ale wydawało się, że w jednym momencie rzucała się się jak przerażony kot na jego miejsce pracy, a w następnej balansowała po przewróconym fotelu z ołówkiem włożonym za ucho.
Ale mimo to nie pytał jej o to, po pierwsze – nie chcąc ryzykować, po drugie – nie bardzo go to obchodziło. Byli jego przyjaciółmi i tylko to się dla niego liczyło. Jeśli ludziom się to nie podobało, to mogli zostawić go w spokoju.
Piegowata Su była przy nim odkąd był sześciolatkiem, a Franek i Shannon pojawili się dwa miesiące po incydencie z człowiekiem smakującym jak papierosy. Miesiąc po tym, jak poszedł do szkoły podstawowej – pierwszej klasy. Rok po pojawieniu się Sucrette. Stanowili zgraną grupę, która dobrze współgrała z Gabrielem. Każdy z nich był inny, na swój sposób wyjątkowy w swojej odmienności, ale jak mawiał nauczyciel Gabriela, przeciwieństwa się przyciągają. Wciąż nie był pewny, co to oznaczała, ale brzmiało dobrze.
     Włosy Franka były brązowe. Zawsze wyglądały tak, jakby chłopak właśnie zerwał się z łóżka, bez względu na to, jak długo usiłowałby je uczesać – czego też nie robił zbyt często, jedynie kiedy Shannon go do tego zmuszała. Kiedy Gabriel się nad tym zastanawiał, uświadamiał sobie, że jego oczy miały kolor przejrzystego oceanu. Kiedy się denerwował, robiły się ciemnozielone jak burzliwy obraz morskiej toni, a kiedy był zadowolony miały w sobie jasne, złote błyski, które przypominały słońce składające pocałunki na falach. Zanim Gabriel wyjechał z rodziną do Polski, mieszkał w rybackim miasteczku i wiele razy żałował, że teraz od morza dzieliło go wiele kilometrów. Na szczęście ojciec starał się co roku jeździć ze swoimi dziećmi na jakiś tydzień nad Bałtyk. Chociaż nie było to to samo co Morze Adriantyckie, podobało mu się tam. Wracali do tego samego miejsca niemal co roku, a Su, Franek i Shannon zawsze im towarzyszyli. Kiedy kryli się w domku, żeby się rozgrzać, Franek przez większość czasu przesiadywał na plaży i patrzył na morze, które w jego towarzystwie zawsze łagodniało. Gdy po raz pierwszy poszli pływać, chłopak okazał się najlepszym pływakiem, jakiego Gabriel kiedykolwiek spotkał.
Czasami sprawiał wrażenie przytłoczonego nadmiarem czegoś nienazwanego, gdy znajdował się w pobliżu wody i sądził, że nikt go nie obserwuje, zupełnie jak Su, kiedy pytał ją o rodzinę. Gabriel nie chciał tego, ale cała trójka miewała momenty, w których wydawała się być o wiele lat starsza, niż na to wyglądało, gdy coś przypominało im o rodzinach. Shannon wyjaśniła kiedyś, że Franek urodził się nad morzem i nie ma dnia, w którym nie pragnąłby tam wrócić. Gabriel nie miał pojęcia w jaki sposób chłopak znalazł się w takim razie w okolicach Warszawy i zapytał o to jasnowłosą, ale ta pojęła, że powiedziała więcej niż powinna i odmówiła odpowiadania na dalsze pytania. Każde z nich tęskniło za swoim domem, nawet, jeśli nigdy nie rozmawiali o nich wprost.
Franek był tym, z którym dało się robić te wszystkie chłopięce rzeczy. Bawili się na świeżym powietrzu lub po prost grali w piłkę nożną. Gabriel nie był wielkim wielbicielem tego typu zabaw, ale lubił od czasu do czasu potarzać się w trawie i ubrudzić koszulkę, której później już tak chętnie nie prał. Jego przyjaciel nie potrafił długo usiedzieć spokojnie w jednym miejscu. Musiał zawsze pozostawać w ruchu lub kiedy nie miał wyjścia, bawił się drobiazgami na biurku Gabriela albo grał w kapsle z jego kotem. Reszta grupki zgodnie twierdziła, że gdyby przykleić Franka do krzesła, zwariowałby po niecałych pięciu minutach.
