29.08.2016

Rozdział VI


TUTAJ KOŃCZĘ CZĘŚĆ I "Spotkania". Zanim zacznę dodawać część II "Rozstania" mogą potrwać z 2 tygodnie, muszę napisać trochę rozdziałów do przodu.
Sorry, że rozdziału nie było wczoraj, ale padł mi tablet, a pisanie na telefonie jest niesamowicie uciążliwe...
Enjoy, have fun or something else you want...


     – Papo, ja nie chcę.
Gabriel usiłował wyrwać dłoń z żelaznego uścisku ojca.
Mężczyzna westchnął. Nie chciał, aby jego syn chodził do psychiatry, ale szkolna psycholog wyraźnie przedstawiła mu sytuację, w której znajdował się Gabriel. Nazwała to jakąś chorobą psychiczną, której nazwy nie potrafił nawet poprawnie powtórzyć za piątym podejściem i dał sobie z tym spokój. Modlił się, by kobieta myliła się i z chłopcem wszystko było w porządku, ale nie mógł mieć co do tego pewności. Do tego potrzebny było dobry specjalista.
     Odwrócił się i pochylił do wysokości, na której znajdowała się twarz chłopca. Jako jedenastolatek, Gabriel nie był zbyt wysoki, jedynie niewiele ponad cztery stopy*.
     – Arachidi, Gabriel – zaczął, kładąc dłonie na jego drobnych ramionach. – Rozumiem, że tego nie chcesz. Ale ta szkolna psycholog powiedziała, że dobrze byłoby porozmawiać z kimś jeszcze. Będę tutaj czekał na ciebie, obiecuję. Nie bój się.
     – Nie lubię lekarzy. – Czarnowłosy chłopiec niemal pisnął.
     To był jeden z tych momentów, w których Felice z całego serca pragnął, by jego żona nadal żyła. Będąc silną kobietą, Marysia nigdy nie pozwoliłaby na wysłanie Gabriela do psychiatry. Mężczyzna zastanawiał się, jakby teraz żyli we czwórkę – może nawet w piątkę. Czy dalej mieszkaliby w nadbrzeżnym miasteczku we Włoszech, czy byliby szczęśliwi? Czy... czy Gabriel byłby w porządku?
Odsunął od siebie tę ostatnią myśl. Chłopiec przed nim, jego syn, krew z jego krwi, był w porządku. Żaden jakiś tam specjalista nie mógł temu zaprzeczyć. Gabriel był w porządku. A co... co właściwie znaczy porządek? Czy gdyby "porządek" oznaczał całkowite dno, czarną dziurę, wszechobecny chaos, nadal mówiłoby się o porządku? Porządek budziłby strach...
     – On nie jest takim lekarzem. Z nim się rozmawia. Po prostu odpowiadaj na jego pytania, dobrze?
Chłopiec zagryzł wargę i przytaknął. Nie miał innego wyjścia.
Jego ojciec zmusił się do uśmiechu.
     – To wszystko jasne. A później pójdziemy do lodziarni na lody, jeśli tylko chcesz.
Gabriel ponownie skinął głową. W końcu na horyzoncie widniał jakiś porządny biznes.
     – Chcę jagodowe – oświadczył z powagą.
Mężczyzna roześmiał się i potargał czarne jak smoła włosy Gabriela.
     – Jeśli to jest twoje życzenie, Alladynie...
     – Gabriel Angelo? – Jego nazwisko wezwano od strony drzwi. Oboje odwrócili się w tamtym kierunku.
Zobaczyli wysokiego, szczupłego mężczyznę w niebieskich dżinsach i podkoszulku z narysowaną na nim tarczą Kapitana Ameryki. Widząc ich spojrzenia, uśmiechnął się pod nosem i poprawił kanciaste okulary.
     – Śmiało, Arachidi – Felice dalej zachęcał syna.
Zagryzając wargi, Gabriel puścił dłonie ojca i ruszył w kierunku mężczyzny w drzwiach.
Mierząc go wzrokiem, określił, że może mieć góra trzydzieści lat, w przeciwieństwie do tego, co sądził na początku. Przydługie, ciemnoblond włosy sięgały mu niemal ramion, na świat spoglądał poważnymi, piwnymi oczami zza szkieł okularów. Dłonie cały czas trzymał w kieszeniach.
     – Hej, Gab – przywitał się, posyłając jedenastolatkowi zdystansowany, aczkolwiek ciepły uśmiech. – Nazywam się Patryk. Chodź do środka... No, nie bój się! Nie gryzę ani nie połykam w całości.
     – Jestem Gabriel – odpowiedział cicho chłopiec.
     – Przepraszam. – Patryk zachichotał.
Mężczyzna położył rękę na ramieniu Gabriela, prowadząc go do swojego gabinetu.
Podczas gdy korytarz był tak suchy, pachnący środkami niedezynfekującymi, że aż łzy same uciekały na policzki, w pokoju doktora Patryka unosiła się przyjemna woń cytrusów, a okno zostało szeroko uchylone.
Ściany pomalowano na przyjemne dla oka połączenie bieli i delikatnej żółci, czarne półki i szafki stanowiły dla nich kontrast. Tuż przed dużym oknem, które wizualnie powiększało małe pomieszczanie, stało biurko starannie uporządkowane tak, że znajdowały się na nim tylko maleńka lampka, kilka długopisów i samoprzylepnych różowych karteczek. Obok niego stała biało–czarna sofa. Dlaczego każdy psychiatra bądź pedagog szkolny mają w swoim gabinecie sofy lub kanapy?
