5.12.2016

Rozdział VII

WRÓCIŁAM!
Czekam na komentarze, jeśli ktoś się stęsknił ^^ (wątpię XD)

Od teraz rozdziały będą pojawiać się rzadziej; pewnie raz na dwa tygodnie, może raz na miesiąc
Enjoy, Have fun lub co tam chcecie ;)


CZĘŚĆ II
ROZDZIAŁ VII

     – Nie polubiłem go – oznajmił po włosku Gabriel do ojca podczas rozmowy z nim o tym, jak przebiegła rozmowa z młodym psychologiem.
Chłopak wsiadł z samochodu i zatrzasnął za sobą drzwi.
Felice uśmiechnął się blado do syna.
     – Wiem – odparł w ich rodzimym języku. – Ale przyjście tam było dla ciebie dobre.
Jedenastolatek wzruszył ramionami, chowając dłonie do kieszeniach dżinsowej kurtki. Wyjrzał przez okno, kiedy jego ojciec uruchamiał samochód.
     – Chcesz lody? – zapytał mężczyzna, starając się zmienić nieprzyjemny tor rozmowy. Nie lubił mówić o przyjaciołach jego młodszego dziecka.
Gabriel spojrzał na niego i uśmiechnął się. Przez chwilę Felice zobaczył chłopca, jakim kiedyś był jego syn; zanim spotkał Su, zanim stracił matkę, zanim jeszcze ogóle opuścili Włochy. Nigdy nie powinni byli opuszczać ojczyzny.
Kiedy chłopak rozpoczął monolog o tym, jakie chciał smaki i czy chce na nich posypkę czy syrop, Felice przypomniał sobie, że wciąż był jeszcze małym chłopcem. Nic złego nie działo się z jego synem, nigdy nie było do tego żadnych powodów. Gabriel był normalny, może nawet zwyczajniejszy od swojej siostry, Rebecki. Becca w jego wieku przesiadywała w bibliotece. Była spokojna i poważna, o wiele dojrzalsza od swoich równolatków. Po przyjeździe do Polski tylko się to pogłębiło. Dopiero jako czternastolatka zaczęła robić pożytek ze swojego młodego wieku. Natomiast Gabriel lubił grać w gry i mówić. Stanowił doskonały przykład żywego i energicznego dziecka. Po prostu nie odpowiadało mu towarzystwo ludzi i lepiej czuł się w swoim własnym.
Z tego, co mówił, nigdy nie bywał sam nawet w pustym pokoju. Ale co złego mogło się stać małemu, szczęśliwemu chłopcu podczas zabawy?
Może istniała inna odpowiedź.
Felice Angelo niezaprzeczalnie wierzył w duchy. Chociaż niektórym może się to wydać abstrakcyjne, mężczyzna mógł przysięgnąć, że czuł obecność swojej zmarłej żony więcej niż raz w ich starym domu we Włoszech. Wierzył także, że niektóre osoby potrafiły nawiązać z nimi kontakt, nawet jeśli on sam nie był w stanie zrobić nic poza zlokalizowaniem ich. Może właśnie jego syn należał do grona takich osób.
Nigdy jednak nie słyszał o kimś o nazwie Sucrette, Franek lub Shannon, który mieszkali w ich mieszkaniu bądź w którymś z innych, pobliskich apartamentów. Już to sprawdzał, dla pewności trzy razy. Dodatkowo, duchy nie rosną lub zmieniają się. Gabriel wiele razy zaznaczał, że poznał swoich "przyjaciół" jako sześcio- i siedmiolatków, a potem rosły razem z nim do jedenasto- i dwunastolatków.
Jego następną myślą były demony. Felice został wychowany w bardzo pobożnej rodzinie, w której od dziecka musiał znać Pismo Święte.
Kiedy zatrzymali się przed ich małą, ulubioną lodziarnią i złożyli swoje zamówienie, zwątpił w ten pomysł. Demony były złe. Ludzie, których opisywał jego syn wydawali się dobrzy. Pomagali mu w wielu sytuacjach.
Jednak niektóre z demonów ciężko było zdiagnozować. Oszukiwały ludzi, bawiąc się ich umysłami. Zabierały ich świadomość, kradły ciała i przejmowały nad nimi kontrolę. Zaprzyjaźnienie się z bezbronnym dzieckiem było dokładnie tym, do czego były zdolne. Jedną z ich najstarszych sztuczek. Gdy zdobywały jego zaufanie, niszczyły jego życie, dręczyły go aż człowiek zostawał zamknięty dożywotnie w szpitalu psychiatrycznym.
     – Papa, zmieniłem zdanie – oznajmił Gabriel, ujmując dłoń ojca w jego własną. – Chcę czekoladowe.
Mężczyzna uśmiechnął się i skinął głową.
Znał istniejące sposoby na pozbycie się demonów. Jednak żaden z nich nie należał do łatwych. Najlepiej byłoby, gdyby brał w tym udział ksiądz. Jednak nie znał żadnych księży. Minęło sporo czasu od kiedy po raz ostatni był w kościele – chyba na pierwszą komunię Gabriela. Bóg, Kościół. Już dawno powinien pójść tam i coś z tym zrobić. Może gdyby od początku wychowywał syna w sposób bardziej katolicki jak chciała jego żona, nie grzęźliby po szyję w takim bagnie.
Felice zamknął oczy i wewnętrznie potrząsnął głową. To teraz kompletnie nie miało znaczenia. Nie miał mocy zmieniania przeszłości. Pozostało tylko jedno wyjście.
Nie znał księży, więc musiał zrobić to sam.
     – Chodź, Gabriel – oznajmił, przerywając chłopcu historię o tym, jak jeden z jego rówieśników na szkolnej wycieczce zjadł spory kawałek ciasta za jednym razem i potem bolał go brzuch.
Gabriel posłusznie wstał i spojrzał pytająco na swoją gałkę.
     – Możesz skończyć w samochodzie. Becca pewnie już czeka na nas w domu.
Gabriel był jego synem. Ochrona rodziny należała do jego obowiązków jak i do rzeczy, z których mógł być dumny.

     Felicja zmrużyła oczy, mijając krawcową zajętą szyciem dla niej ślubnej sukni. Przysłała ją rodzina jej narzeczonego. Ojciec wyglądał na bardzo zadowolonego z takiego obrotu sprawy, bowiem sam zajmował się dodatkowo zaślubinami Edmunda. Błękitnooka doskonale zdawała sobie sprawę, że pozostawało jej coraz mniej czasu. Do ceremonii zostały niecałe trzy tygodnie.
Gdzie znów zniknął Markus? Chciała uciec, ale wizja nie zobaczenia młodszego brata do końca jej egzystencji, przerażała ją.
Słońce chyliło się ku zachodowi, czarnowłosa zdecydowała się wyjść na dziedziniec.
Większość roślin już przekwitło i zieleniły się tylko iglaki. Czas pozostały do jej zaślubin nie przedłużał się; zostało go mniej niż kiedykolwiek wcześniej. Już niemal wszystko zostało dopięte na ostatni guzik.
Prawie na oślep, mechanicznie, wyrzucając z siebie resztki świadomości, przez którą mogłaby sobie przypomnieć o zbliżającym się wydarzeniu.
Nogi zdawały się same kroczyć ku stawu, gdzie po raz pierwszy od wielu lat spotkała Markusa.
Chłopaka tam nie było, więc postanowiła udać się dalej. Opuściła posiadłość ojca, i ku jej zaskoczeniu, żadna ze służek jej tego nie zabroniła. Kobiety przyglądały jej się tylko w zaciekawieniu.
      Wiecznie zielony las pachniał świeżością. Drzewa kładły długie cienie na leśnym runie, jakby otulając go nimi.
On stał wśród nim, uśmiechając się kącikami ust.
 – Znalazłaś mnie, moja mała Felciu. Zdecydowałaś się? – zapytał Markus.
Felicja skrzywiła się.
 – Nie ma innego wyjścia? – rozpaczliwie chciała uzyskać odpowiedź. – Nie mogę zostać z moim bratem?
Zakrył usta lnianym rękawem koszuli, by powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.
 – Możesz, kochana, jeśli ożenisz się z tym chłopakiem. Przecież i tak Edmund się żeni... nie jesteś już dzieckiem, Felicjo Sucrette. Zaakceptuj rzeczywistość.
Felicja patrzyła na niego ze łzami w oczach. Zastanawiała się, jak tak bardzo mogła się pomylić względem drugiej osoby.
 – Mówiłeś, że jeśli będę mogła porzucić rodzinę, to...
 – Chcę ci uświadomić, że porzucisz także nadzieję na macierzyństwo, na starość, na...na miłość, moja Su.
Czarnowłosa chwyciła jego ramiona i potrząsnęła nim gwałtownie.
 – Co to za siła?! Zawarłeś pakt z diabłem?!
Chociaż Markus miał ochotę coś powiedzieć, milczał, gdy jego podopieczna płakała.
Jedno słowo, "prawie", stanęło mu w gardle.

     – Hej, dzieciaku, jak było u doktorka? – zapytał Franek, rzucając się energicznie na Włocha, który dopiero wszedł.
     – O co pytał? – warknęła Su. Ułożyła się pod oknem, siedząc na kolanach z rękami skrzyżowanymi na piersi i grymasem wykrzywiającym jej twarz.
Za oknem włączono już latarnie, niebo ściemniało i zakryło się chmurami. Sucrette spięła swoje wilgotne czarne włosy w luźny kok na czubku głowy. Jej twarz wciąż pozostawała mokra, na rzęsach osiadły pojedyncze krople wody. Przed chwilą wyszła z łazienki, ubrana w białą, sięgającą kostek prostą nocną koszulę. Z szafy w największym pokoju rodziny Angelo wyniosła poduszkę i koc, który rozłożyła obok łóżka Gabriela.
     – Będziesz tu spać? Mogłaś powiedzieć wcześniej. – Chłopak lustrował na przemiennie to lekko ubraną Su, to jej posłanie.
     – Nagły wypadek, Gab. Przykro mi, ale nie mogę ci powiedzieć...
Gabriel wzruszył ramionami; nie przeszkadzało mu to w niczym, ale Franek, który usiadł na łóżku obok Shannon, zrobił się cały czerwony. Blondynka zdzieliła go łokciem między żebra.
     – Bez takich mi tu, zboku... za mały jest... – syknęła.
     – Był strasznie młody. To aż dziwne – zaczął Włoch – ale nie pytał o nic szczególnego. To samo, co pani Sośnicka.
     – I co odpowiedziałeś? – Niebieskooka wyglądała na znacznie bardziej odprężoną niż przed chwilą. Rozkrzyżowała ramiona i zbliżyła się do niego.
     – Su, cicho! – odpowiedziała szorstkim tonem Irlandka. – Nie przejmuj się, Gabriel. To co powiedziałeś, nie ma znaczenia.
Spojrzała na Sucrette, jakby próbowała sprowokować ją do skomentowania, ale dziewczyna milczała.
     – Nie powiedziałem nic złego, przysięgam – obiecał jej Gabriel. – Bardziej skupił się na szkole, papie i mamie. Nie interesował się wami.
Czarnowłosa dziewczyna przyglądała mu się nieufnie przez kilka sekund. Finalnie westchnęła, a jej twarz rozluźniła się.
     – Przepraszam – mruknęła, wbijając wzrok w podłogę. – Ufam ci. Wiem, że nie mogłeś powiedzieć nic złego.
Chłopak posłał jej ciepły uśmiech i opadł na łóżko obok Franka i Shannon.
     – Nie martw się, Su. Powiedziałaś, żebym nic nie mówił. Nie będę. To obietnica Pinky.

     Felicji pozostał tydzień. Dzień wcześniej na ojcowskim dworku pojawił się ponownie jej narzeczony oraz jego rodzina. Błękitnooka czuła narastającą presję. Ślub z nieznajomym? Nie mogła się z tym pogodzić. Tak wiele kobiet w tym wieku zdołało tego uniknąć, ale nie, jej ojciec musiał pozostać wiernym starym tradycjom.
     Rozmawiała ze swoim narzeczonym w jadalni, w cztery oczy z zamiarem wypowiedzenia mu wszystkiego, co o nim sądzi.
 – Będę szczęśliwsza, jeśli cię więcej nie zobaczę. Przynajmniej z Markusem wiem na czym stoję. Wiem, że jest kłamcą i próbuje mnie od siebie odtrącić – słowa wypływały potokiem z jej ust. – Ale ty? Nic o tobie nie wiem. Markus, którego znam całe życie! Znamy się zaledwie miesiąc. Najlepiej zostaw mnie w spokoju.
Widziała żywy ból w oczach jej narzeczonego, a Felicji zdawało się, że w jej pierś ubiło się tysiąc sztyletów na samo uzmysłowienie, że to za jej sprawą.
Jednak na odruchy swojego serca nie mogła nic poradzić, nie wybrała sobie miłości. Niech chłopak szuka lubej w innej, ona, Felicja Sucrette nie byłaby wstanie odwzajemnić jego uczuć.
     Wyrok jej śmierci został wydany.

