Dobra, zawaliłam... miałam wrócić 14... jest 24.
Chociaż 10 dni po terminie, rozdział jest.
Chcę wstawić go dziś, bo jutro obchodzę urodziny i chciałam mieć Gabrysia & niewidzialne trio z głowy. A rozdział VI postaram się opublikować w niedziele tak, jak powinnam.
Chociaż 10 dni po terminie, rozdział jest.
Chcę wstawić go dziś, bo jutro obchodzę urodziny i chciałam mieć Gabrysia & niewidzialne trio z głowy. A rozdział VI postaram się opublikować w niedziele tak, jak powinnam.
– Panie Prawy? – spokojny głos pochodził sprzed drzwi i niósł się ponad głowami uczniów.
Nauczyciel w średnim wieku odsunął się od tablicy, na której zapisywał wzór na objętość sześcianu.
– Tak?
– Czy jest Gabriel Angelo? – zapytała psycholog.
Nie, tylko nie to – pomyślał chłopiec. – Nie, nie ma go. Jest w szpitalu, bo... najadł się lodów?
Nie, nie miał żadnych szans na uniknięcie pogawędki z tą kobietą.
– Tak – potwierdził nauczyciel.
Gabriel cicho jęknął.
Podniósł głowę do góry, czując, że jego twarz staje się gorąca. Rozmowa z psycholog była zła, ale cieszył się, że to nie dyrektor. Co tym razem mógł przeskrobać, czym zalazł jej tak za skórę, że wywołuje go z lekcji?
Dźwignął się z krzesła i razem z kobietą ruszył do jej gabinetu.
– Cześć, Gabriel – Pani Sośnicka uśmiechnęła się ciepło.
Wkrótce potem stanęli przed solidnymi, czarnymi drzwiami.
Wkrótce potem stanęli przed solidnymi, czarnymi drzwiami.
W pomalowanym na biało pokoju wskazała na kanapę obitą w fioletowy, miękki materiał. Chłopiec usiadł na niej, krzyżując nogi i kładąc ręce na kolanach.
– Twoja siostra odwiedziła mnie wczoraj po lekcjach – zaczęła.
Uśmiech był wciąż obecny na jej twarzy i samą swoją obecnością drażnił Gabriela.
– To do niej podobne – mamrotał.
– Mówiła, że masz kilku przyjaciół, których widzisz tylko ty.
Spojrzał na nią, mrugając. Dlaczego Rebecca przyszła z tym do szkolnej pedagog? Nie był szalony, a oni istnieli. To przecież nie ma nic złego w tym, że ma przyjaciół, prawda? Przecież uczono go, że trzeba być tolerancyjnym, a oni wcale nie różnili się od innych dzieci.
– Możesz mi coś o nich opowiedzieć? – poprosiła kobieta.
– Są prawdziwi – upierał się. – Nie jestem szalony. Proszę pani, moja siostra nic nie rozumie. Oni są prawdziwi.
Twarz pani Sośnickiej nadal się uśmiechała, ale Gabriel zauważył, że jej oczy pozostają zdystansowane i obserwują każdy jego ruch.
– Jak się nazywają? – zapytała.
– Sucrette, Franek i Shannon.
– Są tutaj? Teraz?
Potrząsnął głową.
– Nie chodzą ze mną do szkoły, w ogóle jej nie lubią. Tylko Shannon, ale nie szkołę, tylko naukę... Pomaga mi w tym.
– W nauce?
Czarnowłosy chłopiec skinął głową.
– Co z Sucrette? Też ci pomaga?
Pokręcił głową, zastanawiając się, co odpowiedzieć.
– Tak. Jest moją przyjaciółką, nauczyła mnie mówić po polsku.
– I to bardzo jej się chwali. – Kobieta skinęła głową. – W takim razie, Franek też w czymś ci pomaga?
Gabriel uśmiechnął się, obawiając się, że zacznie chichotać jak mała dziewczynka.
– Gra ze mną w gry, których nie znając Su ani Shannon. I do tego pokazał mnie pływać.
– Nauczył. – Głos dobiegł z tyłu.
Gabriel odwrócił się od pani Sośnickiej, aby zobaczyć Shannon stojącą w skromnej szarej sukience przy drzwiach.
– Nauczył – poprawił się.
Także psycholog odwróciła się, by spojrzeć w to samo miejsce gdzie spoglądał chłopiec, a później zwróciła się do niego:
– Kto to?
