5.12.2016

Rozdział VII

WRÓCIŁAM!
Czekam na komentarze, jeśli ktoś się stęsknił ^^ (wątpię XD)

Od teraz rozdziały będą pojawiać się rzadziej; pewnie raz na dwa tygodnie, może raz na miesiąc
Enjoy, Have fun lub co tam chcecie ;)


CZĘŚĆ II
ROZDZIAŁ VII

     – Nie polubiłem go – oznajmił po włosku Gabriel do ojca podczas rozmowy z nim o tym, jak przebiegła rozmowa z młodym psychologiem.
Chłopak wsiadł z samochodu i zatrzasnął za sobą drzwi.
Felice uśmiechnął się blado do syna.
     – Wiem – odparł w ich rodzimym języku. – Ale przyjście tam było dla ciebie dobre.
Jedenastolatek wzruszył ramionami, chowając dłonie do kieszeniach dżinsowej kurtki. Wyjrzał przez okno, kiedy jego ojciec uruchamiał samochód.
     – Chcesz lody? – zapytał mężczyzna, starając się zmienić nieprzyjemny tor rozmowy. Nie lubił mówić o przyjaciołach jego młodszego dziecka.
Gabriel spojrzał na niego i uśmiechnął się. Przez chwilę Felice zobaczył chłopca, jakim kiedyś był jego syn; zanim spotkał Su, zanim stracił matkę, zanim jeszcze ogóle opuścili Włochy. Nigdy nie powinni byli opuszczać ojczyzny.
Kiedy chłopak rozpoczął monolog o tym, jakie chciał smaki i czy chce na nich posypkę czy syrop, Felice przypomniał sobie, że wciąż był jeszcze małym chłopcem. Nic złego nie działo się z jego synem, nigdy nie było do tego żadnych powodów. Gabriel był normalny, może nawet zwyczajniejszy od swojej siostry, Rebecki. Becca w jego wieku przesiadywała w bibliotece. Była spokojna i poważna, o wiele dojrzalsza od swoich równolatków. Po przyjeździe do Polski tylko się to pogłębiło. Dopiero jako czternastolatka zaczęła robić pożytek ze swojego młodego wieku. Natomiast Gabriel lubił grać w gry i mówić. Stanowił doskonały przykład żywego i energicznego dziecka. Po prostu nie odpowiadało mu towarzystwo ludzi i lepiej czuł się w swoim własnym.
Z tego, co mówił, nigdy nie bywał sam nawet w pustym pokoju. Ale co złego mogło się stać małemu, szczęśliwemu chłopcu podczas zabawy?
Może istniała inna odpowiedź.
Felice Angelo niezaprzeczalnie wierzył w duchy. Chociaż niektórym może się to wydać abstrakcyjne, mężczyzna mógł przysięgnąć, że czuł obecność swojej zmarłej żony więcej niż raz w ich starym domu we Włoszech. Wierzył także, że niektóre osoby potrafiły nawiązać z nimi kontakt, nawet jeśli on sam nie był w stanie zrobić nic poza zlokalizowaniem ich. Może właśnie jego syn należał do grona takich osób.
Nigdy jednak nie słyszał o kimś o nazwie Sucrette, Franek lub Shannon, który mieszkali w ich mieszkaniu bądź w którymś z innych, pobliskich apartamentów. Już to sprawdzał, dla pewności trzy razy. Dodatkowo, duchy nie rosną lub zmieniają się. Gabriel wiele razy zaznaczał, że poznał swoich "przyjaciół" jako sześcio- i siedmiolatków, a potem rosły razem z nim do jedenasto- i dwunastolatków.
Jego następną myślą były demony. Felice został wychowany w bardzo pobożnej rodzinie, w której od dziecka musiał znać Pismo Święte.
Kiedy zatrzymali się przed ich małą, ulubioną lodziarnią i złożyli swoje zamówienie, zwątpił w ten pomysł. Demony były złe. Ludzie, których opisywał jego syn wydawali się dobrzy. Pomagali mu w wielu sytuacjach.
Jednak niektóre z demonów ciężko było zdiagnozować. Oszukiwały ludzi, bawiąc się ich umysłami. Zabierały ich świadomość, kradły ciała i przejmowały nad nimi kontrolę. Zaprzyjaźnienie się z bezbronnym dzieckiem było dokładnie tym, do czego były zdolne. Jedną z ich najstarszych sztuczek. Gdy zdobywały jego zaufanie, niszczyły jego życie, dręczyły go aż człowiek zostawał zamknięty dożywotnie w szpitalu psychiatrycznym.
     – Papa, zmieniłem zdanie – oznajmił Gabriel, ujmując dłoń ojca w jego własną. – Chcę czekoladowe.
Mężczyzna uśmiechnął się i skinął głową.
Znał istniejące sposoby na pozbycie się demonów. Jednak żaden z nich nie należał do łatwych. Najlepiej byłoby, gdyby brał w tym udział ksiądz. Jednak nie znał żadnych księży. Minęło sporo czasu od kiedy po raz ostatni był w kościele – chyba na pierwszą komunię Gabriela. Bóg, Kościół. Już dawno powinien pójść tam i coś z tym zrobić. Może gdyby od początku wychowywał syna w sposób bardziej katolicki jak chciała jego żona, nie grzęźliby po szyję w takim bagnie.
Felice zamknął oczy i wewnętrznie potrząsnął głową. To teraz kompletnie nie miało znaczenia. Nie miał mocy zmieniania przeszłości. Pozostało tylko jedno wyjście.
Nie znał księży, więc musiał zrobić to sam.
     – Chodź, Gabriel – oznajmił, przerywając chłopcu historię o tym, jak jeden z jego rówieśników na szkolnej wycieczce zjadł spory kawałek ciasta za jednym razem i potem bolał go brzuch.
Gabriel posłusznie wstał i spojrzał pytająco na swoją gałkę.
     – Możesz skończyć w samochodzie. Becca pewnie już czeka na nas w domu.
Gabriel był jego synem. Ochrona rodziny należała do jego obowiązków jak i do rzeczy, z których mógł być dumny.