Nastała prawie północ. To musiało zostać wykonane o północy. Nastała godzina duchów. Matka Felice nie powiedziała o mu wielu rzeczach, ale jak każdy wiedział, że najpotężniejsze słowa trzeba wypowiadać o północy.
Mężczyzna wziął głęboki oddech i nacisnął klamkę do pokoju Gabriela. Drzwi zaskrzypiały, kiedy je otwierał, ale na szczęście jego syn zawsze zapadał w głęboki sen. Nawet hałaśliwe burze nie były w stanie go obudzić. Skrzypiące drzwi też na pewno nie.
     Po zamknięciu ich za sobą, Felice zbliżył się do łóżka. Szklankę z wodą święconą położył na pobliskiej komodzie. Wyciągnął z prawej kieszeni żelazny krzyż na czarnym rzemieniu i odłożył go obok szklanki, przy wazonie. Z lewej wyjął srebrny gwóźdź. Nakłuł nim palec, krzywiąc się z bólu, kiedy poczuł, że dostał się do krwi.
Pochylił się na synem.
     – Gloria in excelsis Deo – szepnął, malując krwawy krzyż na czole Gabriela. – Psallite Domino qui fertis Super Caelum coeli ad Orientum.
Chłopiec przesunął się i cicho jęknął przez sen.
     Powietrze wokół jego ojca poruszyło się niespodziewanie, wprawiając w ruch zasłony. Poduszka i koc rozłożony na podłodze zaczęły się przesuwać w kierunku drzwi, jakby ktoś lub coś je za sobą ciągnęło. Mężczyzna odczuł strach, którego nie czuł nigdy w życiu; dreszcze przechodziły wzdłuż kręgosłupa jak legiony żołnierzy. Rozsądek nakazywał spokojnie oddychać, ale nie mógł nic poradzić na bijące jak oszalałe serce.
Pokój był pusty. Nie widział nikogo poza czarnowłosym Gabrielem, jednak wątpił, by znajdowali się tam tylko i wyłącznie we dwoje.
Cienie wydłużały się centymetr po centymetrze, a temperatura z każdą chwilą niesamowicie spadała.
Rozglądając się nerwowo, Felice wyjął z kieszeni garść szarego popiołu. Szczypta po szczypcie rozsypywał go wokół siebie i syna, tworząc okrąg.
     – Exorcizamus te, omnis spiritus immundus, omnis Satanica porestas, omnis Malum est.
Lekki wiatr rozwiewał włosy Włocha. Znów się rozejrzał.
Okna nadal pozostawały zamknięte. Kotary uspokoiły się, nic już ich nie ruszało. Ukrywały za sobą światła z ulicy, przez co w pomieszczeniu zrobiło się ciemniej. Felice zadrżał, doznawszy kolejnego nagłego ochłodzenia. Wziął głęboki oddech i kontynuował rozsypywanie popiołu.
     – Ego praecipio tibi w nomine Patris et Filii, et Spiritus Sanctus...
Lekki powiew powietrza zmienił się w wiatr. Papier dryfował, szeleszcząc po podłodze, jedna z książek spadła z półki.
Felice podniósł żelazny krzyż i trzymał go przed sobą.
     – Invocato nobis Sancto et terribili nomine...
Gabriel zaczął skomleć i chlipać przez sen.
Wiatr poderwał do góry więcej książek, które przeleciały przez cały pokój, ale nie dotarły do mężczyzny i jego syna, otoczonych przez krąg popiołu.
Wkrótce skomlenie przerodziło się w płacz.
     – ...quem Inferi tremunt.
     Wokoło, poza jego strefą bezpieczeństwa, Felice zobaczył przebłyski cienistych postaci. Poruszały się w zawrotnym tempie, zmieniając kształt co kilka sekund; raz były małymi dziećmi, później stopniowo rosły do wzrostu nastolatków, po czym znów stawały się malutkie. Nierealne ciała uformowane z dymu, blade twarze i ciemne szmaty zastępujące ubranie.
     Ręce jednej z dziewczynek o oczach lśniącej stali pokrywały pęcherze, plecy oraz ramiona nosiły znaki długoletniego katowania. Wewnętrzna strona ud umorusana była krwią, jedyną realną częścią jej postaci.
     Chłopiec o oczach barwy gniewnego morza z grymasem pełnym bólu usiłował wyciągnąć bagnet ze swojego uda, jego dłonie i spodnie w żołnierskie moro zalewała niewątpliwe materialna krew.
     Druga dziewczyna, elektrycznoniebieskooka, wpatrywała się w niego pełnym żalu i bezsilności spojrzeniem, w obdartej sukni, która kiedyś z pewnością musiała być kosztowna, o bosych i pokaleczonych stopach.
Ich jasne oczy były najbardziej przerażającymi rzeczami, jakie Felice kiedykolwiek zobaczył – przy tym samoczynnie poruszające się poduszki i latające książki zdawały się być fragmentem jego codzienności. Błagająca o chwilę odpoczynku od ciężkiej pracy stal, walczące o życie i wściekłe na kogoś morze, elektryczny błękit próbujący wymknąć się nieuniknionemu przeznaczeniu.
     – Abi demon! – zakończył.
Przez chwilę ludzie z dymu walczyli z wiatrem, ale ten w końcu wygrał i rozwiał ich niecielesne kształtu. Nagle usta Gabriela otworzyły się i zaczął krzyczeć, jednak ów krzyk nie zdawał się pochodzić od jego syna, tylko trzech tajemniczych postaci w pokoju. Felice chwycił nadgarstki szamoczącego się chłopca i przygwoździł go do łóżka. Gabriel nie przerywał krzyczenia i usiłował się wyrwać. Wszystko straciłoby sens i stało się bardziej niebezpieczne, gdyby teraz opuścił krąg.
     To, co wydawało się wiecznością – krzyki Gabriela wijącego się w łóżku, nagle zatrzymało się – zarówno krzyki, wiatr, egipskie ciemności, odmrażające dłonie zimno – w setnym ułamku sekundy. Światło z ulicy wróciło, temperatura zaczęła wzrastać do swojego normalnego stanu, książki i papier opadły na podłogę.
Chłopiec opadł ze spokojem na poduszkę, wciąż śpiący i pełen nieświadomości, czerwony krzyż wciąż namalowany był na jego czole.
Felice odetchnął z ulgą. Uspokajając samego siebie, spojrzał w sufit, szepcząc:
     – Benedictus Deus. Gloria Patri.
Potem zmazał krwisty krzyż ze skóry dziecka kilkoma kroplami wody z wazonu na komodzie.
Pogładził czarne włosy Gabriela, pocałował go w miejsce, na którym przez chwilą była jego krew i drżącymi rękoma sprzątał naprędce powstały bałagan. Wyszedł z pokoju.
     Od teraz Gabriel był bezpieczny.

     Wyglądało na to, że kruczowłosa niewiele była w stanie zrobić w swojej sytuacji.
Dwa dni. Jej ojciec zdecydował już nawet, jakie zawisną zasłony w jadalni - długie, białe, zwiewne.
Rozmawiała z nim w jego gabinecie, chociaż miała świadomość, że nie uczyni nic, co chciałaby jego córka.
 – Nie pojmuję cię, Felicjo. Dlaczego tak się upierasz, że go nie pokochasz? Czy czegoś w nim brakuje? Czy kiedy kiedykolwiek czegoś chciałaś, odmówiłem ci bez wysłuchania cię?
 – Nie, ojcze... ja po prostu nie potrafię tego uczynić.
 – Gdy przyszło mi stanąć z twoją rodzicielką przed ślubnym kobiercem, mówiliśmy to samo. To zawsze przychodzi z czasem.
 – Ojcze! Wysłuchaj mnie po raz ostatni: nie wyjdę za tego człowieka.
Błękitnooka doskonale wiedziała, do czego dążyła. Nie chciała się poddawać, ponieważ ta jedna decyzja miała mieć wpływ na całe jej późniejsze życie.
Mężczyzna wstał i spojrzał na córkę, zaciskając pięści.
 – Dzieciom po przewracało się w głowach! Nie kobietom przychodzi podejmować takie decyzje. Twoja matka wybrała ci złą imienniczkę, Felicjo. Jutro w południe spotkacie się przy wszystkich w kościele.
 – Tak bez miłości zaprzysięgnąć się przed Bogiem? Świat się rujnuje!
     Jej grobowiec wykopano.

     – Dzień dobry, Gabrysiu – powitał go mężczyzna na wózku inwalidzkim. – Nazywam się doktor Kwiatkowski, ale możesz nazywać mnie Konrad.
     – Gabriel – mruknął Włoch, siedząc na kanapie, którą zaoferował mu mężczyzna.
     – Przepraszam, Gabriel – poprawił się. – Wiesz dlaczego tu jesteś?
Chłopak skinął głową.
     – Doktor Patryk uważa, że tego potrzebuję, bo mam niewidocznych przyjaciół.
     – Cóż, to tak po części. Czy możesz mi coś o nich powiedzieć, kiedy już zaczęliśmy ten temat?
Gabriel zlustrował lekarza wzrokiem. Był miłym mężczyzną po pięćdziesiątce ze szpakowatymi włosami i brązowymi oczami, koc w szkocką kratę przykrywał nogi na wózku. Był szczupły, ale nie chudy i gdyby nie niepełnosprawność widoczna przez niesprawność nóg, wyglądał na osobę w sile wieku.
     – Odeszli.
Psychiatra zamrugał.
     – Odeszli? – zapytał zaskoczony.
Gabriel skinął głową.
     – Zniknęli dzień po wizycie u doktora Patryka. Obudziłem się i już ich nie było.

29.08.2016

Rozdział VI


TUTAJ KOŃCZĘ CZĘŚĆ I "Spotkania". Zanim zacznę dodawać część II "Rozstania" mogą potrwać z 2 tygodnie, muszę napisać trochę rozdziałów do przodu.
Sorry, że rozdziału nie było wczoraj, ale padł mi tablet, a pisanie na telefonie jest niesamowicie uciążliwe...
Enjoy, have fun or something else you want...