     Shannon, stanowiąca całkowite zaprzeczenie stereotypów o blondynkach, była bardzo inteligentną jedenastolatką. Czasami wydawała się trochę przerażająca, ale zazwyczaj sprawiała wrażenie miłej kruchej dziewczynki o szarych, spokojnych oczach. Gdy mówiła, dało się bez sprzecznie ustalić jej irlandzkie pochodzenie, chociaż sama tego nigdy nie potwierdziła. Jako jedyna była w stanie powstrzymać Franka przed stoczeniem się w zwyczajne lenistwo i niedbalstwo, a także przemówić mu do rozumu, kiedy zaczynał wariować z nadmiaru emocji – jednym słowem, przy tej umiejętności jej niewidzialność i inne tajemnicze zdolności były niczym listki na wietrze. Stanowiła osobę, do której Gabriel zwracał się z prośbą o pomoc z zadaniem domowym, kiedy miał z nim problem, a także osobę, która pozostawała przy nim na wiele godzin nauki, gdy potrzebował tego, a Rebecca dawno poszła już spać. Gabriel z pasją nienawidził szkoły, czego nie potrafił zrozumieć jego ojciec, który mówił, że jest dopiero w piątej klasie ani blondynka, która wypominała mu, że powinien się cieszyć, bo w ogóle ma dostęp do edukacji. Jednak Shannon nie zamierzała zmuszać go do nauki, tylko zachęcała do niej przez uczynienia ją zabawą z dużą ilością zabawnych anegdot i nagród.
     Piegowata, niebieskooka Su rozumiała. To było to, co robiła. Ona rozumiała. Była osobą, której mówiło się wszystko, a ona nie komentowała, nie pomagała, nie wtrącała się w jego problemy, po prostu słuchała i rozumiała w jakiś sposób – Gabriel nie pytał, jak to robi, ale kiedy mówił jej o swoich zmartwieniach, nagle wydawały mu się maleńkie i łatwe do obalenia jak domek z kart. Była jego murem. Opierał się na tym murze, kiedy potrzebował wsparcia. Rozmawiał z jego strażnikiem, gdy czuł się zestresowany. Franek i Shannon mogli być jego dobrymi przyjaciółmi, ale wiedział, że nigdy nie będą dla niego tym kimś, kim była dla niego Su.
     Gabriel trącił chłopaka leżącego na jego łóżku, by się przesunął, ale Franek ani drgnął – z wyjątkiem jego ust, w których kącikach pojawił się cień kpiącego uśmiechu. Czarnowłosy pojął, że dalsze działania były pozbawione sensu, więc pociągnął plecak pod samo biurko i wyciągnął z niego zeszyty ćwiczeń.
   – Mam dwa zadania z matematyki i mapę z województwami do koloru i podpisania – oznajmił.
   – Kolorowania – poprawiła go Shannon.
Franek jęknął. Zielonooki nie cierpiał szkoły nawet bardziej od Gabriela, co było dość ironiczne, bo Włoch jeszcze nigdy nie widział, żeby któreś z jego przyjaciół poszło do szkoły.
   – Zanim zaczniemy w ogóle mówić o pracy domowej, mogę liczyć na przekąskę dla odstresowania po usłyszeniu tych dwóch przerażających słów, których wypowiedzenie powinno być grzechem?
   – O jakich dwóch słowach mówisz, Fran? – zapytała Su, patrząc na wstającego chłopaka.
   – Matematyka i mapa, panienko.
Shannon westchnęła i przewróciła oczami, a Su zachichotała.
   – Pójdę po coś – zaproponował Gabriel. – Jak skończymy, to dokończymy bitwę Magii i Mit.