     Felicja zmrużyła oczy, mijając krawcową zajętą szyciem dla niej ślubnej sukni. Przysłała ją rodzina jej narzeczonego. Ojciec wyglądał na bardzo zadowolonego z takiego obrotu sprawy, bowiem sam zajmował się dodatkowo zaślubinami Edmunda. Błękitnooka doskonale zdawała sobie sprawę, że pozostawało jej coraz mniej czasu. Do ceremonii zostały niecałe trzy tygodnie.
Gdzie znów zniknął Markus? Chciała uciec, ale wizja nie zobaczenia młodszego brata do końca jej egzystencji, przerażała ją.
Słońce chyliło się ku zachodowi, czarnowłosa zdecydowała się wyjść na dziedziniec.
Większość roślin już przekwitło i zieleniły się tylko iglaki. Czas pozostały do jej zaślubin nie przedłużał się; zostało go mniej niż kiedykolwiek wcześniej. Już niemal wszystko zostało dopięte na ostatni guzik.
Prawie na oślep, mechanicznie, wyrzucając z siebie resztki świadomości, przez którą mogłaby sobie przypomnieć o zbliżającym się wydarzeniu.
Nogi zdawały się same kroczyć ku stawu, gdzie po raz pierwszy od wielu lat spotkała Markusa.
Chłopaka tam nie było, więc postanowiła udać się dalej. Opuściła posiadłość ojca, i ku jej zaskoczeniu, żadna ze służek jej tego nie zabroniła. Kobiety przyglądały jej się tylko w zaciekawieniu.
      Wiecznie zielony las pachniał świeżością. Drzewa kładły długie cienie na leśnym runie, jakby otulając go nimi.
On stał wśród nim, uśmiechając się kącikami ust.
 – Znalazłaś mnie, moja mała Felciu. Zdecydowałaś się? – zapytał Markus.
Felicja skrzywiła się.
 – Nie ma innego wyjścia? – rozpaczliwie chciała uzyskać odpowiedź. – Nie mogę zostać z moim bratem?
Zakrył usta lnianym rękawem koszuli, by powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.
 – Możesz, kochana, jeśli ożenisz się z tym chłopakiem. Przecież i tak Edmund się żeni... nie jesteś już dzieckiem, Felicjo Sucrette. Zaakceptuj rzeczywistość.
Felicja patrzyła na niego ze łzami w oczach. Zastanawiała się, jak tak bardzo mogła się pomylić względem drugiej osoby.
 – Mówiłeś, że jeśli będę mogła porzucić rodzinę, to...
 – Chcę ci uświadomić, że porzucisz także nadzieję na macierzyństwo, na starość, na...na miłość, moja Su.
Czarnowłosa chwyciła jego ramiona i potrząsnęła nim gwałtownie.
 – Co to za siła?! Zawarłeś pakt z diabłem?!
Chociaż Markus miał ochotę coś powiedzieć, milczał, gdy jego podopieczna płakała.
Jedno słowo, "prawie", stanęło mu w gardle.