     – Papo, ja nie chcę.
Gabriel usiłował wyrwać dłoń z żelaznego uścisku ojca.
Mężczyzna westchnął. Nie chciał, aby jego syn chodził do psychiatry, ale szkolna psycholog wyraźnie przedstawiła mu sytuację, w której znajdował się Gabriel. Nazwała to jakąś chorobą psychiczną, której nazwy nie potrafił nawet poprawnie powtórzyć za piątym podejściem i dał sobie z tym spokój. Modlił się, by kobieta myliła się i z chłopcem wszystko było w porządku, ale nie mógł mieć co do tego pewności. Do tego potrzebny było dobry specjalista.
     Odwrócił się i pochylił do wysokości, na której znajdowała się twarz chłopca. Jako jedenastolatek, Gabriel nie był zbyt wysoki, jedynie niewiele ponad cztery stopy*.
     – Arachidi, Gabriel – zaczął, kładąc dłonie na jego drobnych ramionach. – Rozumiem, że tego nie chcesz. Ale ta szkolna psycholog powiedziała, że dobrze byłoby porozmawiać z kimś jeszcze. Będę tutaj czekał na ciebie, obiecuję. Nie bój się.
     – Nie lubię lekarzy. – Czarnowłosy chłopiec niemal pisnął.
     To był jeden z tych momentów, w których Felice z całego serca pragnął, by jego żona nadal żyła. Będąc silną kobietą, Marysia nigdy nie pozwoliłaby na wysłanie Gabriela do psychiatry. Mężczyzna zastanawiał się, jakby teraz żyli we czwórkę – może nawet w piątkę. Czy dalej mieszkaliby w nadbrzeżnym miasteczku we Włoszech, czy byliby szczęśliwi? Czy... czy Gabriel byłby w porządku?
Odsunął od siebie tę ostatnią myśl. Chłopiec przed nim, jego syn, krew z jego krwi, był w porządku. Żaden jakiś tam specjalista nie mógł temu zaprzeczyć. Gabriel był w porządku. A co... co właściwie znaczy porządek? Czy gdyby "porządek" oznaczał całkowite dno, czarną dziurę, wszechobecny chaos, nadal mówiłoby się o porządku? Porządek budziłby strach...
     – On nie jest takim lekarzem. Z nim się rozmawia. Po prostu odpowiadaj na jego pytania, dobrze?
Chłopiec zagryzł wargę i przytaknął. Nie miał innego wyjścia.
Jego ojciec zmusił się do uśmiechu.
     – To wszystko jasne. A później pójdziemy do lodziarni na lody, jeśli tylko chcesz.
Gabriel ponownie skinął głową. W końcu na horyzoncie widniał jakiś porządny biznes.
     – Chcę jagodowe – oświadczył z powagą.
Mężczyzna roześmiał się i potargał czarne jak smoła włosy Gabriela.
     – Jeśli to jest twoje życzenie, Alladynie...
     – Gabriel Angelo? – Jego nazwisko wezwano od strony drzwi. Oboje odwrócili się w tamtym kierunku.
Zobaczyli wysokiego, szczupłego mężczyznę w niebieskich dżinsach i podkoszulku z narysowaną na nim tarczą Kapitana Ameryki. Widząc ich spojrzenia, uśmiechnął się pod nosem i poprawił kanciaste okulary.
     – Śmiało, Arachidi – Felice dalej zachęcał syna.
Zagryzając wargi, Gabriel puścił dłonie ojca i ruszył w kierunku mężczyzny w drzwiach.
Mierząc go wzrokiem, określił, że może mieć góra trzydzieści lat, w przeciwieństwie do tego, co sądził na początku. Przydługie, ciemnoblond włosy sięgały mu niemal ramion, na świat spoglądał poważnymi, piwnymi oczami zza szkieł okularów. Dłonie cały czas trzymał w kieszeniach.
     – Hej, Gab – przywitał się, posyłając jedenastolatkowi zdystansowany, aczkolwiek ciepły uśmiech. – Nazywam się Patryk. Chodź do środka... No, nie bój się! Nie gryzę ani nie połykam w całości.
     – Jestem Gabriel – odpowiedział cicho chłopiec.
     – Przepraszam. – Patryk zachichotał.
Mężczyzna położył rękę na ramieniu Gabriela, prowadząc go do swojego gabinetu.
Podczas gdy korytarz był tak suchy, pachnący środkami niedezynfekującymi, że aż łzy same uciekały na policzki, w pokoju doktora Patryka unosiła się przyjemna woń cytrusów, a okno zostało szeroko uchylone.
Ściany pomalowano na przyjemne dla oka połączenie bieli i delikatnej żółci, czarne półki i szafki stanowiły dla nich kontrast. Tuż przed dużym oknem, które wizualnie powiększało małe pomieszczanie, stało biurko starannie uporządkowane tak, że znajdowały się na nim tylko maleńka lampka, kilka długopisów i samoprzylepnych różowych karteczek. Obok niego stała biało–czarna sofa. Dlaczego każdy psychiatra bądź pedagog szkolny mają w swoim gabinecie sofy lub kanapy?
     – Dlaczego nie wchodzisz? – Młody Patryk zachichotał. – Wchodź i siadaj wygodnie.
Gabriel zajął miejsce na sofie, a Patryk usiadł na krześle, które wcześniej wziął sprzed biurka i postawił je przed chłopcem. Czarnowłosy jedenastolatek skrzyżował nogi i bawił się guzikami na kieszeniach jego spodni.
     – Więc, Gabriel, wiesz dlaczego tutaj jesteś?
Gabriel skinął głową. Zdawał sobie z tego sprawę na długo przed tym, jak ustalono mu datę wizyty. Jak mógł nie wiedzieć?
     – Pani Sośnicka myśli, że jestem szalony, bo mam przyjaciół, których nie widzicie.
A ty? Możesz je zobaczyć?
Następne skinięcie.
     – Jak sądzisz, dlaczego my nie możemy?
Chłopiec westchnął. To się powtarzało za każdym razem, kiedy rozmawiał z psychologiem. To samo pytanie, jakby nie wiedzieli tego. Bo skoro miał przyjaciół, to musiał ich widzieć. Widział i czuł całą trójkę, bez wątpienia. Nie mógł powiedzieć, że to jamais vu**. Taka sytuacja miała już miejsce, tylko w przeciwieństwie to tamtej, teraz nie towarzyszyła mu ani Su ani Shannon.
     – Nie chcą, żeby tak było.
Przecież to były słowa Shannon, tak? Nie skłamał, a przynajmniej nie naumyślnie.
     – Wiesz, dlaczego tego nie chcą?
     – Nigdy nie pytałem. Nie rozmawiamy o takich rzeczach.
     – To o czym mówicie?
Pytania. Pytania. Miał dość pytań, ciekawskiego, wścibskiego wzroku i słów, niby nieważnych, ale wiedział, że mężczyzna waży każde jego słowo jak Anubis serce z piórkiem***, by sprawdzić czy jest poczytalny umysłowo.
Zawahał się, czy może mu o tym powiedzieć. Su powiedziała, żeby uważał na to, co komu powinien mówić.
     – O normalnych rzeczach – odparł po chwili. – Jak o szkole i grach. Franek gra ze mną, a Shannon pomaga z zadaniami domowymi.
     – Jest ich tylko dwoje?
     – Nie. Jest też Su.
     – Też ci pomaga?
Znów te przeklęte deja vu... Przyprawiało go o ból głowy i dreszcze.
     – Rozmawia ze mną, uczy polskiego.
     – Jest któreś z nich tutaj?
Dla pewności po ostatniej wizycie w szkolnej pedagog, Gabriel rozejrzał się po pomieszczeniu i potrząsnął głową.
Młody blondyn pochylił się w jego kierunku i spojrzał przenikliwie przez swoje okulary na chłopaka; tak, Gabriel teraz był bardziej pewny tego, że miał rację. Bez względu na to, jak psychiatra wygląda milutko, wewnątrz jest demonem i patrzy, czy twoja dusza jest smaczna.
     – Gabriel  – zaczął swoim miękkim głosem – czy twoi przyjaciele mówią ci, żebyś robił jakieś rzeczy?
Czarnowłosy Włoch modlił się, by ktoś zabrał od niego to dziwaczne, aczkolwiek bardzo znajome i równie denerwujące wrażenie co komar brzęczący przy uchu, że coś miało już miejsce, ale nie pamięta gdzie ani kiedy...
Skinął głową.
     – Mówią mi... – chciał ugryźć się w język, ale było już za późno na takie wymówki, jakie zaserwował pani Sośnickiej. – Mówią mi, żeby o nich nie rozmawiał.
Skrzyżował ramiona, mają nadzieję, że wyglądało to na prowokującą postawę.
     – Dlaczego? Powiedzieli ci?
Gabriel zamrugał. Czy to możliwe, że coś przeoczył? Że... nie byli z nim fair? Nie, to niemożliwe. Na pewno nie Sucrette.
     – Nie... nie powiedzieli mi. – Zacisnął powieki. – Ale wierzę im, że może o tym zapomnieli. Powiedzieli, że mam o nich nie mówić.
Doktor Patryk cofnął się i wyprostował. Ręce założył na kolana.
     – Okej. Powiesz mi coś o szkole?
Gabriel także rozluźnił się i wzruszył ramionami.
     – Nie wiem. To tylko szkoła.
     – Lubisz ją? – Młody psychiatra uśmiechnął się, bawiąc się kosmykami swoich przydługich włosów.
Jedenastolatek rozważył to pytania, a potem ponownie zruszył ramionami.
     – To tylko szkoła.
     – Nie masz z nią jakiś problemów? Jak...
     – Jak znęcanie się? Nie.
     – A co było, kiedy po raz pierwszy pojawili się twoi przyjaciele? Coś się wtedy stało?
Gabriel zawahał się, przywołując do siebie tamten jesienny dzień. Ostatecznie skinął głową.
     – No... Miałem sześć lat. I taki jeden dokuczał mi. Poszło chyba o moją grę. Powiedział, że jest głupia czy coś w ten deseń.
     – Wtedy twoi przyjaciele ci pomogli?
     – Su mi pomogła! – opowiedział, szczerząc zęby w uśmiechu. – A później grała ze mną w Magię i Mit.
Patryk uśmiechnął się, zapewne przypominając sobie własne gry z dzieciństwa, ponieważ na jego twarzy pojawił się iście dziecięcy uśmiech. Gabriel nie chciał tego komentować, ale wewnętrznie zachichotał.
     – Gabriel – zaczął mężczyzna, ale ostatecznie wahał się, czy powinien to mówić. – Niektóre dzieci w twoim wieku tworzą przyjaciół, ponieważ są samotne.
Chłopak zagryzł wargę, ale nic nie odpowiedział. Nie stworzył ich. To nie była jego wina, że nikt prócz niego nie mógł ich zobaczyć. Nie miał pojęcia dlaczego, ale sądził że oni zwyczajnie nie lubią być widoczni. Ale zdecydowanie, byli prawdziwi.
     – I czasami, ponieważ chcą... się ochronić. – Psychiatra odchrząknął. – Co robi z tym twój tata? Kiedy złamiesz zasady?
Gabriel zmrużył oczy. Co miało to z tym wspólnego?
     – Hmm... pyta mnie, czy wiem, co zrobiłem źle. Potem wysyła do pokoju lub daje na coś szlaban. Raczej normalne.
     – Czy... zrobił ci kiedyś krzywdę?
Podniósł gwałtownie głowę.
     – Czasami kiedy jestem niegrzeczny trzepnie mi w ramię. Lub w głowę. O tutaj – wskazał tył swojej głowy.
     – Co z twoją mamą?
     – Umarła, kiedy miałem trzy lata.
Doktor Patryk skinął ze zrozumieniem głową.
     – Rozumiem. Tęsknisz za nią?
Oczywiście, że mu jej brakowało. Była jego matką, nawet jeśli nie pamiętał jej dobrze. Jej jasna, błękitnooka twarz z okalającymi ją blond włosami należała jedynie do starych zdjęć.
     – A tata? Też za nią tęskni?
     – Tak. – Gabriel uświadomił sobie nagle, że tylko jego ojciec tak naprawdę pamiętał dobrze Marię Angelo. – I Rebecka też jej brakuje.
Młody mężczyzna nie poprawił go i chłopak myślał o poprawieniu się samemu, ale wtedy jasnowłosy psycholog znów zaczął pytać:
     – Su, Franek i Shannon wyglądają jak twoja matka?
Szatyn poważnie zastanawiał się, czy to on tutaj był tym niesprawnym umysłowo, skoro miał w rękawach taki pytania. Znów zamrugał. Dlaczego oni mieliby wyglądać jak jego matka?
     – Jasne, że nie. Becca jest do niej podobna.
Doktor Patryk uśmiechnął się i wstał.
     – Dzięki za rozmowę, Gabriel. Chodź, śmiało. – Wyprowadził go przed nim drzwi i poprowadził do poczekalni.
Kiedy Felice zobaczył ich, poderwał się z białego plastikowego krzesełka i wyszedł im na spotkanie.
     – Skończyliście?
Psycholog uśmiechnął się do niego końcówkami ust.
     – Tak, panie Angelo. Chciałbym z panem porozmawiać, czy to byłoby w porządku?
Włoch spojrzał na swojego syna, a później na mężczyznę przed nim i skinął głową.
     – Oczywiście – odpowiedział. – Gabriel, poczekaj chwilę i ubierz się. Będę za minutę – zwrócił się do syna po włosku.
Gabriel zgodził się skinieniem głowy i poszedł usiąść na takim samym krześle, na jakim przed momentem siedział jego ojciec, kiedy Felice Angelo razem z młodym psychologiem weszli do jego gabinetu.
     – Proszę, niech pan usiądzie. – Doktor Patryk zamknął za nimi drzwi.
     – Czy wszystko w porządku z Gabrielem? – zapytał Angelo z zatroskanym wyrazem twarzy.
Psycholog usiadł przed nim.
     – Gabriel wierzy, że ludzie z którymi rozmawia, są prawdziwi. – Położył sobie segregator na kolanach i spojrzał ojcu chłopca w oczy. – Może być tego kilka przyczyn. Niektóre dzieci tworzą ludzi bez zauważanie tego, żeby poradzić sobie ze stresem. Przeprowadzka do innego państwa może być przytłaczająca, zwłaszcza dla kogoś tak młodego. Strata matki i wychowywanie się bez niej także może mieć z tym coś wspólnego. Gabriel mówił, że jego "przyjaciele" opiekują się nim. Pomagają ze szkolnymi zadaniami, bawią się z nim. Może stworzył ich, by zastępowali mu matkę, której został pozbawiony. Lub matki w jego przypadku.
     – Co mogę z tym zrobić?
     – Jest jeszcze jeden powód dla wyimaginowanych "przyjaciół", panie Angelo – powiedział poważnie doktor Patryk, zupełnie ignorując jego pytanie. – Pański syn wspomniał, że czasami trzepiesz go lub bijesz.
Niestety, Felice nie mógł tego ukryć. Kiwnął głową.
     – Tak. Można to nazwać, umm, ostateczną interwencją.
     – Mam nadzieję, że rozumie pan sporą różnicę różnicę interwencją a nękaniem dziecka, panie Angelo.

     Felicja nie była sobie w stanie przypomnieć momentu, w którym zaczęła biec ani też tej chwili, w której upadła na twardy grunt. Chłodny powiew wiatru owiał jej twarz, krucze włosy już dawno skołtunił. Nie pamiętała bólu kostki, który rozpoczął się gdy postawiła źle stopę i próbowała przeskoczył kałużę. Prawdę mówiąc, czarnowłosa nie pamiętała nic poza upragnionej sekundy, w której go odnalazła. Nie pamięta nic poza ciepłem męskich ramion.
     – Patrz jak idzie...
     – To nie jest dobry sposób na traktowanie młodej damy, Markus.
Nie pamiętała także, kiedy zaczęła płakać. Łzy nadal ciekły po jej policzkach, słone i gorące, podczas gdy ona śmiała się histerycznie, w pełni szczęścia – uratowana...
     – Nie jesteś damą – chłopak nie brzmiał zbytnio przekonująco.
     – To kim?
     Pochylił się, by objąć ją w pasie, muskając ustami jej usta, powodując dreszcze przemykające wzdłuż jej kręgosłupa.
     – Kimś lepszym, Felu... Co się stało? Złe...
Jej ręka instynktownie przesunęły się do jego jedwabistych włosów, druga opierała się o chłodne drzewo, by nie przechylić się do tyłu podczas jego zachłannych pocałunków. Język chłopaka dotykał namolnie jej ust, bezgłośnie pytając o pozwolenie na wejście i dała mu je. Jego wargi były miękkie i smakowały jak cynamon. Felicja wydała z siebie odgłos pomiędzy jękiem a westchnieniem.
Przycisnął ją bliżej siebie, tak, że nie potrzebowała już trzymać ręki na pniu, dotykała go plecami.
Szesnastolatka spojrzała na tobołek, który Markus przerzucił przez ramię.
     – Znów uciekasz?! Jak możesz! – Pisk przerażonej myszki wyrwał się jej z gardła.
     – Przepraszam – Ciemnowłosy nie wyglądał jednak na skruszonego.
     – Za... Zabierz mnie ze sobą błagam!
     – To niemożliwe. Dla ciebie to podróż w jedną stronę. Zastanów się jeszcze, Felu. Wrócę, ale jeśli pójdziesz teraz, nigdy tu nie wrócisz.
     – Nieważne... ja nie chcę. Nie! Chcę! Tu! Dłużej! Być!
     – Będę przed twoim ślubem... obiecuję. Przecież wiesz, nie łamię raz danego słowa.
     – Skąd o tym wiesz?
     – Mam uszy, kochana, uszy. Ja wiem wszystko, Felicjo. Wiem, że ojciec znalazł już tobie i Edmundowi przyszłego małżonka.