– Shannon.
– To ona cię poprawiła?
– Tak, tak samo jak Su pomaga mi w nauce polskiego, ale i też angielskiego. Bo mówię po włosku.
Kobieta skinęła głową ze zrozumieniem.
– Rozumiem. Kiedy ich poznałeś?
Wzruszył ramionami, próbując przypomnieć sobie tamte wydarzenia, jednak miał wtedy sześć lat i niewiele pozostało z tamtych czasów w jego pamięci.
– Pierwsza była Su, jakieś pół roku po przeprowadzce, czyli pięć lat wstecz. Franek i Shannon chyba rok później, nie jestem pewien...
Pani Sośnicka pochyliła się i oparła łokcie na kolanach.
– Masz jakichś innych przyjaciół oprócz tej trójki? Kogoś innego niż Su, Shannon i Franek?
Gabriel pokręcił głową.
– Nie potrzebuję nikogo innego – upierał się.
– Nie sądzisz, że byłoby fajnie poznać nowych ludzi?
– Nie – odparł chłopak. Nie lubił tego, jak ludzie sugerowali mu, co powinien robić ze swoim życiem. Spojrzał na Shannon i posłał jej nerwowy uśmiech. – Ludzie są średni. Nie lubię ich.
Przemilczała jego wypowiedź. Patrzyła na niego przez kilka długich chwil. Potem zmieniała temat:
– Nazwałbyś ich wymyślonymi, Sucrette, Franka i Shannon? – zapytała.
Chłopak roześmiał się, a chwilę później także Shannon zachichotała, podchodząc bliżej i siadając wygodnie na oparciu fotela. Chciała przyjrzeć się bliżej kobiecie, która rozmawiała z jej przyjacielem.
Ludzie lubili dodawać obraźliwe przymiotniki do niektórych słów. "Wymyślona Shannon", "zmyślona Su", "urojony Franek"... Zachichotała, wyobrażając sobie smak tych słów.
– To Becca myśli, że są wymyśleni... – potrząsnął głową. – Rebecca i papa sądzą, że są wymyśleni. Są prawdziwi, ale niewidoczni dla wszystkich. Ale są prawdziwi.
– Więc dlaczego nie mogę ich zobaczyć?
Pochylił głowę, poważnie się nad tym zastanawiając. Jeszcze nigdy o tym tak nie pomyślał, bo ich niewidzialność była dla niego niesamowicie naturalna i nie czuł potrzeby tłumaczenia tego faktu.
– Nie wiem.
Spojrzał na blondynkę, która zmrużyła oczy, wpatrując się w psycholog jak dzika kotka broniąca swoich młodych. Sprawiała wrażenie tak wściekłej, jakby miała lada moment rzucić się na nią z pazurami.
Gabriel mógł zaświadczyć z dłonią na sercu, że nigdy nie widział jej w takim stanie. Zawsze cicha i zrównoważona Irlandka... Czy to była Shannon?
– Nie chcemy, żeby tak było – odparła.
– Shannon mówi, że nie chcą być widoczni – wyjaśnił Gabriel pani Sośnickiej.
– Nadal tu jest? – zapytała pani Sośnicka, patrząc w miejsce, gdzie dziewczynka stała na początku po pojawieniu się.
– Tak – potwierdził Gabriel. – Ale teraz siedzi na oparciu fotela.
– Jak sądzisz, dlaczego dzisiaj pojawiła się w szkole? Mówiłeś, że zazwyczaj nie ma z tobą żadnego z nich.
Chłopak spojrzał na jasnowłosą, mając nadzieję, że uzyska kolejną odpowiedź. Shannon milczała, wpatrując się ze zdenerwowaniem w ciemnowłosą kobietę. Z uwagą obserwowała każdy ruch jej warg.
Ponownie przeniósł swój wzrok na panią Sośnicką i otworzył usta, żeby coś powiedzieć – chociaż nie był pewny, co mógłby jej powiedzieć – gdy usłyszał kolejny dziewczęcy głos po jego lewej.
– Nie odpowiadaj, Gab.
Odwrócił się w tamtą stronę, aby zobaczyć Su opierającą się o ścianę. Wydawało mu się to dziwne. Już wcześniej pojawiali się w szkole, kiedy potrzebował pomocy lub zwyczajnie czuł się samotny, ale nigdy wcześniej, jak daleko sięgał pamięcią, nie pojawili się we dwoje w tym samym momencie. Zawsze tylko jedno z jego przyjaciół. I w dodatku nie czuł, że potrzebuje jakiejkolwiek pomocy podczas rozmowy z psycholog.