     – Hej, dzieciaku, jak było u doktorka? – zapytał Franek, rzucając się energicznie na Włocha, który dopiero wszedł.
     – O co pytał? – warknęła Su. Ułożyła się pod oknem, siedząc na kolanach z rękami skrzyżowanymi na piersi i grymasem wykrzywiającym jej twarz.
Za oknem włączono już latarnie, niebo ściemniało i zakryło się chmurami. Sucrette spięła swoje wilgotne czarne włosy w luźny kok na czubku głowy. Jej twarz wciąż pozostawała mokra, na rzęsach osiadły pojedyncze krople wody. Przed chwilą wyszła z łazienki, ubrana w białą, sięgającą kostek prostą nocną koszulę. Z szafy w największym pokoju rodziny Angelo wyniosła poduszkę i koc, który rozłożyła obok łóżka Gabriela.
     – Będziesz tu spać? Mogłaś powiedzieć wcześniej. – Chłopak lustrował na przemiennie to lekko ubraną Su, to jej posłanie.
     – Nagły wypadek, Gab. Przykro mi, ale nie mogę ci powiedzieć...
Gabriel wzruszył ramionami; nie przeszkadzało mu to w niczym, ale Franek, który usiadł na łóżku obok Shannon, zrobił się cały czerwony. Blondynka zdzieliła go łokciem między żebra.
     – Bez takich mi tu, zboku... za mały jest... – syknęła.
     – Był strasznie młody. To aż dziwne – zaczął Włoch – ale nie pytał o nic szczególnego. To samo, co pani Sośnicka.
     – I co odpowiedziałeś? – Niebieskooka wyglądała na znacznie bardziej odprężoną niż przed chwilą. Rozkrzyżowała ramiona i zbliżyła się do niego.
     – Su, cicho! – odpowiedziała szorstkim tonem Irlandka. – Nie przejmuj się, Gabriel. To co powiedziałeś, nie ma znaczenia.
Spojrzała na Sucrette, jakby próbowała sprowokować ją do skomentowania, ale dziewczyna milczała.
     – Nie powiedziałem nic złego, przysięgam – obiecał jej Gabriel. – Bardziej skupił się na szkole, papie i mamie. Nie interesował się wami.
Czarnowłosa dziewczyna przyglądała mu się nieufnie przez kilka sekund. Finalnie westchnęła, a jej twarz rozluźniła się.
     – Przepraszam – mruknęła, wbijając wzrok w podłogę. – Ufam ci. Wiem, że nie mogłeś powiedzieć nic złego.
Chłopak posłał jej ciepły uśmiech i opadł na łóżko obok Franka i Shannon.
     – Nie martw się, Su. Powiedziałaś, żebym nic nie mówił. Nie będę. To obietnica Pinky.

     Felicji pozostał tydzień. Dzień wcześniej na ojcowskim dworku pojawił się ponownie jej narzeczony oraz jego rodzina. Błękitnooka czuła narastającą presję. Ślub z nieznajomym? Nie mogła się z tym pogodzić. Tak wiele kobiet w tym wieku zdołało tego uniknąć, ale nie, jej ojciec musiał pozostać wiernym starym tradycjom.
     Rozmawiała ze swoim narzeczonym w jadalni, w cztery oczy z zamiarem wypowiedzenia mu wszystkiego, co o nim sądzi.
 – Będę szczęśliwsza, jeśli cię więcej nie zobaczę. Przynajmniej z Markusem wiem na czym stoję. Wiem, że jest kłamcą i próbuje mnie od siebie odtrącić – słowa wypływały potokiem z jej ust. – Ale ty? Nic o tobie nie wiem. Markus, którego znam całe życie! Znamy się zaledwie miesiąc. Najlepiej zostaw mnie w spokoju.
Widziała żywy ból w oczach jej narzeczonego, a Felicji zdawało się, że w jej pierś ubiło się tysiąc sztyletów na samo uzmysłowienie, że to za jej sprawą.
Jednak na odruchy swojego serca nie mogła nic poradzić, nie wybrała sobie miłości. Niech chłopak szuka lubej w innej, ona, Felicja Sucrette nie byłaby wstanie odwzajemnić jego uczuć.
     Wyrok jej śmierci został wydany.