     – Powinien już wrócić – powiedziała Su. Od kilku minut chodziła tam i z powrotem po pokoju Gabriela.
Shannon leżąca na łóżku z Frankiem, westchnęła.
     – Uspokój się, Su. Na pewno go nic nie zjadło. Nie pobudzaj się tak, bo znikniesz.
     – Racja. Pewnie sam zatrzymał się na drugie śniadanie – dodał zielonooki brunet, bawiąc się jasnymi włosami dziewczyny obok niego.
Sucrette przerwała swoją rytualną podróż po pomieszczeniu i spojrzała na nich.
     – Nie powinniśmy pozwolić mu iść. Powinniśmy przekonać jakoś jego ojca...
     – Su – Franek westchnął. – Pomyśl, jak mielibyśmy to zrobić? Wszyscy dobrze wiemy, co będzie dalej. Tak jak zawsze. Będzie jakaś terapia, wszystko będzie się rujnować, a potem wszystko się unormuje. Boże – zaśmiał się – pamiętasz, co było w Los Angeles, 1978? Ta dziewczyna, którą zamknęli zanim zaczęło się robić lepiej?
Niebieskooka piegowata jedenastolatka potrząsnęła głową.
     – To akurat nie była nasza wina. Ona i tak była szalona. My to chyba tylko pogorszyliśmy.
     – Jasne, potem nic nie robiło się lepsze – dodała Shannon. – Pamiętacie, że sama się zabiła?
Franek podniósł głowę, opierając się na łokciu.
     – To nie tak, jak sobie przypominam. Właściwie to – usiadł, szeleszcząc koszulką jasnowłosej dziewczyny, która swobodnie położyła nogi na jego kolanach. – nie była najgorszym przypadkiem, którego się podjęliśmy. Pewnie nie pamiętasz Shannon, ale w Peru...
     – Su, dlaczego się tak boisz o Gabriela? – zapytała blondynka. – Nigdy nie byłaś w żadne tak zaangażowana. Tym razem... naprawdę dziwnie się zachowujesz.
Su usiłowała uniknąć kontaktu jej elektrycznie niebieskich oczy z niesamowicie zielonymi Franka lub burzliwie szarych Shannon.
     – Tym razem wszystko jest inaczej, Shan – odparła cicho, pocierając powieki. Chciała za każdym razem płakać, kiedy jej towarzysze wspominali ich wszelki pomyłki. Jak mogli dopuścić do jakiejkolwiek, nawet najmniejszej? Przecież oni wszyscy im tak ślepo ufali...
     – To przez Gabriela, prawda? – Franek lustrował jej tył, obserwując każdy jej ruch, by zobaczyć, jak zareaguje na jego słowa. Jego przyjaciółka, od jak wielu lat ją znał, nigdy nie reagowała na nic w taki sposób. Jego zielone oczy, chociaż zdawały się należeć do totalnego olewusa, były bardzo czujne. – Jest ważniejszy od innych, którzy byli przed nim. Cenisz go bardziej niż mnie czy Shannon.
Szczupła jedenastolatka odwróciła się w jego stronę ze złością wymalowaną na jej piegowatej twarzy. Założyła ręce na biodrach w buntowniczej pozie, chcąc się obronić przed krzywdzącymi słowami chłopaka.
     – Nie różni się niczym od innych. Nie jest ważniejszy. Nawet nie waż się porównywać go do ciebie czy Shan. On... jest młody. Po prostu martwię się o niego, jasne?
Blondynka pokręciła głową, podnosząc się i owijając ramiona wokół szyi Franka.
    – Zawsze zmyślasz na poczekaniu, kiedy kłamiesz. Jak już masz to robić, Su, zastanów się nad dobrą wymówką.
Szatynka nie odpowiedziała, zastygła w swojej złości i uprzedzeniach.
     – Przypomina Go, prawda? – Franek spojrzał z powagą na niebieskooką. – Twojego Stwórcę.
     – Nic ci do tego! – Jej reakcja była bardziej gwałtowna niż ona sama by sobie tego życzyła.
     – Właśnie – zgodziła się Shannon, odlepiając się od bruneta. – Nigdy nam nic o nim nie mówiłaś.
Sucrette, zamiast powiedzieć cokolwiek, wykonała pełny gracji i frustracji półpełny obrót na pięciu w kierunku drzwi, które głośno za nią trzasnęły.
Franek ponownie położył się i zamknął oczy.
     – Obudź mnie, kiedy wróci, dobrze? – poprosił dziewczynę, która z nim została.
     – Su czy Gabriel?
     – Najlepiej obydwoje – mruknął.

*na myśli mam stopę litewską, czyli ok. 32 cm, nie angielską, która jest bardziej popularna. To znaczy, że Gabriel ma ok. 137 cm.
**jamais  vu to przeciwieństwo deja vu, czyli obserwator wydarzeń uznaje je za całkiem obce, kiedy miały już miejsce. Gdy napisałam, że to nie jamais vu, to właściwie stwierdziłam, że to deja vu, żeby nie mylić xD
***właściwie nie ma sensu tego wyjaśniać, ale teraz mitologia egipska jest niemal zapomniana, więc wytłumaczę: Egipcjanie wierzyli, że po śmierci bóg Anubis (ten z głową szakala) ważył serce zmarłego. Jeśli człowiek był grzeszny tzn. gdy położone na wadze jego serce było cięższe od pióra prawdy, Ammit zjadała je i tym samym zabijała nieszczęśnika.

24.08.2016

Rozdział V

Dobra, zawaliłam... miałam wrócić 14... jest 24.
Chociaż 10 dni po terminie, rozdział jest.
Chcę wstawić go dziś, bo jutro obchodzę urodziny i chciałam mieć Gabrysia & niewidzialne trio z głowy. A rozdział VI postaram się opublikować w niedziele tak, jak powinnam.

      – Panie Prawy? – spokojny głos pochodził sprzed drzwi i niósł się ponad głowami uczniów.
Nauczyciel w średnim wieku odsunął się od tablicy, na której zapisywał wzór na objętość sześcianu.
   – Tak?
   – Czy jest Gabriel Angelo? – zapytała psycholog.
Nie, tylko nie to – pomyślał chłopiec. – Nie, nie ma go. Jest w szpitalu, bo... najadł się lodów?
Nie, nie miał żadnych szans na uniknięcie pogawędki z tą kobietą.
   – Tak – potwierdził nauczyciel.
Gabriel cicho jęknął.
Podniósł głowę do góry, czując, że jego twarz staje się gorąca. Rozmowa z psycholog była zła, ale cieszył się, że to nie dyrektor. Co tym razem mógł przeskrobać, czym zalazł jej tak za skórę, że wywołuje go z lekcji?
Dźwignął się z krzesła i razem z kobietą ruszył do jej gabinetu.
   – Cześć, Gabriel – Pani Sośnicka uśmiechnęła się ciepło.
Wkrótce potem stanęli przed solidnymi, czarnymi drzwiami.
W pomalowanym na biało pokoju wskazała na kanapę obitą w fioletowy, miękki materiał. Chłopiec usiadł na niej, krzyżując nogi i kładąc ręce na kolanach.
   – Twoja siostra odwiedziła mnie wczoraj po lekcjach – zaczęła.
Uśmiech był wciąż obecny na jej twarzy i samą swoją obecnością drażnił Gabriela.
   – To do niej podobne – mamrotał.
   – Mówiła, że masz kilku przyjaciół, których widzisz tylko ty.
Spojrzał na nią, mrugając. Dlaczego Rebecca przyszła z tym do szkolnej pedagog? Nie był szalony, a oni istnieli. To przecież nie ma nic złego w tym, że ma przyjaciół, prawda? Przecież uczono go, że trzeba być tolerancyjnym, a oni wcale nie różnili się od innych dzieci.
   – Możesz mi coś o nich opowiedzieć? – poprosiła kobieta.
   – Są prawdziwi – upierał się. – Nie jestem szalony. Proszę pani, moja siostra nic nie rozumie. Oni są prawdziwi.
Twarz pani Sośnickiej nadal się uśmiechała, ale Gabriel zauważył, że jej oczy pozostają zdystansowane i obserwują każdy jego ruch.
   – Jak się nazywają? – zapytała.
   – Sucrette, Franek i Shannon.
   – Są tutaj? Teraz?
Potrząsnął głową.
   – Nie chodzą ze mną do szkoły, w ogóle jej nie lubią. Tylko Shannon, ale nie szkołę, tylko naukę... Pomaga mi w tym.
   – W nauce?
Czarnowłosy chłopiec skinął głową.
   – Co z Sucrette? Też ci pomaga?
Pokręcił głową, zastanawiając się, co odpowiedzieć. 
   – Tak. Jest moją przyjaciółką, nauczyła mnie mówić po polsku.
   – I to bardzo jej się chwali. – Kobieta skinęła głową. – W takim razie, Franek też w czymś ci pomaga?
Gabriel uśmiechnął się, obawiając się, że zacznie chichotać jak mała dziewczynka.
   – Gra ze mną w gry, których nie znając Su ani Shannon. I do tego pokazał mnie pływać.
   – Nauczył. – Głos dobiegł z tyłu.
Gabriel odwrócił się od pani Sośnickiej, aby zobaczyć Shannon stojącą w skromnej szarej sukience przy drzwiach. 
   – Nauczył – poprawił się.
Także psycholog odwróciła się, by spojrzeć w to samo miejsce gdzie spoglądał chłopiec, a później zwróciła się do niego:
   – Kto to?
   – Shannon. 
   – To ona cię poprawiła?
   – Tak, tak samo jak Su pomaga mi w nauce polskiego, ale i też angielskiego. Bo mówię po włosku.
Kobieta skinęła głową ze zrozumieniem.
   – Rozumiem. Kiedy ich poznałeś?
Wzruszył ramionami, próbując przypomnieć sobie tamte wydarzenia, jednak miał wtedy sześć lat i niewiele pozostało z tamtych czasów w jego pamięci.
   – Pierwsza była Su, jakieś pół roku po przeprowadzce, czyli pięć lat wstecz. Franek i Shannon chyba rok później, nie jestem pewien...
Pani Sośnicka pochyliła się i oparła łokcie na kolanach. 
   – Masz jakichś innych przyjaciół oprócz tej trójki? Kogoś innego niż Su, Shannon i Franek?
Gabriel pokręcił głową.
   – Nie potrzebuję nikogo innego – upierał się.
   – Nie sądzisz, że byłoby fajnie poznać nowych ludzi? 
   – Nie – odparł chłopak. Nie lubił tego, jak ludzie sugerowali mu, co powinien robić ze swoim życiem. Spojrzał na Shannon i posłał jej nerwowy uśmiech. – Ludzie są średni. Nie lubię ich.
Przemilczała jego wypowiedź. Patrzyła na niego przez kilka długich chwil. Potem zmieniała temat:
   – Nazwałbyś ich wymyślonymi, Sucrette, Franka i Shannon? – zapytała.
Chłopak roześmiał się, a chwilę później także Shannon zachichotała, podchodząc bliżej i siadając wygodnie na oparciu fotela. Chciała przyjrzeć się bliżej kobiecie, która rozmawiała z jej przyjacielem.
Ludzie lubili dodawać obraźliwe przymiotniki do niektórych słów. "Wymyślona Shannon", "zmyślona Su", "urojony Franek"... Zachichotała, wyobrażając sobie smak tych słów.
   – To Becca myśli, że są wymyśleni... – potrząsnął głową. – Rebecca i papa sądzą, że są wymyśleni. Są prawdziwi, ale niewidoczni dla wszystkich. Ale są prawdziwi.
   – Więc dlaczego nie mogę ich zobaczyć?
Pochylił głowę, poważnie się nad tym zastanawiając. Jeszcze nigdy o tym tak nie pomyślał, bo ich niewidzialność była dla niego niesamowicie naturalna i nie czuł potrzeby tłumaczenia tego faktu. 
   – Nie wiem.
Spojrzał na blondynkę, która zmrużyła oczy, wpatrując się w psycholog jak dzika kotka broniąca swoich młodych. Sprawiała wrażenie tak wściekłej, jakby miała lada moment rzucić się na nią z pazurami.
Gabriel mógł zaświadczyć z dłonią na sercu, że nigdy nie widział jej w takim stanie. Zawsze cicha i zrównoważona Irlandka... Czy to była Shannon?
   – Nie chcemy, żeby tak było – odparła.
   – Shannon mówi, że nie chcą być widoczni – wyjaśnił Gabriel pani Sośnickiej.
   – Nadal tu jest? – zapytała pani Sośnicka, patrząc w miejsce, gdzie dziewczynka stała na początku po pojawieniu się.
   – Tak – potwierdził Gabriel. – Ale teraz siedzi na oparciu fotela. 
   – Jak sądzisz, dlaczego dzisiaj pojawiła się w szkole? Mówiłeś, że zazwyczaj nie ma z tobą żadnego z nich.
     Chłopak spojrzał na jasnowłosą, mając nadzieję, że uzyska kolejną odpowiedź. Shannon milczała, wpatrując się ze zdenerwowaniem w ciemnowłosą kobietę. Z uwagą obserwowała każdy ruch jej warg.
Ponownie przeniósł swój wzrok na panią Sośnicką i otworzył usta, żeby coś powiedzieć – chociaż nie był pewny, co mógłby jej powiedzieć – gdy usłyszał kolejny dziewczęcy głos po jego lewej.
   – Nie odpowiadaj, Gab.
Odwrócił się w tamtą stronę, aby zobaczyć Su opierającą się o ścianę. Wydawało mu się to dziwne. Już wcześniej pojawiali się w szkole, kiedy potrzebował pomocy lub zwyczajnie czuł się samotny, ale nigdy wcześniej, jak daleko sięgał pamięcią, nie pojawili się we dwoje w tym samym momencie. Zawsze tylko jedno z jego przyjaciół. I w dodatku nie czuł, że potrzebuje jakiejkolwiek pomocy podczas rozmowy z psycholog.
   – Nie mów nic, Gab – powtórzył czarnowłosa dziewczynka, a Gabriel skinął głową.
Wyglądała na naprawdę zdeterminowaną. Swoje zazwyczaj uśmiechnięte malinowe usta zacisnęła w wąską kreskę, poprawiała nerwowo grzywkę opadającą na jej elektrycznie niebieskie oczy.
   – Jeśli tego nie zrobi, to będzie podejrzane – argumentowała Shannon.
   – Gabriel? – Pani Sośnicka brzmiała na zatroskaną, ale Włoch zignorował ją zupełnie, obserwując swoje przyjaciółki. 
Su zrobiła krok naprzód. 
   – Będzie podejrzane, jeśli to zrobi.
   – Ona myśli, że jest szalony.
   – Ona będzie myśleć, że jest szalony bez względu na to, co powie. – Czarnowłosa stała murem przy swojej racji. 
   – Bardzo wam dziękuję... – mruknął Gabriel, próbując sarkazmu, ale zarówna Shannon jak i Su zupełnie nie zwracały na niego uwagi. 
Psycholog ponownie usiłowała zwrócić na sobie uwagę chłopca, jednak nadal bezowocnie.
   – Jeśli będzie ostrożny, niczego nie zauważy. – Shannon wpatrywała się w niebieskooką.
Su znów posunęła się do przodu. 
   – On jest za młody, Shannon – powiedział dość cicho, by Gabriel nie mógł jej usłyszeć. – To go zaboli. Musimy poczekać – odparła, zwracając się do chłopaka: – Nic nie mów – nakazała. – Powiedz jej, że chcesz wrócić do klasy, okej?
Gabriel zamrugał kilkakrotnie. Wydawała się w tym momencie tak oschła i władcza, że niemal czuł potrzebę zignorowania jej i posłuchania jak zawsze miłej Shannon. Pomimo tego ufał Su. Musiała mieć swoje powody dla takiego zachowania. Musiała, prawda? Su taka nie była, na pewno to coś ważnego...
Zwrócił się do kobiety przed nim:
   – Czy mogę wrócić do klasy? Proszę.
   – Chciałabym z tobą jeszcze przez chwilę porozmawiać. Możesz poprosić swoich przyjaciół, żeby zostawili nas jeszcze na minutkę? – poprosiła. 
Wewnętrznie była mocno wstrząśnięta, ale znaczną część emocji kryła za długoletnią praktyką w zachowywaniu zimnej krwi i uśmiechu na twarzy. 
   – Nigdy w życiu – warknęła Sucrette.
   – Cicho, Su. Na moment – nakazał Gabriel. – Możesz iść na chwilę, prawda? Będę grzeczny, obiecuję. Nie powiem jej nic, czego nie chcesz. 
Shannon chwyciła drugą dziewczynę za rękę i mocno pociągnęła ją w kierunku wyjścia z pokoju szkolnej psycholog. 
   – Wyszły – ogłosił Gabriel, kiedy tylko usłyszał trzask zamykanych drzwi.
Nigdy nie był w stanie pojąć, dlaczego nikt nie słyszał lub widział zamykania bądź otwierania drzwi, tak samo jak tupania Franka po korytarzu, gdy udawał, że jest zmęczony, bądź chichotów z wzajemnych żartów, ale nauczył się to ignorować i niespecjalnie go to ciekawiło. Dla niego wydawało się to zupełnie naturalne.
Pani Sośnicka uśmiechnęła się. Kolejne nieszczere uniesienie kącików ust.
   – Dobrze. Czy twoi przyjaciele mówią ci, żebyś coś zrobił?
Gabriel zmarszczył brwi, zastanawiając się, w którym kierunku kobieta chce poprowadzić tę rozmowę. Co to miało z tym wspólnego? 
   – Hmm... tak. Franek mówi, że jak nie będę jadł to nie urosnę, albo żebym zagrał z nim w piłkę, a Shannon mówi, żebym nie używał kalkulatora do zadań z matematyki...
   – Su też mówi ci, żebyś coś robił?
   – Tak, mówi... – urwał. Co, jeśli to było właśnie to, o czym miał nie mówić? – Nie, ona tak właściwie o nic mnie nie prosi.
Kobieta przypatrywała mu się przez kilka sekund, aż w końcu dała za wygraną i westchnęła. 
W porządku, Gabriel – powiedziała z uśmiechem na twarzy. Chłopak nagle jeszcze bardziej znienawidził ten uśmieszek, jak i samą szkolną psycholog. – Chcesz, żebym zaprowadziła cię do klasy czy sam tam dojdziesz?