Czarnowłosy jedenastolatek otworzył drzwi i wyszedł z pokoju, by przynieść ciastka z kuchni. Po pięciu latach nadal grał w grę, przy której poznał Su. Z niektórymi rzeczami strasznie ciężko się rozstać... zwłaszcza, gdy w przeszłości miały na ciebie wpływ. Nikt nie oddaje części siebie bez walki o nią, prawda?

     Starannie stawiała nogi na każdym poszczególnym stopniu, pocierając oczy z powodu przemęczenia i braku snu. Dlaczego też zachciało jej się nocnych schadzek z nieprzyzwoicie pięknym młodzieńcem? W myślach skarciła się za takie zachowanie.
Granitowe, solidne schody być może wyglądały bardzo zwyczajnie i niewinnie dla większości ludzi, ale personel, jej ojciec, ona i jej młodszy brat powiedzieliby coś zupełnie odmiennego. Czasami któryś ze stopni osuwał się, kiedy się na niego nastąpiło, a gdy chciało się go zreperować – okazywał się w pełni sprawny. Innymi słowy, trzeba było bardzo uważać idąc po nich, by przypadkiem nie zsunąć się na dół na własnych czterech literach. Pokojówki mówiły, że są przeklęte, ale wszystkie dzieci w rezydencji zdołały wytworzyć dla nich swoistą legendę o tym, jak sprytna żmija pod pretekstem przedostała się do rezydencji i razem ze swoimi towarzyszami niemal ją opanowały. Na szczęście w ostatniej chwili zjawił się ukochany córy ówczesnego pana posiadłości i posłał je wszystkie za siódme morze. A ostatnia, pomysłodawczyni, za karę zmieniono w kamień – a ponieważ cechowały ją białe i czarne plamy – stała się się granitem. Wykonano z niego schody, jednak podła żmija uwielbiała się mścić. Kiedy Felicja była mała, jej ojciec zwykł nosić ją na schodach, wykonując skomplikowany taniec tak, aby nie dotknąć ich czułych punktów. Dziewczynka śmiała się z radością, myśląc, że ma najlepszego ojca na całym świecie. Kiedy to się zmieniło? Czas nie miał litości dla żadnego z nich.
     Kręcąc głową, aby odsunąć od siebie te myśli, wstąpiła do jadalni i zajęła miejsce przy wielkich mahoniowym stole. W czasie wystawnych przyjęć mogło siedzieć przy nim nawet trzydzieści postawnych jegomości, znajomych jej pana ojca lub też osobistości, którym starał się pokazać ze swojej najlepszej strony. Niemniej jednak,w tej chwili zasiadało przy nim tylko trzy osoby; ich ojciec, jej brat Edmund i ona. Przytłaczająca cisza kazała pochylić każdemu z nich głowę. Od wielu lat rodzinne posiłki nie były miłym czasem. Zmuszali się do patrzenia na siebie, a tak naprawdę dzieliły ich od siebie grube, niewidzialne mury. Tak to już jest z ludźmi – kiedy potrzebują się najbardziej, oddalają się od siebie i nie mają odwagi wydusić z siebie choćby słowa. Gdy mają siebie dość, uśmiechają się do siebie i kiwają głowami, chociaż myślą tylko o tym, żeby ktoś nie zawracał im więcej ich cennych czterech liter.
     Odkąd Julia, ich ukochana pani matka i żona, pewnej zimowej, chłodnej nocy, w którą za oknem hulała zamieć, zmarła na skutek straty zbyt wielu krwi podczas trzeciego porodu, ich rodzinny atmosfera niemal całkowicie zniknęła z powierzchni tego świata. Tak jak kobieta i noworodek, zachowała się gdzieś w ich sercach, ale nikt nie chciał wypuścił z siebie tego przyjemnego uczucia, toteż każde z nich czuło się niezrozumiane przez innych i sądziło, że prócz niego, nikt już nie pamiętał tamtych czasów.