     – Dlaczego nie wchodzisz? – Młody Patryk zachichotał. – Wchodź i siadaj wygodnie.
Gabriel zajął miejsce na sofie, a Patryk usiadł na krześle, które wcześniej wziął sprzed biurka i postawił je przed chłopcem. Czarnowłosy jedenastolatek skrzyżował nogi i bawił się guzikami na kieszeniach jego spodni.
     – Więc, Gabriel, wiesz dlaczego tutaj jesteś?
Gabriel skinął głową. Zdawał sobie z tego sprawę na długo przed tym, jak ustalono mu datę wizyty. Jak mógł nie wiedzieć?
     – Pani Sośnicka myśli, że jestem szalony, bo mam przyjaciół, których nie widzicie.
A ty? Możesz je zobaczyć?
Następne skinięcie.
     – Jak sądzisz, dlaczego my nie możemy?
Chłopiec westchnął. To się powtarzało za każdym razem, kiedy rozmawiał z psychologiem. To samo pytanie, jakby nie wiedzieli tego. Bo skoro miał przyjaciół, to musiał ich widzieć. Widział i czuł całą trójkę, bez wątpienia. Nie mógł powiedzieć, że to jamais vu**. Taka sytuacja miała już miejsce, tylko w przeciwieństwie to tamtej, teraz nie towarzyszyła mu ani Su ani Shannon.
     – Nie chcą, żeby tak było.
Przecież to były słowa Shannon, tak? Nie skłamał, a przynajmniej nie naumyślnie.
     – Wiesz, dlaczego tego nie chcą?
     – Nigdy nie pytałem. Nie rozmawiamy o takich rzeczach.
     – To o czym mówicie?
Pytania. Pytania. Miał dość pytań, ciekawskiego, wścibskiego wzroku i słów, niby nieważnych, ale wiedział, że mężczyzna waży każde jego słowo jak Anubis serce z piórkiem***, by sprawdzić czy jest poczytalny umysłowo.
Zawahał się, czy może mu o tym powiedzieć. Su powiedziała, żeby uważał na to, co komu powinien mówić.
     – O normalnych rzeczach – odparł po chwili. – Jak o szkole i grach. Franek gra ze mną, a Shannon pomaga z zadaniami domowymi.
     – Jest ich tylko dwoje?
     – Nie. Jest też Su.
     – Też ci pomaga?
Znów te przeklęte deja vu... Przyprawiało go o ból głowy i dreszcze.
     – Rozmawia ze mną, uczy polskiego.
     – Jest któreś z nich tutaj?
Dla pewności po ostatniej wizycie w szkolnej pedagog, Gabriel rozejrzał się po pomieszczeniu i potrząsnął głową.
Młody blondyn pochylił się w jego kierunku i spojrzał przenikliwie przez swoje okulary na chłopaka; tak, Gabriel teraz był bardziej pewny tego, że miał rację. Bez względu na to, jak psychiatra wygląda milutko, wewnątrz jest demonem i patrzy, czy twoja dusza jest smaczna.
     – Gabriel  – zaczął swoim miękkim głosem – czy twoi przyjaciele mówią ci, żebyś robił jakieś rzeczy?
Czarnowłosy Włoch modlił się, by ktoś zabrał od niego to dziwaczne, aczkolwiek bardzo znajome i równie denerwujące wrażenie co komar brzęczący przy uchu, że coś miało już miejsce, ale nie pamięta gdzie ani kiedy...
Skinął głową.
     – Mówią mi... – chciał ugryźć się w język, ale było już za późno na takie wymówki, jakie zaserwował pani Sośnickiej. – Mówią mi, żeby o nich nie rozmawiał.
Skrzyżował ramiona, mają nadzieję, że wyglądało to na prowokującą postawę.
     – Dlaczego? Powiedzieli ci?
Gabriel zamrugał. Czy to możliwe, że coś przeoczył? Że... nie byli z nim fair? Nie, to niemożliwe. Na pewno nie Sucrette.
     – Nie... nie powiedzieli mi. – Zacisnął powieki. – Ale wierzę im, że może o tym zapomnieli. Powiedzieli, że mam o nich nie mówić.
Doktor Patryk cofnął się i wyprostował. Ręce założył na kolana.
     – Okej. Powiesz mi coś o szkole?
Gabriel także rozluźnił się i wzruszył ramionami.
     – Nie wiem. To tylko szkoła.
     – Lubisz ją? – Młody psychiatra uśmiechnął się, bawiąc się kosmykami swoich przydługich włosów.
Jedenastolatek rozważył to pytania, a potem ponownie zruszył ramionami.
     – To tylko szkoła.
     – Nie masz z nią jakiś problemów? Jak...
     – Jak znęcanie się? Nie.
     – A co było, kiedy po raz pierwszy pojawili się twoi przyjaciele? Coś się wtedy stało?
Gabriel zawahał się, przywołując do siebie tamten jesienny dzień. Ostatecznie skinął głową.
     – No... Miałem sześć lat. I taki jeden dokuczał mi. Poszło chyba o moją grę. Powiedział, że jest głupia czy coś w ten deseń.
     – Wtedy twoi przyjaciele ci pomogli?
     – Su mi pomogła! – opowiedział, szczerząc zęby w uśmiechu. – A później grała ze mną w Magię i Mit.