  Tydzień później wydano przyjęcie zaręczynowe.
Jej strój składał się z liliowej prostej, wielowarstwowej wykonanej na kole sukni do kostek z gorsetem i bufiastymi rękawami. Krawiec, który ją wykonał, zrobił to bardzo dobrze. Pod spód założono jej pończochy, w większości ukryte w wysokich ponad kostki w czarnych sznurowanych butach. Czarne włosy opadały na jej ramiona ja ciemny wodospad.
Nie cieszyła się jednak z całej uroczystości. Zaledwie tydzień wcześniej dowiedziała się, że poślubi człowieka, którego nawet nie widziała na oczy.
Ujrzała go po raz pierwszy, kiedy jedna z zaufanych służek sprowadziła ją schodami do sali bankietowej. Pod ścianami postawiono bogato nakryte stoły, a połowy osób, które przy nich siedziały, nie potrafiła wymienić nawet z nazwiska.
Kiedy pojawiła się na samym dole, wzrok wszystkich zgromadzonych spoczywał tylko na niej. Przyglądali jej się jak ciekawemu zwierzątku, dopóki ojciec na złapał jej pod ramię i nie oznajmił, że pierwszy taniec odtańczy para narzeczona.
Wtedy chłopak poderwał się z krzesła.
Wyglądał na starszego o około pięć lat z – pewnością skończył dwadzieścia lat. Nie odznaczał się niczym szczególnym, średni wzrost, śniada karnacja. Jasne, przeplatane rdzawą barwą włosy, błękitne oczy o spokojnym wyrazie, kwadratowa twarz o wąskich ustach i prostym nosie. Większość dziewcząt w jej wieku uznałaby go za ideał, jednak Felicja szukał dla siebie właśnie przeciwieństwa młodzieńca.
Zagrano walca. Dziewczyna przybliżyła się do swojego narzeczonego, jeszcze nawet bezimiennego. Jasnowłosy złapał jej dłoń i wprowadził w takt tańca, idealnie dopasowany do melodii.
 – Twoje oczy są piękne, pani – powiedział uroczyście. – Tak, jak prawili, Felicjo.
 – Bardzo mi przykro, nie doszły mnie o tym słuchy. – Zmusiła się do uśmiechu. – Jak ci na imię, panie?
 – To bardzo niefortunnie, powinnaś to słyszeć od zawsze. Ja, Antoni, będę ci o tym prawić, tak...
Pochyliła głowę, za kosmykami czarnych włosów, kryjąc grymas.
Niech myśli, że kryję czerwień policzków i głupio pokazać się z pąsową twarzą.
Zdecydowanie Felicji Antoni nie przypadł do gustu, ale nie gusta ważono z nim na szali, lecz sprawy rodzinne. I dla zepsutej wagi ojca, znajdowały się na równi. Ślub miał się odbyć po jej siedemnastych urodzinach. Do listopada pozostały dwa miesiące.
Chciała, by Markus pomógł wydostać się jej z tej chorej sytuacji, ale chłopak znów gdzieś przepadł jak kamień w wodę.

      – Nie martw się. – Su otoczyła go ramionami i przytuliła. – To nic wielkiego...
Zielonooki chłopak siedział ze skrzyżowanymi nogami na biurku. Franek zmarszczył nos i uśmiechnął się.
   – Tak, psychiatrzy są wścibscy... – dodał, wyciągając swoje zbyt długie w stosunku do wzrostu ręce do swojego włoskiego przyjaciela.
   – Psycholog a psychiatra to nie to samo. – Shannon trąciła go delikatnie dłonią w głowę, muskając palcami rozczochrane włosy barwy mlecznej czekolady.
   – Dlaczego chce tyle o tobie wiedzieć? – Gabriel spojrzał na niebieskooką dziewczynę z twarzą pełną śmiertelnej powagi.
Su przewróciła oczami. 
   – Tak jak powiedział Fran, ona po prostu jest taka z zawodu. Kiedyś jej przejdzie i wszystko będzie okej. Poza tym – ścisnęła go mocniej, a Gabriel przypomniał sobie, ile ma siły w porównaniu do sprawiającego pozory szczupłego, piegowatego ciała pod jej wełnianym swetrem i za dużych dżinsów – wiesz, że jesteśmy prawdziwi, no nie?
   – Jasne. 
   – Więc to, co ona mówi, nie ma znaczenia. 
   – Dobrze. – Gabriel skinął głową. Chuda dłoń Sucrette splotła się w najzwyczajniejszy sposób z możliwych, ale relacje, które ich łączyły, bynajmniej do najmniej skomplikowanych nie należały. – Też sądzę, że to nic, ale jednak...
Zduszony jęk wyrwał się z jego gardła.
   – Nie przejmuj się, co mówią inni. Dla nich też jesteś inny... każdy jest inny, wszyscy są inni. Nie dogodzisz każdemu, Gab.
     Czując jej ciepły oddech na karku, całych sercem wierzył, że jest prawdziwa. Czuł to całym sobą, nieważne, co ludzie o tym sądzili... kochał Su jak siostrę bliźniaczkę. Całkiem od siebie różni, ale jednak coś ich łączyło – jak jin i jang... 
     Świadomi swojego istnienia i niemający prawa bytu, gdyby któreś z nich nagle obróciło się w proch, ale jednak wywodzący się z dwóch odległych, choć jednocześnie bliskich sobie światów. Gdyby zło nagle zniknęło, czym stałoby się dobro? Czy wyróżniałoby się czymś od szarej rzeczywistości? Chociaż była przy nim od tylu lat, wciąż pozostawało między nimi coś, co nie pozwało im się do siebie zbliżyć. Jednocześnie znał jej wszystkie twarze, ale wciąż ubierała na siebie kolejne maski. Kim właściwie była Sucrette o niesamowicie niebieskich oczach...?

24.07.2016

Rozdział IV


Bałam się, że nie zdążę z rozdziałem, bo Armin zachciało się Bleacha w sobotę i akurat trafiła w najbardziej tasiemcowe odcinki w serii, kiedy powinna poprawiać historię Gabrysia. A jednak jest. Mission complete, dostanę jakich achievement?
Możliwe, że przez moje roztargnienie są jakieś literówki, ale poprawiam to o prawie północy, wybaczcie, moje słodziaki.
Mam nadzieję, że ten rozdział jest lepszy od poprzednich lub chociaż na takim samym poziomie.
Pozdrawiam i zachęcam do czytania, komentowania :)
Armin Wasza Kochana xD