Nastała prawie północ. To musiało zostać wykonane o północy. Nastała godzina duchów. Matka Felice nie powiedziała o mu wielu rzeczach, ale jak każdy wiedział, że najpotężniejsze słowa trzeba wypowiadać o północy.
Mężczyzna wziął głęboki oddech i nacisnął klamkę do pokoju Gabriela. Drzwi zaskrzypiały, kiedy je otwierał, ale na szczęście jego syn zawsze zapadał w głęboki sen. Nawet hałaśliwe burze nie były w stanie go obudzić. Skrzypiące drzwi też na pewno nie.
     Po zamknięciu ich za sobą, Felice zbliżył się do łóżka. Szklankę z wodą święconą położył na pobliskiej komodzie. Wyciągnął z prawej kieszeni żelazny krzyż na czarnym rzemieniu i odłożył go obok szklanki, przy wazonie. Z lewej wyjął srebrny gwóźdź. Nakłuł nim palec, krzywiąc się z bólu, kiedy poczuł, że dostał się do krwi.
Pochylił się na synem.
     – Gloria in excelsis Deo – szepnął, malując krwawy krzyż na czole Gabriela. – Psallite Domino qui fertis Super Caelum coeli ad Orientum.
Chłopiec przesunął się i cicho jęknął przez sen.
     Powietrze wokół jego ojca poruszyło się niespodziewanie, wprawiając w ruch zasłony. Poduszka i koc rozłożony na podłodze zaczęły się przesuwać w kierunku drzwi, jakby ktoś lub coś je za sobą ciągnęło. Mężczyzna odczuł strach, którego nie czuł nigdy w życiu; dreszcze przechodziły wzdłuż kręgosłupa jak legiony żołnierzy. Rozsądek nakazywał spokojnie oddychać, ale nie mógł nic poradzić na bijące jak oszalałe serce.
Pokój był pusty. Nie widział nikogo poza czarnowłosym Gabrielem, jednak wątpił, by znajdowali się tam tylko i wyłącznie we dwoje.
Cienie wydłużały się centymetr po centymetrze, a temperatura z każdą chwilą niesamowicie spadała.
Rozglądając się nerwowo, Felice wyjął z kieszeni garść szarego popiołu. Szczypta po szczypcie rozsypywał go wokół siebie i syna, tworząc okrąg.
     – Exorcizamus te, omnis spiritus immundus, omnis Satanica porestas, omnis Malum est.
Lekki wiatr rozwiewał włosy Włocha. Znów się rozejrzał.
Okna nadal pozostawały zamknięte. Kotary uspokoiły się, nic już ich nie ruszało. Ukrywały za sobą światła z ulicy, przez co w pomieszczeniu zrobiło się ciemniej. Felice zadrżał, doznawszy kolejnego nagłego ochłodzenia. Wziął głęboki oddech i kontynuował rozsypywanie popiołu.
     – Ego praecipio tibi w nomine Patris et Filii, et Spiritus Sanctus...
Lekki powiew powietrza zmienił się w wiatr. Papier dryfował, szeleszcząc po podłodze, jedna z książek spadła z półki.
Felice podniósł żelazny krzyż i trzymał go przed sobą.
     – Invocato nobis Sancto et terribili nomine...
Gabriel zaczął skomleć i chlipać przez sen.
Wiatr poderwał do góry więcej książek, które przeleciały przez cały pokój, ale nie dotarły do mężczyzny i jego syna, otoczonych przez krąg popiołu.
Wkrótce skomlenie przerodziło się w płacz.
     – ...quem Inferi tremunt.
     Wokoło, poza jego strefą bezpieczeństwa, Felice zobaczył przebłyski cienistych postaci. Poruszały się w zawrotnym tempie, zmieniając kształt co kilka sekund; raz były małymi dziećmi, później stopniowo rosły do wzrostu nastolatków, po czym znów stawały się malutkie. Nierealne ciała uformowane z dymu, blade twarze i ciemne szmaty zastępujące ubranie.
     Ręce jednej z dziewczynek o oczach lśniącej stali pokrywały pęcherze, plecy oraz ramiona nosiły znaki długoletniego katowania. Wewnętrzna strona ud umorusana była krwią, jedyną realną częścią jej postaci.
     Chłopiec o oczach barwy gniewnego morza z grymasem pełnym bólu usiłował wyciągnąć bagnet ze swojego uda, jego dłonie i spodnie w żołnierskie moro zalewała niewątpliwe materialna krew.
     Druga dziewczyna, elektrycznoniebieskooka, wpatrywała się w niego pełnym żalu i bezsilności spojrzeniem, w obdartej sukni, która kiedyś z pewnością musiała być kosztowna, o bosych i pokaleczonych stopach.
Ich jasne oczy były najbardziej przerażającymi rzeczami, jakie Felice kiedykolwiek zobaczył – przy tym samoczynnie poruszające się poduszki i latające książki zdawały się być fragmentem jego codzienności. Błagająca o chwilę odpoczynku od ciężkiej pracy stal, walczące o życie i wściekłe na kogoś morze, elektryczny błękit próbujący wymknąć się nieuniknionemu przeznaczeniu.
     – Abi demon! – zakończył.
Przez chwilę ludzie z dymu walczyli z wiatrem, ale ten w końcu wygrał i rozwiał ich niecielesne kształtu. Nagle usta Gabriela otworzyły się i zaczął krzyczeć, jednak ów krzyk nie zdawał się pochodzić od jego syna, tylko trzech tajemniczych postaci w pokoju. Felice chwycił nadgarstki szamoczącego się chłopca i przygwoździł go do łóżka. Gabriel nie przerywał krzyczenia i usiłował się wyrwać. Wszystko straciłoby sens i stało się bardziej niebezpieczne, gdyby teraz opuścił krąg.
     To, co wydawało się wiecznością – krzyki Gabriela wijącego się w łóżku, nagle zatrzymało się – zarówno krzyki, wiatr, egipskie ciemności, odmrażające dłonie zimno – w setnym ułamku sekundy. Światło z ulicy wróciło, temperatura zaczęła wzrastać do swojego normalnego stanu, książki i papier opadły na podłogę.
Chłopiec opadł ze spokojem na poduszkę, wciąż śpiący i pełen nieświadomości, czerwony krzyż wciąż namalowany był na jego czole.
Felice odetchnął z ulgą. Uspokajając samego siebie, spojrzał w sufit, szepcząc:
     – Benedictus Deus. Gloria Patri.
Potem zmazał krwisty krzyż ze skóry dziecka kilkoma kroplami wody z wazonu na komodzie.
Pogładził czarne włosy Gabriela, pocałował go w miejsce, na którym przez chwilą była jego krew i drżącymi rękoma sprzątał naprędce powstały bałagan. Wyszedł z pokoju.
     Od teraz Gabriel był bezpieczny.