Patryk uśmiechnął się, zapewne przypominając sobie własne gry z dzieciństwa, ponieważ na jego twarzy pojawił się iście dziecięcy uśmiech. Gabriel nie chciał tego komentować, ale wewnętrznie zachichotał.
     – Gabriel – zaczął mężczyzna, ale ostatecznie wahał się, czy powinien to mówić. – Niektóre dzieci w twoim wieku tworzą przyjaciół, ponieważ są samotne.
Chłopak zagryzł wargę, ale nic nie odpowiedział. Nie stworzył ich. To nie była jego wina, że nikt prócz niego nie mógł ich zobaczyć. Nie miał pojęcia dlaczego, ale sądził że oni zwyczajnie nie lubią być widoczni. Ale zdecydowanie, byli prawdziwi.
     – I czasami, ponieważ chcą... się ochronić. – Psychiatra odchrząknął. – Co robi z tym twój tata? Kiedy złamiesz zasady?
Gabriel zmrużył oczy. Co miało to z tym wspólnego?
     – Hmm... pyta mnie, czy wiem, co zrobiłem źle. Potem wysyła do pokoju lub daje na coś szlaban. Raczej normalne.
     – Czy... zrobił ci kiedyś krzywdę?
Podniósł gwałtownie głowę.
     – Czasami kiedy jestem niegrzeczny trzepnie mi w ramię. Lub w głowę. O tutaj – wskazał tył swojej głowy.
     – Co z twoją mamą?
     – Umarła, kiedy miałem trzy lata.
Doktor Patryk skinął ze zrozumieniem głową.
     – Rozumiem. Tęsknisz za nią?
Oczywiście, że mu jej brakowało. Była jego matką, nawet jeśli nie pamiętał jej dobrze. Jej jasna, błękitnooka twarz z okalającymi ją blond włosami należała jedynie do starych zdjęć.
     – A tata? Też za nią tęskni?
     – Tak. – Gabriel uświadomił sobie nagle, że tylko jego ojciec tak naprawdę pamiętał dobrze Marię Angelo. – I Rebecka też jej brakuje.
Młody mężczyzna nie poprawił go i chłopak myślał o poprawieniu się samemu, ale wtedy jasnowłosy psycholog znów zaczął pytać:
     – Su, Franek i Shannon wyglądają jak twoja matka?
Szatyn poważnie zastanawiał się, czy to on tutaj był tym niesprawnym umysłowo, skoro miał w rękawach taki pytania. Znów zamrugał. Dlaczego oni mieliby wyglądać jak jego matka?
     – Jasne, że nie. Becca jest do niej podobna.
Doktor Patryk uśmiechnął się i wstał.
     – Dzięki za rozmowę, Gabriel. Chodź, śmiało. – Wyprowadził go przed nim drzwi i poprowadził do poczekalni.
Kiedy Felice zobaczył ich, poderwał się z białego plastikowego krzesełka i wyszedł im na spotkanie.
     – Skończyliście?
Psycholog uśmiechnął się do niego końcówkami ust.
     – Tak, panie Angelo. Chciałbym z panem porozmawiać, czy to byłoby w porządku?
Włoch spojrzał na swojego syna, a później na mężczyznę przed nim i skinął głową.
     – Oczywiście – odpowiedział. – Gabriel, poczekaj chwilę i ubierz się. Będę za minutę – zwrócił się do syna po włosku.
Gabriel zgodził się skinieniem głowy i poszedł usiąść na takim samym krześle, na jakim przed momentem siedział jego ojciec, kiedy Felice Angelo razem z młodym psychologiem weszli do jego gabinetu.
     – Proszę, niech pan usiądzie. – Doktor Patryk zamknął za nimi drzwi.
     – Czy wszystko w porządku z Gabrielem? – zapytał Angelo z zatroskanym wyrazem twarzy.
Psycholog usiadł przed nim.
     – Gabriel wierzy, że ludzie z którymi rozmawia, są prawdziwi. – Położył sobie segregator na kolanach i spojrzał ojcu chłopca w oczy. – Może być tego kilka przyczyn. Niektóre dzieci tworzą ludzi bez zauważanie tego, żeby poradzić sobie ze stresem. Przeprowadzka do innego państwa może być przytłaczająca, zwłaszcza dla kogoś tak młodego. Strata matki i wychowywanie się bez niej także może mieć z tym coś wspólnego. Gabriel mówił, że jego "przyjaciele" opiekują się nim. Pomagają ze szkolnymi zadaniami, bawią się z nim. Może stworzył ich, by zastępowali mu matkę, której został pozbawiony. Lub matki w jego przypadku.
     – Co mogę z tym zrobić?
     – Jest jeszcze jeden powód dla wyimaginowanych "przyjaciół", panie Angelo – powiedział poważnie doktor Patryk, zupełnie ignorując jego pytanie. – Pański syn wspomniał, że czasami trzepiesz go lub bijesz.
Niestety, Felice nie mógł tego ukryć. Kiwnął głową.
     – Tak. Można to nazwać, umm, ostateczną interwencją.
     – Mam nadzieję, że rozumie pan sporą różnicę różnicę interwencją a nękaniem dziecka, panie Angelo.