ROZDZIAŁ IV
Pięć lat później...
      – Ciao, Becca – przywitał się Gabriel, wchodząc do kuchni. Rebecca podniosła wzrok znad wypracowania, które pisała na laptopie.
   – Jak w szkole? – zapytała po włosku.
Jedenastolatek wprost promieniał.
   – Zaczynamy na historii omawiać mitologię grecką! – odparł po polsku.
Uśmiech zniknął z twarzy szesnastolatki niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Gabriel mówił po polsku tylko wtedy, gdy w pobliży znajdowała się Su.
W ciągu pięciu lat polszczyzna czarnowłosego chłopaka stawała się coraz lepsza. Wciąż miał jednak cień dawnego akcentu, który przejawiał się, kiedy był zdenerwowany lub czymś bardzo się przejmował. Mówił jednak często w bardzo formalnym stylu, ale prawie płynnie.
   – Idę do pokoju. Kiedy wróci papa? – kontynuował w języku polskim.
Rebecca wróciła co przerwanego zajęcia. Pochyliła się nad laptopem i kliknęła kilka klawiszy.
   – Powiedział, że wróci na kolację. Coś w tym stylu – odparła, po raz kolejny wszczynając typowy dla niej bunt "nie będę mówić po polsku w domu dla zmyślonej psiapsiółki Gabriela".
Gabriel skrzywił się, zniesmaczony kolejną nagłą zmianą postawy siostry, ale chwilę później wzruszył ramionami i postanowił dać jej spokój. Po raz kolejny westchnął w myślach, a pewna część niego podpowiadała mu, że faceci nie urodzili się do rozumienia dziewczyn, nawet własnych sióstr.
   – Dobrze. – Odwrócił się i poszedł do własnego pokoju. Piegowata Su ruszyła za nim.
Franek już leżał na jego łóżku, kiedy chłopak otworzył drzwi. Starszy, dwunastoletni chłopiec o ciemnej, opalonej skórze i brązowych, krótko przyciętych włosach. Kiedy tak leżał rozłożony w poprzek czarnej pościeli w małe czaszki, wydawał się nawet wyższy niż w rzeczywiści – chociaż ciężko byłoby to zrobić, ponieważ Gabriel uważał go za najwyższego szóstoklasistę na świecie. Ubrany jak zwykle w lekki, szary podkoszulek i przydługie, luźne spodnie moro. Jego zielone tęczówki były tak nieziemsko jasne i intensywne w swojej barwie, że kiedy zamykał cienkie jak papier powieki, zdawały się przez nie prześwitywać.
Jasnowłosa Shannon siedziała na parapecie zaczytana w którejś ze swoich skomplikowanych lektur, którą tylko ona uważała za wartą uwagi.
Posłała Gabrielowi przepraszające spojrzenie.
   – Próbowałam go powstrzymać, ale nie chciał mnie słuchać – wyjaśniła nieśmiało, z jej wyraźnym irlandzkim akcentem.
Shannon była niską, chudą dziewczyną, jednak nie można było się bardziej pomylić, kiedy uważało się ją na pierwszy rzut oka za słabą. Blond włosy układały się w złote loki okalające jej okrągłą jak księżyc w pełni twarz o pełnych, różowych ustach i szarych oczach, które tak samo jak oczy Su czy Franka miały w sobie coś niezwykłego, co od razu przyciągało uwagę. Kiedy spojrzało się w nie raz, nie można było odwrócić od nich wzroku. Splotła razem nogi o bosych stopach w pełnym niewinności geście. Tego dnia ubrała delikatną błękitną sukienkę do kolan z miękkiego materiału na wąskich ramiączkach.
   – Twoja siostra jest przerażająca – stwierdził Franek, przestając udawać, że śpi.
Spojrzał na przyjaciela i Su.
Gabriel rzucił plecak w jego stronę. Chłopak go złapał i odłożył na podłogę.
   – Zdajesz sobie sprawę, że ona cię nie widzi, nie? – upewnił się czarnowłosy jedenastolatek.
   – To jest pewien problem – westchnęła Shannon.
Odłożyła swoją książkę i zeskoczyła z parapetu. Stanęła przed Gabrielem z rękoma założonymi na piersi.
Najstarszy chłopak zadrżał.
   – Pewnego razu czekałem na ciebie, a Rebecca weszła pierwsza i usiadła na mnie. Nienawidzę, kiedy ludzie tak robią. Nie usłyszałem w życiu jeszcze żadnego przepraszam... – mruknął.
   – Przynajmniej Rebecca dobrze smakuje – zauważyła wciąż stojąca obok Gabriela Su, która usiłowała naprawić panującą w pokoju atmosferę.
W ciągu ostatnich kilku lat Gabriel zdał sobie sprawę, że nikt prócz niego nie mógł zobaczyć jego przyjaciół. To stało się oczywiste, kiedy Rebecca nie przestawała mówić, że Sucrette to tylko wymysł jego wyobraźni. Dotychczas sądził, że jego siostra po prostu nie chciała się z nimi bawić w Magię i Mit oraz herbaciarnię, kiedy nauczył się wymawiać "h".
Ale jego teoria nie została potwierdzona aż do pewnego dnia, kiedy miał siedem lat. Szli we trójkę przez park: on, Becca oraz niewidoczna dla siostry Su. Niespodziewanie ktoś przeszedł prosto przez Su – chłopiec z przerażeniem obserwował, jak jego niebieskooka przyjaciółka zaczyna kaszleć i skarży się, że ten człowiek obrzydliwie smakował papierosami.
     Jako sześciolatek Gabriel tak naprawdę niewiele się nad tym zastanawiał. Był jedyną osobą, która widziała Su, a później także Franka i Shannon, ale nawet wtedy wiedział, że nie są zmyśleni. Byli prawdziwymi ludźmi, z niepowtarzalną historią i charakterem, ale po prostu nie tacy jak on, Rebecca czy ich ojciec.
Nie mówił o nich wiele, ponieważ za takie słowa, jak pouczył go kiedyś papa, mogą uznać go za nie całkiem normalnego, ale to dla nich w domu mówił po polsku i czasami po angielsku, kiedy chciał pomówić tylko z Shannon i nie życzył sobie, by Franek wtrącał do tego swoje mądrości życiowe (jak na przykład "krowa robi muu, dzieciaku").
Nienawidził idei, że mogłoby ich kiedyś zabraknąć. Nie miał żadnych innych przyjaciół. Zdawał sobie sprawę, że jego ojciec i Rebecca martwią się o niego, ale nie potrafił odsunąć się od jedynych przyjaciół, których miał i którzy byli z nim tak długo. Nawet, jeśli różnili się od innych dzieci. I do tego byli tak ciekawi.      Potrafili zasmakować ludzi. Zrozumienie tego zajęło Gabrielowi sporo czasu, ale po kilku latach udało mu się to. Teraz na tej zasadzie ułożyli nawet grę – Gabriel usiłował odgadnąć, jak dana osoba będzie smakować, a później Su, Franek lub Shannon mówili mu, czy miał rację. Niektóre osoby były łatwe do odgadnięcia: palacze mieli smak papierosów, artyści smakowali jak farby lub budyń (nikt tego nie mógł zrozumieć, ale to prawda), sportowcy byli słoni. Jednak niektóre smaki ludzi nie miały w ogóle sensu. Niektórzy mężczyźni i kobiety mieli posmak cytryny, ale nie zawsze w kwaśny sposób. Jeszcze inni posiadali zupełnie losowy smak: nauczyciel Gabriela smakował winogronami, właściciel kamienicy miętą, a dziewczyna grająca na flecie w parku jak brudne skarpetki Franka (według Su, Franek powiedział, że to niewyprane ciuchy z wf'u Gabriela).
Su wiele razy podkreślała fakt, że każda osoba na własny, indywidualny smak, który coś o nim mówił, ale Gabriel nie bardzo potrafił to zrozumieć. Być może to przez świadomość, że ktoś smakuje jak brudne skarpetki, bo mogłoby to tłumaczyć brak higieny stóp lub bycie Frankiem.
Jego trójka przyjaciół zgodnie twierdziła, że Rebecca smakuje jak wanilia. Gabriel śmiał się, że jeśli jego starsza siostra smakuje jak wanilia, to on powinien być czekoladowy, bo wydawali się być we wszystkim przeciwieństwami, ale Su powiedziała mu kiedyś, że jest raczej cynamonem zmieszanym z granatem. To było bardzo ironiczne, ponieważ był uczulony na cynamon.
Ale uczucie, kiedy ktoś przez ciebie przechodzi nie jest szczególnie miłe ani komfortowe według przyjaciół Gabriela, a on im wierzył. Kiedyś przez przypadek przeszedł przez Franka, i to było straszne. Jego towarzysz zabaw wyglądał, jakby zadławił się powietrzem. Jakby sam przez chwilę był niczym innym jak mgłą. Chciał zapytać czy są duchami, ale uznał, że to śmieszne i mógłby ich obrazić. Mogli dotykać i podnosić przedmioty, a duchy tego nie potrafiły. Do tego pytanie, czy jego przyjaciele przypadkiem nie są martwi mogłoby być bardzo niegrzeczne. Nie chciał ich urazić.
W rzeczywistości, nie był pewien, czy to byłoby obraźliwe. Szczególnie Su, która nie była osobą, którą łatwo obrazić, czy też cokolwiek łatwo z nią osiągnąć. Pewnego razu poprosił ją, aby wyjęła mu ołówek zza biurka, żeby mógł odrobić swoją pracę domową, ale dalej pełzała po jego łóżku lub skakała po fotelu. Ten przewrócił się, powodując, że prawie upadła głową na podłogę, ale w porę udało się jej zeskoczyć na biurko. Nie miał pojęcia jak dziewczyna to zrobiła, ale wydawało się, że w jednym momencie rzucała się się jak przerażony kot na jego miejsce pracy, a w następnej balansowała po przewróconym fotelu z ołówkiem włożonym za ucho.
Ale mimo to nie pytał jej o to, po pierwsze – nie chcąc ryzykować, po drugie – nie bardzo go to obchodziło. Byli jego przyjaciółmi i tylko to się dla niego liczyło. Jeśli ludziom się to nie podobało, to mogli zostawić go w spokoju.
Piegowata Su była przy nim odkąd był sześciolatkiem, a Franek i Shannon pojawili się dwa miesiące po incydencie z człowiekiem smakującym jak papierosy. Miesiąc po tym, jak poszedł do szkoły podstawowej – pierwszej klasy. Rok po pojawieniu się Sucrette. Stanowili zgraną grupę, która dobrze współgrała z Gabrielem. Każdy z nich był inny, na swój sposób wyjątkowy w swojej odmienności, ale jak mawiał nauczyciel Gabriela, przeciwieństwa się przyciągają. Wciąż nie był pewny, co to oznaczała, ale brzmiało dobrze.
     Włosy Franka były brązowe. Zawsze wyglądały tak, jakby chłopak właśnie zerwał się z łóżka, bez względu na to, jak długo usiłowałby je uczesać – czego też nie robił zbyt często, jedynie kiedy Shannon go do tego zmuszała. Kiedy Gabriel się nad tym zastanawiał, uświadamiał sobie, że jego oczy miały kolor przejrzystego oceanu. Kiedy się denerwował, robiły się ciemnozielone jak burzliwy obraz morskiej toni, a kiedy był zadowolony miały w sobie jasne, złote błyski, które przypominały słońce składające pocałunki na falach. Zanim Gabriel wyjechał z rodziną do Polski, mieszkał w rybackim miasteczku i wiele razy żałował, że teraz od morza dzieliło go wiele kilometrów. Na szczęście ojciec starał się co roku jeździć ze swoimi dziećmi na jakiś tydzień nad Bałtyk. Chociaż nie było to to samo co Morze Adriantyckie, podobało mu się tam. Wracali do tego samego miejsca niemal co roku, a Su, Franek i Shannon zawsze im towarzyszyli. Kiedy kryli się w domku, żeby się rozgrzać, Franek przez większość czasu przesiadywał na plaży i patrzył na morze, które w jego towarzystwie zawsze łagodniało. Gdy po raz pierwszy poszli pływać, chłopak okazał się najlepszym pływakiem, jakiego Gabriel kiedykolwiek spotkał.
Czasami sprawiał wrażenie przytłoczonego nadmiarem czegoś nienazwanego, gdy znajdował się w pobliżu wody i sądził, że nikt go nie obserwuje, zupełnie jak Su, kiedy pytał ją o rodzinę. Gabriel nie chciał tego, ale cała trójka miewała momenty, w których wydawała się być o wiele lat starsza, niż na to wyglądało, gdy coś przypominało im o rodzinach. Shannon wyjaśniła kiedyś, że Franek urodził się nad morzem i nie ma dnia, w którym nie pragnąłby tam wrócić. Gabriel nie miał pojęcia w jaki sposób chłopak znalazł się w takim razie w okolicach Warszawy i zapytał o to jasnowłosą, ale ta pojęła, że powiedziała więcej niż powinna i odmówiła odpowiadania na dalsze pytania. Każde z nich tęskniło za swoim domem, nawet, jeśli nigdy nie rozmawiali o nich wprost.
Franek był tym, z którym dało się robić te wszystkie chłopięce rzeczy. Bawili się na świeżym powietrzu lub po prost grali w piłkę nożną. Gabriel nie był wielkim wielbicielem tego typu zabaw, ale lubił od czasu do czasu potarzać się w trawie i ubrudzić koszulkę, której później już tak chętnie nie prał. Jego przyjaciel nie potrafił długo usiedzieć spokojnie w jednym miejscu. Musiał zawsze pozostawać w ruchu lub kiedy nie miał wyjścia, bawił się drobiazgami na biurku Gabriela albo grał w kapsle z jego kotem. Reszta grupki zgodnie twierdziła, że gdyby przykleić Franka do krzesła, zwariowałby po niecałych pięciu minutach.
     Shannon, stanowiąca całkowite zaprzeczenie stereotypów o blondynkach, była bardzo inteligentną jedenastolatką. Czasami wydawała się trochę przerażająca, ale zazwyczaj sprawiała wrażenie miłej kruchej dziewczynki o szarych, spokojnych oczach. Gdy mówiła, dało się bez sprzecznie ustalić jej irlandzkie pochodzenie, chociaż sama tego nigdy nie potwierdziła. Jako jedyna była w stanie powstrzymać Franka przed stoczeniem się w zwyczajne lenistwo i niedbalstwo, a także przemówić mu do rozumu, kiedy zaczynał wariować z nadmiaru emocji – jednym słowem, przy tej umiejętności jej niewidzialność i inne tajemnicze zdolności były niczym listki na wietrze. Stanowiła osobę, do której Gabriel zwracał się z prośbą o pomoc z zadaniem domowym, kiedy miał z nim problem, a także osobę, która pozostawała przy nim na wiele godzin nauki, gdy potrzebował tego, a Rebecca dawno poszła już spać. Gabriel z pasją nienawidził szkoły, czego nie potrafił zrozumieć jego ojciec, który mówił, że jest dopiero w piątej klasie ani blondynka, która wypominała mu, że powinien się cieszyć, bo w ogóle ma dostęp do edukacji. Jednak Shannon nie zamierzała zmuszać go do nauki, tylko zachęcała do niej przez uczynienia ją zabawą z dużą ilością zabawnych anegdot i nagród.
     Piegowata, niebieskooka Su rozumiała. To było to, co robiła. Ona rozumiała. Była osobą, której mówiło się wszystko, a ona nie komentowała, nie pomagała, nie wtrącała się w jego problemy, po prostu słuchała i rozumiała w jakiś sposób – Gabriel nie pytał, jak to robi, ale kiedy mówił jej o swoich zmartwieniach, nagle wydawały mu się maleńkie i łatwe do obalenia jak domek z kart. Była jego murem. Opierał się na tym murze, kiedy potrzebował wsparcia. Rozmawiał z jego strażnikiem, gdy czuł się zestresowany. Franek i Shannon mogli być jego dobrymi przyjaciółmi, ale wiedział, że nigdy nie będą dla niego tym kimś, kim była dla niego Su.
     Gabriel trącił chłopaka leżącego na jego łóżku, by się przesunął, ale Franek ani drgnął – z wyjątkiem jego ust, w których kącikach pojawił się cień kpiącego uśmiechu. Czarnowłosy pojął, że dalsze działania były pozbawione sensu, więc pociągnął plecak pod samo biurko i wyciągnął z niego zeszyty ćwiczeń.
   – Mam dwa zadania z matematyki i mapę z województwami do koloru i podpisania – oznajmił.
   – Kolorowania – poprawiła go Shannon.
Franek jęknął. Zielonooki nie cierpiał szkoły nawet bardziej od Gabriela, co było dość ironiczne, bo Włoch jeszcze nigdy nie widział, żeby któreś z jego przyjaciół poszło do szkoły.
   – Zanim zaczniemy w ogóle mówić o pracy domowej, mogę liczyć na przekąskę dla odstresowania po usłyszeniu tych dwóch przerażających słów, których wypowiedzenie powinno być grzechem?
   – O jakich dwóch słowach mówisz, Fran? – zapytała Su, patrząc na wstającego chłopaka.
   – Matematyka i mapa, panienko.
Shannon westchnęła i przewróciła oczami, a Su zachichotała.
   – Pójdę po coś – zaproponował Gabriel. – Jak skończymy, to dokończymy bitwę Magii i Mit.
Czarnowłosy jedenastolatek otworzył drzwi i wyszedł z pokoju, by przynieść ciastka z kuchni. Po pięciu latach nadal grał w grę, przy której poznał Su. Z niektórymi rzeczami strasznie ciężko się rozstać... zwłaszcza, gdy w przeszłości miały na ciebie wpływ. Nikt nie oddaje części siebie bez walki o nią, prawda?