– Nie mów nic, Gab – powtórzył czarnowłosa dziewczynka, a Gabriel skinął głową.
Wyglądała na naprawdę zdeterminowaną. Swoje zazwyczaj uśmiechnięte malinowe usta zacisnęła w wąską kreskę, poprawiała nerwowo grzywkę opadającą na jej elektrycznie niebieskie oczy.
– Jeśli tego nie zrobi, to będzie podejrzane – argumentowała Shannon.
– Gabriel? – Pani Sośnicka brzmiała na zatroskaną, ale Włoch zignorował ją zupełnie, obserwując swoje przyjaciółki.
Su zrobiła krok naprzód.
– Będzie podejrzane, jeśli to zrobi.
– Ona myśli, że jest szalony.
– Ona będzie myśleć, że jest szalony bez względu na to, co powie. – Czarnowłosa stała murem przy swojej racji.
– Bardzo wam dziękuję... – mruknął Gabriel, próbując sarkazmu, ale zarówna Shannon jak i Su zupełnie nie zwracały na niego uwagi.
Psycholog ponownie usiłowała zwrócić na sobie uwagę chłopca, jednak nadal bezowocnie.
– Jeśli będzie ostrożny, niczego nie zauważy. – Shannon wpatrywała się w niebieskooką.
Su znów posunęła się do przodu.
– On jest za młody, Shannon – powiedział dość cicho, by Gabriel nie mógł jej usłyszeć. – To go zaboli. Musimy poczekać – odparła, zwracając się do chłopaka: – Nic nie mów – nakazała. – Powiedz jej, że chcesz wrócić do klasy, okej?
Gabriel zamrugał kilkakrotnie. Wydawała się w tym momencie tak oschła i władcza, że niemal czuł potrzebę zignorowania jej i posłuchania jak zawsze miłej Shannon. Pomimo tego ufał Su. Musiała mieć swoje powody dla takiego zachowania. Musiała, prawda? Su taka nie była, na pewno to coś ważnego...
Zwrócił się do kobiety przed nim:
– Czy mogę wrócić do klasy? Proszę.
– Chciałabym z tobą jeszcze przez chwilę porozmawiać. Możesz poprosić swoich przyjaciół, żeby zostawili nas jeszcze na minutkę? – poprosiła.
Wewnętrznie była mocno wstrząśnięta, ale znaczną część emocji kryła za długoletnią praktyką w zachowywaniu zimnej krwi i uśmiechu na twarzy.
– Nigdy w życiu – warknęła Sucrette.
– Cicho, Su. Na moment – nakazał Gabriel. – Możesz iść na chwilę, prawda? Będę grzeczny, obiecuję. Nie powiem jej nic, czego nie chcesz.
Shannon chwyciła drugą dziewczynę za rękę i mocno pociągnęła ją w kierunku wyjścia z pokoju szkolnej psycholog.
– Wyszły – ogłosił Gabriel, kiedy tylko usłyszał trzask zamykanych drzwi.
Nigdy nie był w stanie pojąć, dlaczego nikt nie słyszał lub widział zamykania bądź otwierania drzwi, tak samo jak tupania Franka po korytarzu, gdy udawał, że jest zmęczony, bądź chichotów z wzajemnych żartów, ale nauczył się to ignorować i niespecjalnie go to ciekawiło. Dla niego wydawało się to zupełnie naturalne.
Pani Sośnicka uśmiechnęła się. Kolejne nieszczere uniesienie kącików ust.
– Dobrze. Czy twoi przyjaciele mówią ci, żebyś coś zrobił?
Gabriel zmarszczył brwi, zastanawiając się, w którym kierunku kobieta chce poprowadzić tę rozmowę. Co to miało z tym wspólnego?
– Hmm... tak. Franek mówi, że jak nie będę jadł to nie urosnę, albo żebym zagrał z nim w piłkę, a Shannon mówi, żebym nie używał kalkulatora do zadań z matematyki...
– Su też mówi ci, żebyś coś robił?
– Tak, mówi... – urwał. Co, jeśli to było właśnie to, o czym miał nie mówić? – Nie, ona tak właściwie o nic mnie nie prosi.
Kobieta przypatrywała mu się przez kilka sekund, aż w końcu dała za wygraną i westchnęła.