     Felicja nie była sobie w stanie przypomnieć momentu, w którym zaczęła biec ani też tej chwili, w której upadła na twardy grunt. Chłodny powiew wiatru owiał jej twarz, krucze włosy już dawno skołtunił. Nie pamiętała bólu kostki, który rozpoczął się gdy postawiła źle stopę i próbowała przeskoczył kałużę. Prawdę mówiąc, czarnowłosa nie pamiętała nic poza upragnionej sekundy, w której go odnalazła. Nie pamięta nic poza ciepłem męskich ramion.
     – Patrz jak idzie...
     – To nie jest dobry sposób na traktowanie młodej damy, Markus.
Nie pamiętała także, kiedy zaczęła płakać. Łzy nadal ciekły po jej policzkach, słone i gorące, podczas gdy ona śmiała się histerycznie, w pełni szczęścia – uratowana...
     – Nie jesteś damą – chłopak nie brzmiał zbytnio przekonująco.
     – To kim?
     Pochylił się, by objąć ją w pasie, muskając ustami jej usta, powodując dreszcze przemykające wzdłuż jej kręgosłupa.
     – Kimś lepszym, Felu... Co się stało? Złe...
Jej ręka instynktownie przesunęły się do jego jedwabistych włosów, druga opierała się o chłodne drzewo, by nie przechylić się do tyłu podczas jego zachłannych pocałunków. Język chłopaka dotykał namolnie jej ust, bezgłośnie pytając o pozwolenie na wejście i dała mu je. Jego wargi były miękkie i smakowały jak cynamon. Felicja wydała z siebie odgłos pomiędzy jękiem a westchnieniem.
Przycisnął ją bliżej siebie, tak, że nie potrzebowała już trzymać ręki na pniu, dotykała go plecami.
Szesnastolatka spojrzała na tobołek, który Markus przerzucił przez ramię.
     – Znów uciekasz?! Jak możesz! – Pisk przerażonej myszki wyrwał się jej z gardła.
     – Przepraszam – Ciemnowłosy nie wyglądał jednak na skruszonego.
     – Za... Zabierz mnie ze sobą błagam!
     – To niemożliwe. Dla ciebie to podróż w jedną stronę. Zastanów się jeszcze, Felu. Wrócę, ale jeśli pójdziesz teraz, nigdy tu nie wrócisz.
     – Nieważne... ja nie chcę. Nie! Chcę! Tu! Dłużej! Być!
     – Będę przed twoim ślubem... obiecuję. Przecież wiesz, nie łamię raz danego słowa.
     – Skąd o tym wiesz?
     – Mam uszy, kochana, uszy. Ja wiem wszystko, Felicjo. Wiem, że ojciec znalazł już tobie i Edmundowi przyszłego małżonka.

     – Powinien już wrócić – powiedziała Su. Od kilku minut chodziła tam i z powrotem po pokoju Gabriela.
Shannon leżąca na łóżku z Frankiem, westchnęła.
     – Uspokój się, Su. Na pewno go nic nie zjadło. Nie pobudzaj się tak, bo znikniesz.
     – Racja. Pewnie sam zatrzymał się na drugie śniadanie – dodał zielonooki brunet, bawiąc się jasnymi włosami dziewczyny obok niego.
Sucrette przerwała swoją rytualną podróż po pomieszczeniu i spojrzała na nich.
     – Nie powinniśmy pozwolić mu iść. Powinniśmy przekonać jakoś jego ojca...
     – Su – Franek westchnął. – Pomyśl, jak mielibyśmy to zrobić? Wszyscy dobrze wiemy, co będzie dalej. Tak jak zawsze. Będzie jakaś terapia, wszystko będzie się rujnować, a potem wszystko się unormuje. Boże – zaśmiał się – pamiętasz, co było w Los Angeles, 1978? Ta dziewczyna, którą zamknęli zanim zaczęło się robić lepiej?
Niebieskooka piegowata jedenastolatka potrząsnęła głową.
     – To akurat nie była nasza wina. Ona i tak była szalona. My to chyba tylko pogorszyliśmy.
     – Jasne, potem nic nie robiło się lepsze – dodała Shannon. – Pamiętacie, że sama się zabiła?
Franek podniósł głowę, opierając się na łokciu.
     – To nie tak, jak sobie przypominam. Właściwie to – usiadł, szeleszcząc koszulką jasnowłosej dziewczyny, która swobodnie położyła nogi na jego kolanach. – nie była najgorszym przypadkiem, którego się podjęliśmy. Pewnie nie pamiętasz Shannon, ale w Peru...
     – Su, dlaczego się tak boisz o Gabriela? – zapytała blondynka. – Nigdy nie byłaś w żadne tak zaangażowana. Tym razem... naprawdę dziwnie się zachowujesz.
Su usiłowała uniknąć kontaktu jej elektrycznie niebieskich oczy z niesamowicie zielonymi Franka lub burzliwie szarych Shannon.
     – Tym razem wszystko jest inaczej, Shan – odparła cicho, pocierając powieki. Chciała za każdym razem płakać, kiedy jej towarzysze wspominali ich wszelki pomyłki. Jak mogli dopuścić do jakiejkolwiek, nawet najmniejszej? Przecież oni wszyscy im tak ślepo ufali...
     – To przez Gabriela, prawda? – Franek lustrował jej tył, obserwując każdy jej ruch, by zobaczyć, jak zareaguje na jego słowa. Jego przyjaciółka, od jak wielu lat ją znał, nigdy nie reagowała na nic w taki sposób. Jego zielone oczy, chociaż zdawały się należeć do totalnego olewusa, były bardzo czujne. – Jest ważniejszy od innych, którzy byli przed nim. Cenisz go bardziej niż mnie czy Shannon.