Jadalnia była wszechstronnym, dużym pomieszczeniem, które zmieniało wystrój pod samopoczucie pana domostwa. Felicja zrozumiała, że dziś jej pan ojciec musiał czuć się lepiej niż zazwyczaj, ponieważ nakazał służkom rozsunąć ciemne zasłony. Światło rozświetlało surowo urządzone wnętrze i dziewczyna widziała, jak odbija się na jej szklance wypełnionej agrestowym sokiem. Atmosfera rozluźniła się, a Edmund spojrzał na siostrę tak samo rozkojarzonym wzrokiem, jak musiał być jej – widocznie wydarzyło się coś ważnego, co im umknęło. Kurz, pokrywający rodowe godło zniknął, biały obrus wymieniono na jaskrawozielony; postawiono na nim porcelanowe wazony barwnych kwiatów z wymalowanymi na nich łabędziami. Ostatni raz widziała je na komunii młodszego brata. Zdecydowanie, coś umknęło rodzeństwu i to coś nienaturalnie uradowało ich pana ojca.
    Zapach flory spowodował, że przypomniała sobie o ostatniej nocy. Wspomnienie odciągnęło jej uwagę od słów, które wypływały z ust jej ojca. Nie chciała ignorować jego zaangażowana w tę sprawę, ale nie była w stanie nic zrobić ze swoim wstydliwym wspomnieniem. Próbowała je od siebie odsunąć, ale to nie podziałało; uszczypnęła się w rękę, aby sprowadzić się na ziemię.
Niestety, to sprawiło, że jęknęła. Trochę za głośno.
   – Czy wszystko w porządku, Felu? – upewniał się jej brat, patrząc na nią z niepokojem.
Edmund zawsze taki był – nazbyt troskliwy, zbyt poważny na swój wiek. Czujnie obserwował swoją starszą siostrę swoimi błękitnymi oczami, dokładnie takimi samymi jak jej własne. Służba, która przepracowała w rodzinie ponad trzydzieści lat i sporo pamiętała, często lubiła mawiać, iż odrodził się w nim jego własny dziadek. Jasne, przydługie włosy opadały mu na czoło. Pomimo, iż dzieliły ich dwa lata, prześcignął ją już w wzroście i przewyższał siostrę o całe dwa cale.
   – Oczywiście. Zwyczajnie uderzyłam się w palec, Ed.
Edmund sprawiał wrażenie, jakby uwierzył w jej kłamstwo i westchnął z ulgą. Oparł się o podparcie.
   – Muszę wam coś oznajmić. – Pan ojciec powstał ze swojego siedzenia. – Obydwoje jesteście zaręczeni.
   – Co? – w tym jednym rodzeństwo było zgodne.

     Rebecca pochyliła się nad laptopem, klikając "wyślij". Nie miała w szkole tak źle jak jej brat, i chociaż w rzeczywistości nie pałała do niej specjalną miłością, ale ze spokojem tolerowała. Jedynie nieprzewidywalność w przewidywalności polskiej ortografii doprowadzała ją do szaleństwa, ale ojciec pocieszał ją, że to dlatego, że polski nie jest jej pierwszym językiem. Ale rzeczywistości to nie kreski i ogonki ją denerwowały, ale momenty, w których nauczyciel prosił ją o znalezienie w tekście drugiego dna. Dlaczego Polacy widzą w zdaniu "niebieskie firany wisiały w oknie" jakiegoś drugiego znaczenia? Niebieska firana to niebieska firana. Niestety, per la stupidità non c'è rimedio.
Szesnastolatka westchnęła, okręcając sobie wokół palca kosmyk jasnych włosów i wstając od stołu, zaniosła laptop do swojego pokoju. Odwróciła się w stronę kuchni, kiedy usłyszała hałas. Brzmiało to jak trzaśnięcie drzwi lodówki, ale kiedy poszła sprawdzić skąd pochodził, nikogo tam nie było.