W porządku, Gabriel – powiedziała z uśmiechem na twarzy. Chłopak nagle jeszcze bardziej znienawidził ten uśmieszek, jak i samą szkolną psycholog. – Chcesz, żebym zaprowadziła cię do klasy czy sam tam dojdziesz?
Tydzień później wydano przyjęcie zaręczynowe.
Jej strój składał się z liliowej prostej, wielowarstwowej wykonanej na kole sukni do kostek z gorsetem i bufiastymi rękawami. Krawiec, który ją wykonał, zrobił to bardzo dobrze. Pod spód założono jej pończochy, w większości ukryte w wysokich ponad kostki w czarnych sznurowanych butach. Czarne włosy opadały na jej ramiona ja ciemny wodospad.
Nie cieszyła się jednak z całej uroczystości. Zaledwie tydzień wcześniej dowiedziała się, że poślubi człowieka, którego nawet nie widziała na oczy.
Ujrzała go po raz pierwszy, kiedy jedna z zaufanych służek sprowadziła ją schodami do sali bankietowej. Pod ścianami postawiono bogato nakryte stoły, a połowy osób, które przy nich siedziały, nie potrafiła wymienić nawet z nazwiska.
Kiedy pojawiła się na samym dole, wzrok wszystkich zgromadzonych spoczywał tylko na niej. Przyglądali jej się jak ciekawemu zwierzątku, dopóki ojciec na złapał jej pod ramię i nie oznajmił, że pierwszy taniec odtańczy para narzeczona.
Wtedy chłopak poderwał się z krzesła.
Wyglądał na starszego o około pięć lat z – pewnością skończył dwadzieścia lat. Nie odznaczał się niczym szczególnym, średni wzrost, śniada karnacja. Jasne, przeplatane rdzawą barwą włosy, błękitne oczy o spokojnym wyrazie, kwadratowa twarz o wąskich ustach i prostym nosie. Większość dziewcząt w jej wieku uznałaby go za ideał, jednak Felicja szukał dla siebie właśnie przeciwieństwa młodzieńca.
Zagrano walca. Dziewczyna przybliżyła się do swojego narzeczonego, jeszcze nawet bezimiennego. Jasnowłosy złapał jej dłoń i wprowadził w takt tańca, idealnie dopasowany do melodii.
– Twoje oczy są piękne, pani – powiedział uroczyście. – Tak, jak prawili, Felicjo.
– Bardzo mi przykro, nie doszły mnie o tym słuchy. – Zmusiła się do uśmiechu. – Jak ci na imię, panie?
– To bardzo niefortunnie, powinnaś to słyszeć od zawsze. Ja, Antoni, będę ci o tym prawić, tak...
Pochyliła głowę, za kosmykami czarnych włosów, kryjąc grymas.
Niech myśli, że kryję czerwień policzków i głupio pokazać się z pąsową twarzą.
Zdecydowanie Felicji Antoni nie przypadł do gustu, ale nie gusta ważono z nim na szali, lecz sprawy rodzinne. I dla zepsutej wagi ojca, znajdowały się na równi. Ślub miał się odbyć po jej siedemnastych urodzinach. Do listopada pozostały dwa miesiące.
Chciała, by Markus pomógł wydostać się jej z tej chorej sytuacji, ale chłopak znów gdzieś przepadł jak kamień w wodę.
Nie cieszyła się jednak z całej uroczystości. Zaledwie tydzień wcześniej dowiedziała się, że poślubi człowieka, którego nawet nie widziała na oczy.
Ujrzała go po raz pierwszy, kiedy jedna z zaufanych służek sprowadziła ją schodami do sali bankietowej. Pod ścianami postawiono bogato nakryte stoły, a połowy osób, które przy nich siedziały, nie potrafiła wymienić nawet z nazwiska.
Kiedy pojawiła się na samym dole, wzrok wszystkich zgromadzonych spoczywał tylko na niej. Przyglądali jej się jak ciekawemu zwierzątku, dopóki ojciec na złapał jej pod ramię i nie oznajmił, że pierwszy taniec odtańczy para narzeczona.
Wtedy chłopak poderwał się z krzesła.
Wyglądał na starszego o około pięć lat z – pewnością skończył dwadzieścia lat. Nie odznaczał się niczym szczególnym, średni wzrost, śniada karnacja. Jasne, przeplatane rdzawą barwą włosy, błękitne oczy o spokojnym wyrazie, kwadratowa twarz o wąskich ustach i prostym nosie. Większość dziewcząt w jej wieku uznałaby go za ideał, jednak Felicja szukał dla siebie właśnie przeciwieństwa młodzieńca.