Szczupła jedenastolatka odwróciła się w jego stronę ze złością wymalowaną na jej piegowatej twarzy. Założyła ręce na biodrach w buntowniczej pozie, chcąc się obronić przed krzywdzącymi słowami chłopaka.
     – Nie różni się niczym od innych. Nie jest ważniejszy. Nawet nie waż się porównywać go do ciebie czy Shan. On... jest młody. Po prostu martwię się o niego, jasne?
Blondynka pokręciła głową, podnosząc się i owijając ramiona wokół szyi Franka.
    – Zawsze zmyślasz na poczekaniu, kiedy kłamiesz. Jak już masz to robić, Su, zastanów się nad dobrą wymówką.
Szatynka nie odpowiedziała, zastygła w swojej złości i uprzedzeniach.
     – Przypomina Go, prawda? – Franek spojrzał z powagą na niebieskooką. – Twojego Stwórcę.
     – Nic ci do tego! – Jej reakcja była bardziej gwałtowna niż ona sama by sobie tego życzyła.
     – Właśnie – zgodziła się Shannon, odlepiając się od bruneta. – Nigdy nam nic o nim nie mówiłaś.
Sucrette, zamiast powiedzieć cokolwiek, wykonała pełny gracji i frustracji półpełny obrót na pięciu w kierunku drzwi, które głośno za nią trzasnęły.
Franek ponownie położył się i zamknął oczy.
     – Obudź mnie, kiedy wróci, dobrze? – poprosił dziewczynę, która z nim została.
     – Su czy Gabriel?
     – Najlepiej obydwoje – mruknął.

*na myśli mam stopę litewską, czyli ok. 32 cm, nie angielską, która jest bardziej popularna. To znaczy, że Gabriel ma ok. 137 cm.
**jamais  vu to przeciwieństwo deja vu, czyli obserwator wydarzeń uznaje je za całkiem obce, kiedy miały już miejsce. Gdy napisałam, że to nie jamais vu, to właściwie stwierdziłam, że to deja vu, żeby nie mylić xD
***właściwie nie ma sensu tego wyjaśniać, ale teraz mitologia egipska jest niemal zapomniana, więc wytłumaczę: Egipcjanie wierzyli, że po śmierci bóg Anubis (ten z głową szakala) ważył serce zmarłego. Jeśli człowiek był grzeszny tzn. gdy położone na wadze jego serce było cięższe od pióra prawdy, Ammit zjadała je i tym samym zabijała nieszczęśnika.

24.08.2016

Rozdział V

Dobra, zawaliłam... miałam wrócić 14... jest 24.
Chociaż 10 dni po terminie, rozdział jest.
Chcę wstawić go dziś, bo jutro obchodzę urodziny i chciałam mieć Gabrysia & niewidzialne trio z głowy. A rozdział VI postaram się opublikować w niedziele tak, jak powinnam.

      – Panie Prawy? – spokojny głos pochodził sprzed drzwi i niósł się ponad głowami uczniów.
Nauczyciel w średnim wieku odsunął się od tablicy, na której zapisywał wzór na objętość sześcianu.
   – Tak?
   – Czy jest Gabriel Angelo? – zapytała psycholog.
Nie, tylko nie to – pomyślał chłopiec. – Nie, nie ma go. Jest w szpitalu, bo... najadł się lodów?
Nie, nie miał żadnych szans na uniknięcie pogawędki z tą kobietą.
   – Tak – potwierdził nauczyciel.
Gabriel cicho jęknął.
Podniósł głowę do góry, czując, że jego twarz staje się gorąca. Rozmowa z psycholog była zła, ale cieszył się, że to nie dyrektor. Co tym razem mógł przeskrobać, czym zalazł jej tak za skórę, że wywołuje go z lekcji?
Dźwignął się z krzesła i razem z kobietą ruszył do jej gabinetu.
   – Cześć, Gabriel – Pani Sośnicka uśmiechnęła się ciepło.
Wkrótce potem stanęli przed solidnymi, czarnymi drzwiami.
W pomalowanym na biało pokoju wskazała na kanapę obitą w fioletowy, miękki materiał. Chłopiec usiadł na niej, krzyżując nogi i kładąc ręce na kolanach.
   – Twoja siostra odwiedziła mnie wczoraj po lekcjach – zaczęła.
Uśmiech był wciąż obecny na jej twarzy i samą swoją obecnością drażnił Gabriela.
   – To do niej podobne – mamrotał.
   – Mówiła, że masz kilku przyjaciół, których widzisz tylko ty.
Spojrzał na nią, mrugając. Dlaczego Rebecca przyszła z tym do szkolnej pedagog? Nie był szalony, a oni istnieli. To przecież nie ma nic złego w tym, że ma przyjaciół, prawda? Przecież uczono go, że trzeba być tolerancyjnym, a oni wcale nie różnili się od innych dzieci.
   – Możesz mi coś o nich opowiedzieć? – poprosiła kobieta.
   – Są prawdziwi – upierał się. – Nie jestem szalony. Proszę pani, moja siostra nic nie rozumie. Oni są prawdziwi.
Twarz pani Sośnickiej nadal się uśmiechała, ale Gabriel zauważył, że jej oczy pozostają zdystansowane i obserwują każdy jego ruch.
   – Jak się nazywają? – zapytała.
   – Sucrette, Franek i Shannon.
   – Są tutaj? Teraz?