Pomyślała, że zapewne Gabriel pewnie powie jej później, iż to jedno z jego przyjaciół. Już wcześniej słyszała takie odgłosy; zamykające się samoczynnie drzwi, kroki, czasami nawet szmery rozmowy i chichoty. Gdy była młodsza, przez jakiś czas sądziła, że dom jest nawiedzony, ale to było śmieszne. Duchy, tak jak przyjaciele jej młodszego brata, nie istniały ani nie będą istnieć, nawet jeśli to sobie wmówi. Nie była dzieckiem, nie wierzyła w bajki ani opowieści o duchach. Świat powstał tak, by stwarzać iluzje, że jest coś ponad jego surowością.
     Nalała wody do swojej szklanki i nagle jej myśli padły na ten jeden dzień sprzed pięciu lat, kiedy zobaczyła elektrycznie niebieskie oczy. Nigdy więcej ich nie widziała – to musiała być jedynie jej wyobraźnia, podsycona opowieściami małego braciszka. Była o tym przekonana.
Ale Gabriel wciąż mówił o swoich przyjaciołach. Teraz było ich więcej. Starszy chłopiec o imieniu Franek i dziewczynka nazywająca się Shannon jak najdłuższa rzeka Irlandii. Dla niego wydawali się tak realni, jakby przedstawiał jej prawdziwe ludzkie istoty.
Ich ojciec wciąż się z nim bawił. Felice nadal udawał, że wierzy w wymyślonych przyjaciół Gabriela. Pozwalał mu zapraszać ich na obiad i przypominał, że w tygodniu nie mogą u niego nocować, ponieważ nazajutrz muszą iść do szkoły. Zupełnie, jakby istnieli.
     Potrząsnęła łagodnie szklanką, roztrząsając kamień osiadły na dnie w resztkach wody na samym dnie. Zniechęcona, odłożyła ją do zlewu. Tak jak rozdzieliła osad od wody by jej nie psuł, tak musiała rozdzielić brata z jego własną wyobraźnią. Gdyby nie istniała woda, kamień nie osadzałby się na niej. Gdyby była czysta, mogłaby ją pić bez obrzydzenia. Ale czy rozdzielenie i przesiewanie coś da, jeśli woda ma tendencję do kamienia?
Gabriel potrzebował pomocy i ich ojciec nie potrafił tego zaakceptować, tak jak tego, że do wody potrzeba filtra, bo kranówka jest niezdatna do picia. Przestała wahać się, czy jej decyzja była dobra. Zrobiła to, co do niej należało jako jego starszej siostry. Miała go chronić, tak jak powiedział matka...

     Znów był pijany.
Jej pan ojciec.
Nie było to dla czarnowłosej zaskakujące; właśnie tak ten mężczyzna funkcjonował. Wieczorami upijał się do nieprzytomności, a rano udawał dobrego, przykładnego ojca. W takich chwilach Felicja zaczynała sądzić, że tak naprawdę nie kochał jej matki, Julii. Ożenił się z nią w taki sposób, w jaki zamierzał ożenić swoje dzieci; poprzez ingerencję własnego ojca. Wszystko, co miał zrobić, to mieć z nią syna, któremu przekaże cały majątek; i ich matka spełniła to kryterium, rodząc Edmunda. Sześć lat później urodziła drugiego synka – Szymona, który żył trzy godziny. Felicja, będąc wtedy wystarczająco dużą, liczyła każdą minutę życia swojej matki i najmłodszego braciszka. Szymon przeżył trzy godziny, pani matka piętnaście minut. Przemęczona, ale blado uśmiechnięta, zdążyła przywitać się z noworodkiem i powiedzieć do córki, która przyszła przywitać dziecko na świecie: "Ma śliczne oczka, prawda?". Już wtedy akuszerka nie dawała jej żadnych szans, patrząc na zakrwawione łoże. Metaliczny zapach krwi unosił się w powietrzu jeszcze tygodniami po ich wspólnym pogrzebie. Kochającą matkę z nowo narodzonym synkiem położono we wspólnym, rodzinnym grobowcu.
   – Nienawidzę twojej matki – mamrotał po pijaku, z trudem utrzymując się na nogach.