Zagrano walca. Dziewczyna przybliżyła się do swojego narzeczonego, jeszcze nawet bezimiennego. Jasnowłosy złapał jej dłoń i wprowadził w takt tańca, idealnie dopasowany do melodii.
– Twoje oczy są piękne, pani – powiedział uroczyście. – Tak, jak prawili, Felicjo.
– Bardzo mi przykro, nie doszły mnie o tym słuchy. – Zmusiła się do uśmiechu. – Jak ci na imię, panie?
– To bardzo niefortunnie, powinnaś to słyszeć od zawsze. Ja, Antoni, będę ci o tym prawić, tak...
Pochyliła głowę, za kosmykami czarnych włosów, kryjąc grymas.
Niech myśli, że kryję czerwień policzków i głupio pokazać się z pąsową twarzą.
Zdecydowanie Felicji Antoni nie przypadł do gustu, ale nie gusta ważono z nim na szali, lecz sprawy rodzinne. I dla zepsutej wagi ojca, znajdowały się na równi. Ślub miał się odbyć po jej siedemnastych urodzinach. Do listopada pozostały dwa miesiące.
Chciała, by Markus pomógł wydostać się jej z tej chorej sytuacji, ale chłopak znów gdzieś przepadł jak kamień w wodę.
– Nie martw się. – Su otoczyła go ramionami i przytuliła. – To nic wielkiego...
Zielonooki chłopak siedział ze skrzyżowanymi nogami na biurku. Franek zmarszczył nos i uśmiechnął się.
– Tak, psychiatrzy są wścibscy... – dodał, wyciągając swoje zbyt długie w stosunku do wzrostu ręce do swojego włoskiego przyjaciela.
– Psycholog a psychiatra to nie to samo. – Shannon trąciła go delikatnie dłonią w głowę, muskając palcami rozczochrane włosy barwy mlecznej czekolady.
– Dlaczego chce tyle o tobie wiedzieć? – Gabriel spojrzał na niebieskooką dziewczynę z twarzą pełną śmiertelnej powagi.
Su przewróciła oczami.
– Tak jak powiedział Fran, ona po prostu jest taka z zawodu. Kiedyś jej przejdzie i wszystko będzie okej. Poza tym – ścisnęła go mocniej, a Gabriel przypomniał sobie, ile ma siły w porównaniu do sprawiającego pozory szczupłego, piegowatego ciała pod jej wełnianym swetrem i za dużych dżinsów – wiesz, że jesteśmy prawdziwi, no nie?
– Jasne.
– Więc to, co ona mówi, nie ma znaczenia.
– Dobrze. – Gabriel skinął głową. Chuda dłoń Sucrette splotła się w najzwyczajniejszy sposób z możliwych, ale relacje, które ich łączyły, bynajmniej do najmniej skomplikowanych nie należały. – Też sądzę, że to nic, ale jednak...
Zduszony jęk wyrwał się z jego gardła.
– Nie przejmuj się, co mówią inni. Dla nich też jesteś inny... każdy jest inny, wszyscy są inni. Nie dogodzisz każdemu, Gab.
Czując jej ciepły oddech na karku, całych sercem wierzył, że jest prawdziwa. Czuł to całym sobą, nieważne, co ludzie o tym sądzili... kochał Su jak siostrę bliźniaczkę. Całkiem od siebie różni, ale jednak coś ich łączyło – jak jin i jang...
Świadomi swojego istnienia i niemający prawa bytu, gdyby któreś z nich nagle obróciło się w proch, ale jednak wywodzący się z dwóch odległych, choć jednocześnie bliskich sobie światów. Gdyby zło nagle zniknęło, czym stałoby się dobro? Czy wyróżniałoby się czymś od szarej rzeczywistości? Chociaż była przy nim od tylu lat, wciąż pozostawało między nimi coś, co nie pozwało im się do siebie zbliżyć. Jednocześnie znał jej wszystkie twarze, ale wciąż ubierała na siebie kolejne maski. Kim właściwie była Sucrette o niesamowicie niebieskich oczach...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytelniku, anonimowy lub nie, nie piszę ,,do szuflady". Chciałabym poznać Twoje zdanie na temat tego, co i jak piszę. Małe życzenie :)