     Starannie stawiała nogi na każdym poszczególnym stopniu, pocierając oczy z powodu przemęczenia i braku snu. Dlaczego też zachciało jej się nocnych schadzek z nieprzyzwoicie pięknym młodzieńcem? W myślach skarciła się za takie zachowanie.
Granitowe, solidne schody być może wyglądały bardzo zwyczajnie i niewinnie dla większości ludzi, ale personel, jej ojciec, ona i jej młodszy brat powiedzieliby coś zupełnie odmiennego. Czasami któryś ze stopni osuwał się, kiedy się na niego nastąpiło, a gdy chciało się go zreperować – okazywał się w pełni sprawny. Innymi słowy, trzeba było bardzo uważać idąc po nich, by przypadkiem nie zsunąć się na dół na własnych czterech literach. Pokojówki mówiły, że są przeklęte, ale wszystkie dzieci w rezydencji zdołały wytworzyć dla nich swoistą legendę o tym, jak sprytna żmija pod pretekstem przedostała się do rezydencji i razem ze swoimi towarzyszami niemal ją opanowały. Na szczęście w ostatniej chwili zjawił się ukochany córy ówczesnego pana posiadłości i posłał je wszystkie za siódme morze. A ostatnia, pomysłodawczyni, za karę zmieniono w kamień – a ponieważ cechowały ją białe i czarne plamy – stała się się granitem. Wykonano z niego schody, jednak podła żmija uwielbiała się mścić. Kiedy Felicja była mała, jej ojciec zwykł nosić ją na schodach, wykonując skomplikowany taniec tak, aby nie dotknąć ich czułych punktów. Dziewczynka śmiała się z radością, myśląc, że ma najlepszego ojca na całym świecie. Kiedy to się zmieniło? Czas nie miał litości dla żadnego z nich.
     Kręcąc głową, aby odsunąć od siebie te myśli, wstąpiła do jadalni i zajęła miejsce przy wielkich mahoniowym stole. W czasie wystawnych przyjęć mogło siedzieć przy nim nawet trzydzieści postawnych jegomości, znajomych jej pana ojca lub też osobistości, którym starał się pokazać ze swojej najlepszej strony. Niemniej jednak,w tej chwili zasiadało przy nim tylko trzy osoby; ich ojciec, jej brat Edmund i ona. Przytłaczająca cisza kazała pochylić każdemu z nich głowę. Od wielu lat rodzinne posiłki nie były miłym czasem. Zmuszali się do patrzenia na siebie, a tak naprawdę dzieliły ich od siebie grube, niewidzialne mury. Tak to już jest z ludźmi – kiedy potrzebują się najbardziej, oddalają się od siebie i nie mają odwagi wydusić z siebie choćby słowa. Gdy mają siebie dość, uśmiechają się do siebie i kiwają głowami, chociaż myślą tylko o tym, żeby ktoś nie zawracał im więcej ich cennych czterech liter.
     Odkąd Julia, ich ukochana pani matka i żona, pewnej zimowej, chłodnej nocy, w którą za oknem hulała zamieć, zmarła na skutek straty zbyt wielu krwi podczas trzeciego porodu, ich rodzinny atmosfera niemal całkowicie zniknęła z powierzchni tego świata. Tak jak kobieta i noworodek, zachowała się gdzieś w ich sercach, ale nikt nie chciał wypuścił z siebie tego przyjemnego uczucia, toteż każde z nich czuło się niezrozumiane przez innych i sądziło, że prócz niego, nikt już nie pamiętał tamtych czasów.
Jadalnia była wszechstronnym, dużym pomieszczeniem, które zmieniało wystrój pod samopoczucie pana domostwa. Felicja zrozumiała, że dziś jej pan ojciec musiał czuć się lepiej niż zazwyczaj, ponieważ nakazał służkom rozsunąć ciemne zasłony. Światło rozświetlało surowo urządzone wnętrze i dziewczyna widziała, jak odbija się na jej szklance wypełnionej agrestowym sokiem. Atmosfera rozluźniła się, a Edmund spojrzał na siostrę tak samo rozkojarzonym wzrokiem, jak musiał być jej – widocznie wydarzyło się coś ważnego, co im umknęło. Kurz, pokrywający rodowe godło zniknął, biały obrus wymieniono na jaskrawozielony; postawiono na nim porcelanowe wazony barwnych kwiatów z wymalowanymi na nich łabędziami. Ostatni raz widziała je na komunii młodszego brata. Zdecydowanie, coś umknęło rodzeństwu i to coś nienaturalnie uradowało ich pana ojca.
    Zapach flory spowodował, że przypomniała sobie o ostatniej nocy. Wspomnienie odciągnęło jej uwagę od słów, które wypływały z ust jej ojca. Nie chciała ignorować jego zaangażowana w tę sprawę, ale nie była w stanie nic zrobić ze swoim wstydliwym wspomnieniem. Próbowała je od siebie odsunąć, ale to nie podziałało; uszczypnęła się w rękę, aby sprowadzić się na ziemię.
Niestety, to sprawiło, że jęknęła. Trochę za głośno.
   – Czy wszystko w porządku, Felu? – upewniał się jej brat, patrząc na nią z niepokojem.
Edmund zawsze taki był – nazbyt troskliwy, zbyt poważny na swój wiek. Czujnie obserwował swoją starszą siostrę swoimi błękitnymi oczami, dokładnie takimi samymi jak jej własne. Służba, która przepracowała w rodzinie ponad trzydzieści lat i sporo pamiętała, często lubiła mawiać, iż odrodził się w nim jego własny dziadek. Jasne, przydługie włosy opadały mu na czoło. Pomimo, iż dzieliły ich dwa lata, prześcignął ją już w wzroście i przewyższał siostrę o całe dwa cale.
   – Oczywiście. Zwyczajnie uderzyłam się w palec, Ed.
Edmund sprawiał wrażenie, jakby uwierzył w jej kłamstwo i westchnął z ulgą. Oparł się o podparcie.
   – Muszę wam coś oznajmić. – Pan ojciec powstał ze swojego siedzenia. – Obydwoje jesteście zaręczeni.
   – Co? – w tym jednym rodzeństwo było zgodne.

     Rebecca pochyliła się nad laptopem, klikając "wyślij". Nie miała w szkole tak źle jak jej brat, i chociaż w rzeczywistości nie pałała do niej specjalną miłością, ale ze spokojem tolerowała. Jedynie nieprzewidywalność w przewidywalności polskiej ortografii doprowadzała ją do szaleństwa, ale ojciec pocieszał ją, że to dlatego, że polski nie jest jej pierwszym językiem. Ale rzeczywistości to nie kreski i ogonki ją denerwowały, ale momenty, w których nauczyciel prosił ją o znalezienie w tekście drugiego dna. Dlaczego Polacy widzą w zdaniu "niebieskie firany wisiały w oknie" jakiegoś drugiego znaczenia? Niebieska firana to niebieska firana. Niestety, per la stupidità non c'è rimedio.
Szesnastolatka westchnęła, okręcając sobie wokół palca kosmyk jasnych włosów i wstając od stołu, zaniosła laptop do swojego pokoju. Odwróciła się w stronę kuchni, kiedy usłyszała hałas. Brzmiało to jak trzaśnięcie drzwi lodówki, ale kiedy poszła sprawdzić skąd pochodził, nikogo tam nie było.
Pomyślała, że zapewne Gabriel pewnie powie jej później, iż to jedno z jego przyjaciół. Już wcześniej słyszała takie odgłosy; zamykające się samoczynnie drzwi, kroki, czasami nawet szmery rozmowy i chichoty. Gdy była młodsza, przez jakiś czas sądziła, że dom jest nawiedzony, ale to było śmieszne. Duchy, tak jak przyjaciele jej młodszego brata, nie istniały ani nie będą istnieć, nawet jeśli to sobie wmówi. Nie była dzieckiem, nie wierzyła w bajki ani opowieści o duchach. Świat powstał tak, by stwarzać iluzje, że jest coś ponad jego surowością.
     Nalała wody do swojej szklanki i nagle jej myśli padły na ten jeden dzień sprzed pięciu lat, kiedy zobaczyła elektrycznie niebieskie oczy. Nigdy więcej ich nie widziała – to musiała być jedynie jej wyobraźnia, podsycona opowieściami małego braciszka. Była o tym przekonana.
Ale Gabriel wciąż mówił o swoich przyjaciołach. Teraz było ich więcej. Starszy chłopiec o imieniu Franek i dziewczynka nazywająca się Shannon jak najdłuższa rzeka Irlandii. Dla niego wydawali się tak realni, jakby przedstawiał jej prawdziwe ludzkie istoty.
Ich ojciec wciąż się z nim bawił. Felice nadal udawał, że wierzy w wymyślonych przyjaciół Gabriela. Pozwalał mu zapraszać ich na obiad i przypominał, że w tygodniu nie mogą u niego nocować, ponieważ nazajutrz muszą iść do szkoły. Zupełnie, jakby istnieli.
     Potrząsnęła łagodnie szklanką, roztrząsając kamień osiadły na dnie w resztkach wody na samym dnie. Zniechęcona, odłożyła ją do zlewu. Tak jak rozdzieliła osad od wody by jej nie psuł, tak musiała rozdzielić brata z jego własną wyobraźnią. Gdyby nie istniała woda, kamień nie osadzałby się na niej. Gdyby była czysta, mogłaby ją pić bez obrzydzenia. Ale czy rozdzielenie i przesiewanie coś da, jeśli woda ma tendencję do kamienia?
Gabriel potrzebował pomocy i ich ojciec nie potrafił tego zaakceptować, tak jak tego, że do wody potrzeba filtra, bo kranówka jest niezdatna do picia. Przestała wahać się, czy jej decyzja była dobra. Zrobiła to, co do niej należało jako jego starszej siostry. Miała go chronić, tak jak powiedział matka...

     Znów był pijany.
Jej pan ojciec.
Nie było to dla czarnowłosej zaskakujące; właśnie tak ten mężczyzna funkcjonował. Wieczorami upijał się do nieprzytomności, a rano udawał dobrego, przykładnego ojca. W takich chwilach Felicja zaczynała sądzić, że tak naprawdę nie kochał jej matki, Julii. Ożenił się z nią w taki sposób, w jaki zamierzał ożenić swoje dzieci; poprzez ingerencję własnego ojca. Wszystko, co miał zrobić, to mieć z nią syna, któremu przekaże cały majątek; i ich matka spełniła to kryterium, rodząc Edmunda. Sześć lat później urodziła drugiego synka – Szymona, który żył trzy godziny. Felicja, będąc wtedy wystarczająco dużą, liczyła każdą minutę życia swojej matki i najmłodszego braciszka. Szymon przeżył trzy godziny, pani matka piętnaście minut. Przemęczona, ale blado uśmiechnięta, zdążyła przywitać się z noworodkiem i powiedzieć do córki, która przyszła przywitać dziecko na świecie: "Ma śliczne oczka, prawda?". Już wtedy akuszerka nie dawała jej żadnych szans, patrząc na zakrwawione łoże. Metaliczny zapach krwi unosił się w powietrzu jeszcze tygodniami po ich wspólnym pogrzebie. Kochającą matkę z nowo narodzonym synkiem położono we wspólnym, rodzinnym grobowcu.
   – Nienawidzę twojej matki – mamrotał po pijaku, z trudem utrzymując się na nogach.
Opuszki jego palców zbielały, kiedy z całej siły chwytał się krzesła.
Dziewczyna w życiu nie słyszała takich bzdur. A kto za nią płakał miesiącami? Kto, jak nie on? Co za błazeńskie słowa...
   – Nigdy nie miała tyle szczęścia, na ile zasługiwała... Kiedy byliśmy młodzi, miałem wiele problemów, ale po ślubie pomagała mi. Sprawiła, że stałem się... lepszym człowiekiem. Po co pomagać takim ludziom jak ja? – Może to prawda, może to jedyna sensowna rzecz, jaką powiedział tamtego wieczoru. – Nienawidzę jej, bo się bez powodu ofiarowała. W życiu nie miała żadnej sensownej odpowiedzi, kiedy pytałem dlaczego to robi. Bo chciała, bo we mnie wierzy... I umarła. Felu, nie bądź taka jak ona. Nie łam tym komuś serca... masz to po mamie, ofiarność boli cię najmniej, ale najbardziej niszczy bliskich.
   – Ojcze, idź stąd. Wypiłeś za wiele.
     Jednak mężczyzna w ogóle jej nie słuchał, jedynie westchnął z rezygnacją. Dziewczyna wyszła ciężkim krokiem z pokoju, obciążona rozczarowaniami jej ojca z którymi, choćby nawet chciała, nie mogła się uporać. Jej rodzice byli dwoma osobami, które nie powinny się spotkać, by się nawzajem nie zranić. Jednak bez wątpienia, jej pan ojciec kochał jej matkę bardziej, niż była sobie w stanie to wyobrazić. Dlaczego to ona musiała słuchać, jak wylicza zmarłej jej wszystkie duże i małe grzechy? Dlaczego to Edmund nie mógł być przy nim, oglądać, jak zatapia swoje smutki w alkoholu? Nie, Edmund był zbyt młody, by to zrozumieć... Nie mogła przekazać tego ciężaru nikomu innemu.
     Jego słowa zdawały się być ołowiem w jej kościach, sprawiły, że czuła się bardziej przytłoczona niż zazwyczaj.
To mój los, mówiła sobie, moje życie w luksusie, ale także od dawna wykopany dół...

     Rebecca wzięła głęboki wdech i zapukała do solidnych, czarnych drzwi tuż przed nią. Dwa dni czekała na odpowiedź na jej e-maila, a kiedy ją dostała razem z konkretną datą spotkania, niemal spanikowała. Po chwili otworzyła jej kobieta w średnim wieku z ciemnymi włosami, ciepłymi brązowymi oczami oraz uśmiech, który rozciągnął się na jej twarzy, kiedy zauważyła szesnastolatkę.
   – Witaj – powiedziała miękko.
   – Dzień dobry – odparła Rebecca, z trudem przełykając ślinę.
Kobieta kiwnęła głową.
   – Proszę, wejdziesz? – zapytała, a uśmiech, którym obdarzyła Włoszkę, nie znikał wciąż z jej twarzy.
Cofnęła się, by wpuścić Rebeccę do środka.
Dziewczyna weszła i stanęła na środku pokoju, splatając ze sobą dłonie ze zdenerwowania.
   – Niech pani nie mówi nikomu, że tu byłam, dobrze? – upewniła się.
Nieczęsto miała do czynienia z psychologami lub psychiatrami. W pierwszej gimnazjum pani Sośnicka prowadziła zajęcia na temat uzależnień od narkotyków, alkoholu, ich efektów i jak być asertywnym, kiedy ktoś zaproponuje ci takie używki. Niektóre dzieci raz w tygodniu chodziły do niej na “pogaduszki”, ale w większości przypadków przeprowadzała rozmowy po kłótniach lub szkolnych bijatykach na korytarzach  – była szkolnym psychologiem.
Pani Sośnicka kiwnęła głową i zaoferowała dziewczynie, żeby usiadła na kanapie.
   – Jeśli to coś, co może cię zranić. Nie napisałaś mi nic konkretnego.
   – Przepraszam, to trudna sprawa... – mruknęła Włoszka. – Właściwie to nie ja mam z panią rozmawiać... chodzi o mojego brata. Nazywa się Gabriel.
Psycholog ponownie skinęła głową i uśmiechnęła się delikatnie.
   – Znam go. To energiczny chłopiec, prawda? – Zaśmiała się.
Gimnazjum do którego uczęszczała Rebecca oraz szkoła podstawowa Gabriela stacjonowały w jednym budynku. Nawet niektórzy nauczyciele uczący w jednej szkole, pracowali także w drugiej.
Rebecca uśmiechnęła się słabo.
   – Tak, ale... – urwała. Nie wiedziała, jak przedstawić problem brata. Nie chciała, by wyszedł na szaleńca. Tak naprawdę nie był szalony, on po prostu potrzebował pomocy.
   – Tak? Mów śmiało, o co chodzi? – poprosiła kobieta.
   – Rozmawia z ludźmi, którzy nie istnieją – powiedziała w na jednym tchu. Zaczęła sądzić, że sama brzmi jak jakaś wariatka. – Sądziliśmy, że to zwykli wymyśleni przyjaciele. Ale dalej są.
Pani Sośnicka zachichotała, kładąc dłoń na jej ramieniu.
   – Gabriel ma jedenaście lat, zgadza się? – Rebecca potwierdziła to skinieniem głowy. – To już duży chłopak, ale każdy rozwija się inaczej.  Nie jest już małym dzieckiem, ale brakuje mu jeszcze do nastolatka. To przechodzi, nie jest jedynym dzieckiem, które w tym wieku ma niewidzialnych przyjaciół.
   – Uważa, że są prawdziwi. Sądzi, że są prawdziwymi ludźmi. W domu mówimy po włosku, ale kiedy jego "przyjaciele" są w pobliżu, Gabriel mówi po polsku lub angielsku. Jeśli to tylko wyobraźnia, dlaczego nie mówią po włosku...?
   – Niekoniecznie tak musi być.
   – Proszę pani, on naprawdę myśli, że oni istnieją. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale wiem, że uważa ich za prawdziwe dzieci.
Kobieta westchnęła i zdjęła dłoń z ramienia Rebecki.
   – Dobrze, porozmawiam z nim i sprawdzę, czy wszystko jest w porządku.
Włoszka pokiwała energicznie głową.
   – Bardzo pani dziękuję!
Pani Sośnicka znów się uśmiechnęła.
   – Wracaj do domu, nie ma sensu zostawać dłużej po lekcjach. Dobrze, że mi o tym powiedziałaś.
Podeszła do drzwi i przytrzymała je otwarte dla szesnastolatki.
Rebecca podziękowała uprzejmie raz jeszcze i mówiąc do widzenia, wyszła, przerzucając sobie plecak przez ramię.
     Psycholog musi zobaczyć, że coś jest nie tak. Zrozumie i zacznie działać. Musi. Gabriel potrzebował kogoś do rozmowy, ale nie chciał słuchać ani siostry ani ojca. Mógł przecież mieć normalnych przyjaciół – być prawdziwych dzieckiem, bo od stania się cieniem samego siebie dzieliła go wąska linia.
Rebecca założyła na głowę zielony, miękki beret oraz cieniutką, ale w gruncie rzeczy ciepłą w kolorze khaki i tym razem założyła swój plecak na oba ramiona. Pełna obaw, ale także z iskierką nadziei, że w końcu ma szansę coś zdziałać, ruszyła do domu.
Ale czy istnieje większa tortura niż ta, kiedy uświadamiamy sobie, że ta cała nasza nadzieja to tylko zgubne pobudzenie zmysłów?