Potrząsnął głową.
   – Nie chodzą ze mną do szkoły, w ogóle jej nie lubią. Tylko Shannon, ale nie szkołę, tylko naukę... Pomaga mi w tym.
   – W nauce?
Czarnowłosy chłopiec skinął głową.
   – Co z Sucrette? Też ci pomaga?
Pokręcił głową, zastanawiając się, co odpowiedzieć. 
   – Tak. Jest moją przyjaciółką, nauczyła mnie mówić po polsku.
   – I to bardzo jej się chwali. – Kobieta skinęła głową. – W takim razie, Franek też w czymś ci pomaga?
Gabriel uśmiechnął się, obawiając się, że zacznie chichotać jak mała dziewczynka.
   – Gra ze mną w gry, których nie znając Su ani Shannon. I do tego pokazał mnie pływać.
   – Nauczył. – Głos dobiegł z tyłu.
Gabriel odwrócił się od pani Sośnickiej, aby zobaczyć Shannon stojącą w skromnej szarej sukience przy drzwiach. 
   – Nauczył – poprawił się.
Także psycholog odwróciła się, by spojrzeć w to samo miejsce gdzie spoglądał chłopiec, a później zwróciła się do niego:
   – Kto to?
   – Shannon. 
   – To ona cię poprawiła?
   – Tak, tak samo jak Su pomaga mi w nauce polskiego, ale i też angielskiego. Bo mówię po włosku.
Kobieta skinęła głową ze zrozumieniem.
   – Rozumiem. Kiedy ich poznałeś?
Wzruszył ramionami, próbując przypomnieć sobie tamte wydarzenia, jednak miał wtedy sześć lat i niewiele pozostało z tamtych czasów w jego pamięci.
   – Pierwsza była Su, jakieś pół roku po przeprowadzce, czyli pięć lat wstecz. Franek i Shannon chyba rok później, nie jestem pewien...
Pani Sośnicka pochyliła się i oparła łokcie na kolanach. 
   – Masz jakichś innych przyjaciół oprócz tej trójki? Kogoś innego niż Su, Shannon i Franek?
Gabriel pokręcił głową.
   – Nie potrzebuję nikogo innego – upierał się.
   – Nie sądzisz, że byłoby fajnie poznać nowych ludzi? 
   – Nie – odparł chłopak. Nie lubił tego, jak ludzie sugerowali mu, co powinien robić ze swoim życiem. Spojrzał na Shannon i posłał jej nerwowy uśmiech. – Ludzie są średni. Nie lubię ich.
Przemilczała jego wypowiedź. Patrzyła na niego przez kilka długich chwil. Potem zmieniała temat:
   – Nazwałbyś ich wymyślonymi, Sucrette, Franka i Shannon? – zapytała.
Chłopak roześmiał się, a chwilę później także Shannon zachichotała, podchodząc bliżej i siadając wygodnie na oparciu fotela. Chciała przyjrzeć się bliżej kobiecie, która rozmawiała z jej przyjacielem.
Ludzie lubili dodawać obraźliwe przymiotniki do niektórych słów. "Wymyślona Shannon", "zmyślona Su", "urojony Franek"... Zachichotała, wyobrażając sobie smak tych słów.
   – To Becca myśli, że są wymyśleni... – potrząsnął głową. – Rebecca i papa sądzą, że są wymyśleni. Są prawdziwi, ale niewidoczni dla wszystkich. Ale są prawdziwi.
   – Więc dlaczego nie mogę ich zobaczyć?
Pochylił głowę, poważnie się nad tym zastanawiając. Jeszcze nigdy o tym tak nie pomyślał, bo ich niewidzialność była dla niego niesamowicie naturalna i nie czuł potrzeby tłumaczenia tego faktu. 
   – Nie wiem.
Spojrzał na blondynkę, która zmrużyła oczy, wpatrując się w psycholog jak dzika kotka broniąca swoich młodych. Sprawiała wrażenie tak wściekłej, jakby miała lada moment rzucić się na nią z pazurami.
Gabriel mógł zaświadczyć z dłonią na sercu, że nigdy nie widział jej w takim stanie. Zawsze cicha i zrównoważona Irlandka... Czy to była Shannon?
   – Nie chcemy, żeby tak było – odparła.
   – Shannon mówi, że nie chcą być widoczni – wyjaśnił Gabriel pani Sośnickiej.
   – Nadal tu jest? – zapytała pani Sośnicka, patrząc w miejsce, gdzie dziewczynka stała na początku po pojawieniu się.
   – Tak – potwierdził Gabriel. – Ale teraz siedzi na oparciu fotela. 
   – Jak sądzisz, dlaczego dzisiaj pojawiła się w szkole? Mówiłeś, że zazwyczaj nie ma z tobą żadnego z nich.
     Chłopak spojrzał na jasnowłosą, mając nadzieję, że uzyska kolejną odpowiedź. Shannon milczała, wpatrując się ze zdenerwowaniem w ciemnowłosą kobietę. Z uwagą obserwowała każdy ruch jej warg.
Ponownie przeniósł swój wzrok na panią Sośnicką i otworzył usta, żeby coś powiedzieć – chociaż nie był pewny, co mógłby jej powiedzieć – gdy usłyszał kolejny dziewczęcy głos po jego lewej.
   – Nie odpowiadaj, Gab.