Opuszki jego palców zbielały, kiedy z całej siły chwytał się krzesła.
Dziewczyna w życiu nie słyszała takich bzdur. A kto za nią płakał miesiącami? Kto, jak nie on? Co za błazeńskie słowa...
   – Nigdy nie miała tyle szczęścia, na ile zasługiwała... Kiedy byliśmy młodzi, miałem wiele problemów, ale po ślubie pomagała mi. Sprawiła, że stałem się... lepszym człowiekiem. Po co pomagać takim ludziom jak ja? – Może to prawda, może to jedyna sensowna rzecz, jaką powiedział tamtego wieczoru. – Nienawidzę jej, bo się bez powodu ofiarowała. W życiu nie miała żadnej sensownej odpowiedzi, kiedy pytałem dlaczego to robi. Bo chciała, bo we mnie wierzy... I umarła. Felu, nie bądź taka jak ona. Nie łam tym komuś serca... masz to po mamie, ofiarność boli cię najmniej, ale najbardziej niszczy bliskich.
   – Ojcze, idź stąd. Wypiłeś za wiele.
     Jednak mężczyzna w ogóle jej nie słuchał, jedynie westchnął z rezygnacją. Dziewczyna wyszła ciężkim krokiem z pokoju, obciążona rozczarowaniami jej ojca z którymi, choćby nawet chciała, nie mogła się uporać. Jej rodzice byli dwoma osobami, które nie powinny się spotkać, by się nawzajem nie zranić. Jednak bez wątpienia, jej pan ojciec kochał jej matkę bardziej, niż była sobie w stanie to wyobrazić. Dlaczego to ona musiała słuchać, jak wylicza zmarłej jej wszystkie duże i małe grzechy? Dlaczego to Edmund nie mógł być przy nim, oglądać, jak zatapia swoje smutki w alkoholu? Nie, Edmund był zbyt młody, by to zrozumieć... Nie mogła przekazać tego ciężaru nikomu innemu.
     Jego słowa zdawały się być ołowiem w jej kościach, sprawiły, że czuła się bardziej przytłoczona niż zazwyczaj.
To mój los, mówiła sobie, moje życie w luksusie, ale także od dawna wykopany dół...

     Rebecca wzięła głęboki wdech i zapukała do solidnych, czarnych drzwi tuż przed nią. Dwa dni czekała na odpowiedź na jej e-maila, a kiedy ją dostała razem z konkretną datą spotkania, niemal spanikowała. Po chwili otworzyła jej kobieta w średnim wieku z ciemnymi włosami, ciepłymi brązowymi oczami oraz uśmiech, który rozciągnął się na jej twarzy, kiedy zauważyła szesnastolatkę.
   – Witaj – powiedziała miękko.
   – Dzień dobry – odparła Rebecca, z trudem przełykając ślinę.
Kobieta kiwnęła głową.
   – Proszę, wejdziesz? – zapytała, a uśmiech, którym obdarzyła Włoszkę, nie znikał wciąż z jej twarzy.
Cofnęła się, by wpuścić Rebeccę do środka.
Dziewczyna weszła i stanęła na środku pokoju, splatając ze sobą dłonie ze zdenerwowania.
   – Niech pani nie mówi nikomu, że tu byłam, dobrze? – upewniła się.
Nieczęsto miała do czynienia z psychologami lub psychiatrami. W pierwszej gimnazjum pani Sośnicka prowadziła zajęcia na temat uzależnień od narkotyków, alkoholu, ich efektów i jak być asertywnym, kiedy ktoś zaproponuje ci takie używki. Niektóre dzieci raz w tygodniu chodziły do niej na “pogaduszki”, ale w większości przypadków przeprowadzała rozmowy po kłótniach lub szkolnych bijatykach na korytarzach  – była szkolnym psychologiem.
Pani Sośnicka kiwnęła głową i zaoferowała dziewczynie, żeby usiadła na kanapie.
   – Jeśli to coś, co może cię zranić. Nie napisałaś mi nic konkretnego.