     Wyglądało na to, że kruczowłosa niewiele była w stanie zrobić w swojej sytuacji.
Dwa dni. Jej ojciec zdecydował już nawet, jakie zawisną zasłony w jadalni - długie, białe, zwiewne.
Rozmawiała z nim w jego gabinecie, chociaż miała świadomość, że nie uczyni nic, co chciałaby jego córka.
 – Nie pojmuję cię, Felicjo. Dlaczego tak się upierasz, że go nie pokochasz? Czy czegoś w nim brakuje? Czy kiedy kiedykolwiek czegoś chciałaś, odmówiłem ci bez wysłuchania cię?
 – Nie, ojcze... ja po prostu nie potrafię tego uczynić.
 – Gdy przyszło mi stanąć z twoją rodzicielką przed ślubnym kobiercem, mówiliśmy to samo. To zawsze przychodzi z czasem.
 – Ojcze! Wysłuchaj mnie po raz ostatni: nie wyjdę za tego człowieka.
Błękitnooka doskonale wiedziała, do czego dążyła. Nie chciała się poddawać, ponieważ ta jedna decyzja miała mieć wpływ na całe jej późniejsze życie.
Mężczyzna wstał i spojrzał na córkę, zaciskając pięści.
 – Dzieciom po przewracało się w głowach! Nie kobietom przychodzi podejmować takie decyzje. Twoja matka wybrała ci złą imienniczkę, Felicjo. Jutro w południe spotkacie się przy wszystkich w kościele.
 – Tak bez miłości zaprzysięgnąć się przed Bogiem? Świat się rujnuje!
     Jej grobowiec wykopano.

     – Dzień dobry, Gabrysiu – powitał go mężczyzna na wózku inwalidzkim. – Nazywam się doktor Kwiatkowski, ale możesz nazywać mnie Konrad.
     – Gabriel – mruknął Włoch, siedząc na kanapie, którą zaoferował mu mężczyzna.
     – Przepraszam, Gabriel – poprawił się. – Wiesz dlaczego tu jesteś?
Chłopak skinął głową.
     – Doktor Patryk uważa, że tego potrzebuję, bo mam niewidocznych przyjaciół.
     – Cóż, to tak po części. Czy możesz mi coś o nich powiedzieć, kiedy już zaczęliśmy ten temat?
Gabriel zlustrował lekarza wzrokiem. Był miłym mężczyzną po pięćdziesiątce ze szpakowatymi włosami i brązowymi oczami, koc w szkocką kratę przykrywał nogi na wózku. Był szczupły, ale nie chudy i gdyby nie niepełnosprawność widoczna przez niesprawność nóg, wyglądał na osobę w sile wieku.
     – Odeszli.
Psychiatra zamrugał.
     – Odeszli? – zapytał zaskoczony.
Gabriel skinął głową.
     – Zniknęli dzień po wizycie u doktora Patryka. Obudziłem się i już ich nie było.

Obserwatorzy