Odwrócił się w tamtą stronę, aby zobaczyć Su opierającą się o ścianę. Wydawało mu się to dziwne. Już wcześniej pojawiali się w szkole, kiedy potrzebował pomocy lub zwyczajnie czuł się samotny, ale nigdy wcześniej, jak daleko sięgał pamięcią, nie pojawili się we dwoje w tym samym momencie. Zawsze tylko jedno z jego przyjaciół. I w dodatku nie czuł, że potrzebuje jakiejkolwiek pomocy podczas rozmowy z psycholog.
   – Nie mów nic, Gab – powtórzył czarnowłosa dziewczynka, a Gabriel skinął głową.
Wyglądała na naprawdę zdeterminowaną. Swoje zazwyczaj uśmiechnięte malinowe usta zacisnęła w wąską kreskę, poprawiała nerwowo grzywkę opadającą na jej elektrycznie niebieskie oczy.
   – Jeśli tego nie zrobi, to będzie podejrzane – argumentowała Shannon.
   – Gabriel? – Pani Sośnicka brzmiała na zatroskaną, ale Włoch zignorował ją zupełnie, obserwując swoje przyjaciółki. 
Su zrobiła krok naprzód. 
   – Będzie podejrzane, jeśli to zrobi.
   – Ona myśli, że jest szalony.
   – Ona będzie myśleć, że jest szalony bez względu na to, co powie. – Czarnowłosa stała murem przy swojej racji. 
   – Bardzo wam dziękuję... – mruknął Gabriel, próbując sarkazmu, ale zarówna Shannon jak i Su zupełnie nie zwracały na niego uwagi. 
Psycholog ponownie usiłowała zwrócić na sobie uwagę chłopca, jednak nadal bezowocnie.
   – Jeśli będzie ostrożny, niczego nie zauważy. – Shannon wpatrywała się w niebieskooką.
Su znów posunęła się do przodu. 
   – On jest za młody, Shannon – powiedział dość cicho, by Gabriel nie mógł jej usłyszeć. – To go zaboli. Musimy poczekać – odparła, zwracając się do chłopaka: – Nic nie mów – nakazała. – Powiedz jej, że chcesz wrócić do klasy, okej?
Gabriel zamrugał kilkakrotnie. Wydawała się w tym momencie tak oschła i władcza, że niemal czuł potrzebę zignorowania jej i posłuchania jak zawsze miłej Shannon. Pomimo tego ufał Su. Musiała mieć swoje powody dla takiego zachowania. Musiała, prawda? Su taka nie była, na pewno to coś ważnego...
Zwrócił się do kobiety przed nim:
   – Czy mogę wrócić do klasy? Proszę.
   – Chciałabym z tobą jeszcze przez chwilę porozmawiać. Możesz poprosić swoich przyjaciół, żeby zostawili nas jeszcze na minutkę? – poprosiła. 
Wewnętrznie była mocno wstrząśnięta, ale znaczną część emocji kryła za długoletnią praktyką w zachowywaniu zimnej krwi i uśmiechu na twarzy. 
   – Nigdy w życiu – warknęła Sucrette.
   – Cicho, Su. Na moment – nakazał Gabriel. – Możesz iść na chwilę, prawda? Będę grzeczny, obiecuję. Nie powiem jej nic, czego nie chcesz. 
Shannon chwyciła drugą dziewczynę za rękę i mocno pociągnęła ją w kierunku wyjścia z pokoju szkolnej psycholog. 
   – Wyszły – ogłosił Gabriel, kiedy tylko usłyszał trzask zamykanych drzwi.
Nigdy nie był w stanie pojąć, dlaczego nikt nie słyszał lub widział zamykania bądź otwierania drzwi, tak samo jak tupania Franka po korytarzu, gdy udawał, że jest zmęczony, bądź chichotów z wzajemnych żartów, ale nauczył się to ignorować i niespecjalnie go to ciekawiło. Dla niego wydawało się to zupełnie naturalne.
Pani Sośnicka uśmiechnęła się. Kolejne nieszczere uniesienie kącików ust.
   – Dobrze. Czy twoi przyjaciele mówią ci, żebyś coś zrobił?
Gabriel zmarszczył brwi, zastanawiając się, w którym kierunku kobieta chce poprowadzić tę rozmowę. Co to miało z tym wspólnego? 
   – Hmm... tak. Franek mówi, że jak nie będę jadł to nie urosnę, albo żebym zagrał z nim w piłkę, a Shannon mówi, żebym nie używał kalkulatora do zadań z matematyki...
   – Su też mówi ci, żebyś coś robił?
   – Tak, mówi... – urwał. Co, jeśli to było właśnie to, o czym miał nie mówić? – Nie, ona tak właściwie o nic mnie nie prosi.
Kobieta przypatrywała mu się przez kilka sekund, aż w końcu dała za wygraną i westchnęła. 
W porządku, Gabriel – powiedziała z uśmiechem na twarzy. Chłopak nagle jeszcze bardziej znienawidził ten uśmieszek, jak i samą szkolną psycholog. – Chcesz, żebym zaprowadziła cię do klasy czy sam tam dojdziesz?

  Tydzień później wydano przyjęcie zaręczynowe.
Jej strój składał się z liliowej prostej, wielowarstwowej wykonanej na kole sukni do kostek z gorsetem i bufiastymi rękawami. Krawiec, który ją wykonał, zrobił to bardzo dobrze. Pod spód założono jej pończochy, w większości ukryte w wysokich ponad kostki w czarnych sznurowanych butach. Czarne włosy opadały na jej ramiona ja ciemny wodospad.