   – Przepraszam, to trudna sprawa... – mruknęła Włoszka. – Właściwie to nie ja mam z panią rozmawiać... chodzi o mojego brata. Nazywa się Gabriel.
Psycholog ponownie skinęła głową i uśmiechnęła się delikatnie.
   – Znam go. To energiczny chłopiec, prawda? – Zaśmiała się.
Gimnazjum do którego uczęszczała Rebecca oraz szkoła podstawowa Gabriela stacjonowały w jednym budynku. Nawet niektórzy nauczyciele uczący w jednej szkole, pracowali także w drugiej.
Rebecca uśmiechnęła się słabo.
   – Tak, ale... – urwała. Nie wiedziała, jak przedstawić problem brata. Nie chciała, by wyszedł na szaleńca. Tak naprawdę nie był szalony, on po prostu potrzebował pomocy.
   – Tak? Mów śmiało, o co chodzi? – poprosiła kobieta.
   – Rozmawia z ludźmi, którzy nie istnieją – powiedziała w na jednym tchu. Zaczęła sądzić, że sama brzmi jak jakaś wariatka. – Sądziliśmy, że to zwykli wymyśleni przyjaciele. Ale dalej są.
Pani Sośnicka zachichotała, kładąc dłoń na jej ramieniu.
   – Gabriel ma jedenaście lat, zgadza się? – Rebecca potwierdziła to skinieniem głowy. – To już duży chłopak, ale każdy rozwija się inaczej.  Nie jest już małym dzieckiem, ale brakuje mu jeszcze do nastolatka. To przechodzi, nie jest jedynym dzieckiem, które w tym wieku ma niewidzialnych przyjaciół.
   – Uważa, że są prawdziwi. Sądzi, że są prawdziwymi ludźmi. W domu mówimy po włosku, ale kiedy jego "przyjaciele" są w pobliżu, Gabriel mówi po polsku lub angielsku. Jeśli to tylko wyobraźnia, dlaczego nie mówią po włosku...?
   – Niekoniecznie tak musi być.
   – Proszę pani, on naprawdę myśli, że oni istnieją. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale wiem, że uważa ich za prawdziwe dzieci.
Kobieta westchnęła i zdjęła dłoń z ramienia Rebecki.
   – Dobrze, porozmawiam z nim i sprawdzę, czy wszystko jest w porządku.
Włoszka pokiwała energicznie głową.
   – Bardzo pani dziękuję!
Pani Sośnicka znów się uśmiechnęła.
   – Wracaj do domu, nie ma sensu zostawać dłużej po lekcjach. Dobrze, że mi o tym powiedziałaś.
Podeszła do drzwi i przytrzymała je otwarte dla szesnastolatki.
Rebecca podziękowała uprzejmie raz jeszcze i mówiąc do widzenia, wyszła, przerzucając sobie plecak przez ramię.
     Psycholog musi zobaczyć, że coś jest nie tak. Zrozumie i zacznie działać. Musi. Gabriel potrzebował kogoś do rozmowy, ale nie chciał słuchać ani siostry ani ojca. Mógł przecież mieć normalnych przyjaciół – być prawdziwych dzieckiem, bo od stania się cieniem samego siebie dzieliła go wąska linia.
Rebecca założyła na głowę zielony, miękki beret oraz cieniutką, ale w gruncie rzeczy ciepłą w kolorze khaki i tym razem założyła swój plecak na oba ramiona. Pełna obaw, ale także z iskierką nadziei, że w końcu ma szansę coś zdziałać, ruszyła do domu.
Ale czy istnieje większa tortura niż ta, kiedy uświadamiamy sobie, że ta cała nasza nadzieja to tylko zgubne pobudzenie zmysłów?

*Per la stupidità non c'è rimedio znaczy "na głupotę nie ma lekarstwa".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelniku, anonimowy lub nie, nie piszę ,,do szuflady". Chciałabym poznać Twoje zdanie na temat tego, co i jak piszę. Małe życzenie :)

Obserwatorzy