Nie cieszyła się jednak z całej uroczystości. Zaledwie tydzień wcześniej dowiedziała się, że poślubi człowieka, którego nawet nie widziała na oczy.
Ujrzała go po raz pierwszy, kiedy jedna z zaufanych służek sprowadziła ją schodami do sali bankietowej. Pod ścianami postawiono bogato nakryte stoły, a połowy osób, które przy nich siedziały, nie potrafiła wymienić nawet z nazwiska.
Kiedy pojawiła się na samym dole, wzrok wszystkich zgromadzonych spoczywał tylko na niej. Przyglądali jej się jak ciekawemu zwierzątku, dopóki ojciec na złapał jej pod ramię i nie oznajmił, że pierwszy taniec odtańczy para narzeczona.
Wtedy chłopak poderwał się z krzesła.
Wyglądał na starszego o około pięć lat z – pewnością skończył dwadzieścia lat. Nie odznaczał się niczym szczególnym, średni wzrost, śniada karnacja. Jasne, przeplatane rdzawą barwą włosy, błękitne oczy o spokojnym wyrazie, kwadratowa twarz o wąskich ustach i prostym nosie. Większość dziewcząt w jej wieku uznałaby go za ideał, jednak Felicja szukał dla siebie właśnie przeciwieństwa młodzieńca.
Zagrano walca. Dziewczyna przybliżyła się do swojego narzeczonego, jeszcze nawet bezimiennego. Jasnowłosy złapał jej dłoń i wprowadził w takt tańca, idealnie dopasowany do melodii.
 – Twoje oczy są piękne, pani – powiedział uroczyście. – Tak, jak prawili, Felicjo.
 – Bardzo mi przykro, nie doszły mnie o tym słuchy. – Zmusiła się do uśmiechu. – Jak ci na imię, panie?
 – To bardzo niefortunnie, powinnaś to słyszeć od zawsze. Ja, Antoni, będę ci o tym prawić, tak...
Pochyliła głowę, za kosmykami czarnych włosów, kryjąc grymas.
Niech myśli, że kryję czerwień policzków i głupio pokazać się z pąsową twarzą.
Zdecydowanie Felicji Antoni nie przypadł do gustu, ale nie gusta ważono z nim na szali, lecz sprawy rodzinne. I dla zepsutej wagi ojca, znajdowały się na równi. Ślub miał się odbyć po jej siedemnastych urodzinach. Do listopada pozostały dwa miesiące.
Chciała, by Markus pomógł wydostać się jej z tej chorej sytuacji, ale chłopak znów gdzieś przepadł jak kamień w wodę.

      – Nie martw się. – Su otoczyła go ramionami i przytuliła. – To nic wielkiego...
Zielonooki chłopak siedział ze skrzyżowanymi nogami na biurku. Franek zmarszczył nos i uśmiechnął się.
   – Tak, psychiatrzy są wścibscy... – dodał, wyciągając swoje zbyt długie w stosunku do wzrostu ręce do swojego włoskiego przyjaciela.
   – Psycholog a psychiatra to nie to samo. – Shannon trąciła go delikatnie dłonią w głowę, muskając palcami rozczochrane włosy barwy mlecznej czekolady.
   – Dlaczego chce tyle o tobie wiedzieć? – Gabriel spojrzał na niebieskooką dziewczynę z twarzą pełną śmiertelnej powagi.
Su przewróciła oczami. 
   – Tak jak powiedział Fran, ona po prostu jest taka z zawodu. Kiedyś jej przejdzie i wszystko będzie okej. Poza tym – ścisnęła go mocniej, a Gabriel przypomniał sobie, ile ma siły w porównaniu do sprawiającego pozory szczupłego, piegowatego ciała pod jej wełnianym swetrem i za dużych dżinsów – wiesz, że jesteśmy prawdziwi, no nie?
   – Jasne. 
   – Więc to, co ona mówi, nie ma znaczenia. 
   – Dobrze. – Gabriel skinął głową. Chuda dłoń Sucrette splotła się w najzwyczajniejszy sposób z możliwych, ale relacje, które ich łączyły, bynajmniej do najmniej skomplikowanych nie należały. – Też sądzę, że to nic, ale jednak...
Zduszony jęk wyrwał się z jego gardła.
   – Nie przejmuj się, co mówią inni. Dla nich też jesteś inny... każdy jest inny, wszyscy są inni. Nie dogodzisz każdemu, Gab.
     Czując jej ciepły oddech na karku, całych sercem wierzył, że jest prawdziwa. Czuł to całym sobą, nieważne, co ludzie o tym sądzili... kochał Su jak siostrę bliźniaczkę. Całkiem od siebie różni, ale jednak coś ich łączyło – jak jin i jang... 
     Świadomi swojego istnienia i niemający prawa bytu, gdyby któreś z nich nagle obróciło się w proch, ale jednak wywodzący się z dwóch odległych, choć jednocześnie bliskich sobie światów. Gdyby zło nagle zniknęło, czym stałoby się dobro? Czy wyróżniałoby się czymś od szarej rzeczywistości? Chociaż była przy nim od tylu lat, wciąż pozostawało między nimi coś, co nie pozwało im się do siebie zbliżyć. Jednocześnie znał jej wszystkie twarze, ale wciąż ubierała na siebie kolejne maski. Kim właściwie była Sucrette o niesamowicie niebieskich oczach...?

Obserwatorzy