*Per la stupidità non c'è rimedio znaczy "na głupotę nie ma lekarstwa".

17.07.2016

Rozdział III

Hej! Tutaj znów Armin ;)
W tym rozdziale postanowiłam przedstawić sytuację z innego punktu widzenia. Zresztą, sami zobaczycie.
Odmeldowuję się na tydzień, ślę pozdrowienia i buziaki!
Wracam do oglądania Noragami Aragoto, mam nadzieję, że w końcu mi się włączy :P Z ponad pół roku próbuję znaleźć taki upload, który da się oglądać >.<
P.S.: Jest możliwość, że przeoczyłam jakieś błędy, więc wypominając mi je bardzo pomagacie :)


ROZDZIAŁ III
  Rebecca siedziała na ławce, co jakiś czas monitorując położenie jej młodszego brata. Gabriel jednak cały czas siedział pod drzewem, grając i śmiejąc się ze swoją wyimaginowaną przyjaciółką. Byli na spacerze w parku. Chciała cieszyć się pogodą, póki jeszcze nie nadeszła zima.
Przed wyjściem brat zapytał ją, czy Su może pójść z nimi.
Czasami zastanawiała się czy zrozumiał, że Sucrette nie istnieje. Sama Rebecca nigdy nie czuła potrzeby stwarzania sobie wymyślonych przyjaciół, choć nie była duszą towarzystwa. Nie miała pojęcia jak to jest, gdy ma się kogoś wyjątkowego – kogoś, dla kogo jesteśmy jedynymi towarzyszami. Szczerze mówiąc, sądziła, że to śmieszne i niemądre. Jak można mówić do powietrza? Co więcej; jak powietrze mogło odpowiadać?
Jednak dla Gabriela ta przepaść dawała się nie być żadną przeszkodą. Słyszała, jak rozmawia z dziewczynką w swoim pokoju albo podczas podróży samochodem do szkoły zanim tato zaczynał pracę. Pomyślał, że polski siostry nie jest wystarczająco dobry, by rozmawiała sama z Su, więc wszystko tłumaczył dla niej na włoski, a wszystko co powiedziała Rebecca – na polski dla Sucrette.
Z pewnej strony, ta sytuacja była dla niego korzystna. Jego polszczyzna szybko stała się o wiele lepsza. Gabriel szybko się uczył, ale pomimo jego zdecydowanie ponadprzeciętnej inteligencji, Rebecca nie sądziła, że uda mu się opanować ten skomplikowany język w tak krótkim czasie.
Czasami poprawiał się, kiedy mówił do Su, ale brzmiało to tak, jakby nie robił tego z własnej inicjatywy, tylko ktoś go do tego zmuszał. Dało się to zauważyć po jego poirytowanym wyrazie twarzy.
     To było zwyczajnie śmieszne. Rebecca parsknęła stłumionym śmiechem i potrząsnęła głową.
Sucrette nie mogła istnieć, bez względu na to, jakkolwiek by to sobie tłumaczyła. Chciała pomóc mu wydostać się z sideł jego nazbyt wybujałej wyobraźni, ale nie miała żadnego pomysłu, co może zrobić.
     Rebecca była bardzo ładną jasnowłosą dziewczyną, dojrzałą jak na wiek jedenastu lat. Gdyby została we Włoszech, w tym roku kończyłaby scuola primaria*. Miała ciepłe, czekoladowe oczy identyczne jak swojej mamy, a nie obsydianowe jak Gabriela. Posiadała także jej jasne włosy, które tata często porównywał czasami z kakao z mlekiem zamiast kruczoczarnych. Jedyne, co wydawała się odziedziczyć po ojcu to jego wzrost, podczas gdy Gabriel zawsze wyglądał wątle i niezdrowo, niższy niż powinien być w swoim wieku. Jako jedenastolatka mierzyła już metr sześćdziesiąt. Mówiła po polsku lepiej od brata, ale nie aż tak dobrze jak ojciec, który poznał matkę na studiach w Polsce. Od pierwszej klasy brała godzinę polskiego tygodniowo, ale to nie było wiele, a matka nie mówiła przy niej za dużo w ojczystym języku – a trzy lata później, kiedy Gabriel był trzylatkiem, śmiertelnie zachorowała i zmarła. Becca miała inteligencję swojego brata, ale dużo lepiej potrafiła się zaaklimatyzować i zdobyć nowych przyjaciół. Na jej barki w bardzo młodym wieku opadło wiele obowiązków – stała się nagle, z dnia na dzień, panią domu. Została niemal brutalnie zmuszona nauczyć się gotować, prać i wykonywać wiele innych codziennych czynności, które wcześniej cała rodzina dzieliła pomiędzy sobą.
 – O czym tak myślisz? – Rebecca spojrzała przed siebie i uśmiechnęła się. Przed nią stała Malwina.
Wstała z chłodnej ławki.
     Malwina Janicka była chuda jak patyk i wyższa niż Rebecca oraz także od niej starsza. Silna jak na dwunastolatkę i swój wręcz anemiczny wygląd. Becca podejrzewała, że Malwa mogłaby bez trudu podnieść Gabriela i okręcić go sobie nad głową. Miała czarne, długie włosy zawsze utrzymane w warkoczu opadającym na plecy. Jej oczy przypominały stal – szare i niewzruszone. Mówiła, że trenuje łucznictwo, ale Rebecca jeszcze nigdy nie widziała jej w akcji. Ojciec powiedział kiedyś, że obawia się dnia, w którym Malwina pójdzie do liceum. Rebecca nigdy nie zastanawiała się nad tym, co miał przy tym na myśli, ale Malwina była wystarczająco przerażająca już jako dwunastolatka.
Do tego prawie nigdy się nie uśmiechała – niektórzy mówili, że powinna nająć się na strażnika Tower of London, który słynęli z długiego pozostania w bezruchu. Chociaż w ich czapce Malwina bezsprzecznie wyglądałaby okropnie.
Dziewczyny zaprzyjaźniły się w już drugim tygodniu roku szkolnego, kiedy Rebecca oblała kolana Malwiny mlekiem czekoladowym. Długo i z przejęciem ją przepraszała oraz zaoferowała jej (a przynajmniej usiłowała to zrobić), że odkupi jej spódnicę, ale czarnowłosa dziewczyna nie zrozumiała ani jednego jej słowa, gdyż Rebecca w pewnym momencie zapomniała się i z nerwów przeszła na włoski. Do końca przerwy na lunchu obie dziewczyny stały się nierozłączne.
 – Daj spokój, chodź się wspinać! – wykrzyknęła starsza dziewczyna, prowadząc za rękę przyjaciółkę w stronę drzew.
     Wokół tak zwanego ,,centrum" parku rosły średniej wysokości drzewa o szerokiej, wytrzymałej koronie – dało się na nie dostać bez większego trudu, kiedy odpowiednio uczepiło się najniżej położonej gałęzi. Kochały się na nie wspinać. Rebecca wolała być ostrożna i zatrzymywała się na drugiej lub trzeciej gałęzi. Natomiast Malwina, z natury odważna i niezbyt rozsądna, lubiła siadać przy prawie samym wierzchołku. Chociaż jasnowłosa zdawała sobie sprawę, że jej przyjaciółka jest zbyt zuchwała niż powinna być, i że dwunastolatka jej imponowała i wzbudza w niej zazdrość. Nie sądziła, że sama byłaby kiedykolwiek w stanie dotrzeć tak wysoko.
 – Z kim rozmawia twój brat? – Malwina usiadła na swoim zwyczajowym miejscu przy czubku drzewa i spojrzała z oddali na Gabriela, który rozkładał przed sobą na ziemi karty i mówił, zdaje się, do powietrza.
Rebecca wzruszyła ramionami, owijając rękoma pień. 
 – Gabriel ma przyjaciółkę. Nie jest całkiem... normalna. Nieprawdziwa. Jest jak... – zawahała się, szukając odpowiednich słów. – Jest jak duch.
Malwina założyła ręce na piersi i spojrzała na przyjaciółkę, przekręcając z zaciekawieniem głowę.
 – Wymyślona przyjaciółka, co? Jego własna? – Rebecca skinęła. – Fajnie ma.
 – Nazywa się Su, w pełni Sucrette.
 – To dziwne, że nadał jej skomplikowane, francuskie imię... skąd on je wziął? Było rzadko używane we Francji w osiemnastym wieku. Dzisiaj prawie wyginęło.
Rebecca roześmiała się. Czasami także zastanawiała się, skąd jej braciszek brał takie pomysły.
 – Gra w jakąś grę, to chyba stamtąd. Nie mam pojęcia – powiedziała obojętnie.
 – Gra w grę z figurkami? Laleczkami?
Rebecca potwierdziła to kolejnym kiwnięciem. Malwina prychnęła z dezaprobatą. Sama Becca sądziła, że Magia i Mit to głupia gra, ale nigdy nie powiedziała tego Gabrielowi. W każdym razie, nie zrobiła tego dwa razy. Kiedy chciała mu to delikatnie uświadomić, zaczął rzucać wielobarwną włoską mieszanką niezbyt ładnie brzmiących słów, aż ich ojciec musiał zakryć mu usta dłonią i zaprowadzić do pokoju.
Szatynka ześlizgnęła się z łatwością na ziemię i pomachała do młodszej przyjaciółki. 
 – Chodź, no chodź!
Rebecca potrząsnęła głową, odrzucając jej starania.
 – Nie. Dopiero przed chwilą weszłam.
 – Już mi się znudziło. Schodź.
Malwina westchnęła w sposób, w jaki potrafiły tylko dwunastolatki – głęboko, pogardliwie, jakby odtrącała młodsze dzieci, chociaż jeszcze się od nich niczym nie różnią.
 – Kura – mruknęła, udając urażoną.
 – Nie jestem kurą – zaprotestowała Włoszka. 
 – Kuro! Schodź i usiądź ze mną!
Rebecca tylko mocnej otuliła rękami pień drzewa i zamknęła oczy. Malwina jęknęła. Odczekała chwilę, mając nadzieję, że jedenastolatka sama będzie chciała zejść na ziemię, ale nie zapowiadało się na tak rychły obrót spraw.
 – Lody!
 – Lody?! – Becca uśmiechnęła się szeroko i zeskoczyła bez zawahania.
Ciemnowłosa dziewczyna zaśmiała się pod nosem. Dziewczyna byłaby wstanie zrobić niemal wszystko dla lodów – już dawno zaczęła wykorzystywać je do swoich niecnych planów oswojenia jej.
Dziewczyna pobiegła do ojca, który siedział na ławce, czytając w skupieniu jakąś anglojęzyczną książkę. 
 – Papo, możemy lody? – poprosiła w języku włoskim, składając dłonie w błagalnym geście.
Felice spojrzał w górę, a następnie włożył zakładkę do książki i odłożył ją na bok. 
 – Lody, tak? – upewnił się, poprawiając okulary, które zakładał specjalnie do lektury, ześlizgujące mu się z nosa.
 – Papo, proszę! – pisnęła w podnieceniu, posyłając mu jej najlepsze spojrzenie bezradnego, cudownego szczeniaka.
Mężczyzna pogładził się pod brodzie, zastanawiając się. 
 – Wiesz – zaczął – kawiarnia z lodami jest daleko, poza tym, jest za zimno...
 – Możemy kupić i zjeść w domu! Proszę!
 – To zmienia znacznie sprawę. – Stwierdził, przytakując. 
 – Proszę! – jęknęła błagalnie jego córka. 
 – W sumie, to możemy się przejść – zadecydował. – Gabriel! – zawołał syna, który przebywał w drugiej stronie parku i śmiał się do siebie.
Gabriel spojrzał w pustą przestrzeń przed sobą i powiedział coś, czego nikt nie usłyszał, a potem zebrał z ziemi karty i biegł przez park ze śmiechem. 
 – Wygrałem! – wysapał, zatrzymując się przed rodziną i koleżanką siostry. Przez chwilę zbierał siły, a później krzyknął do powietrza: – Nie! To ja wygrałem!
 – Obydwoje wygraliście – zadecydował ojciec. – Idziesz z nami na lody czy czekasz na nas? – zapytał po włosku.
Pochylił się do przodu i oparł łokcie na kolanach.
Szeroki uśmiech zagościł na twarzy Gabriela. Skinął głową tak, że Rebecca obawiała się, że zaraz mu spadnie z karku.
 – Su też masz iść z nami? – zapytał.
Jasnowłosa dziewczyna zmarszczyła brwi. Znów przeszedł na polski, radził sobie z nim coraz lepiej...
Felice tylko się zaśmiał i wstał. Uchwycił dłoń syna, który nie był przyzwyczajony do wielkich dróg – tam, skąd pochodził, nie było ich aż tyle – i poprowadził go do lodziarni.
     Rebecca i Malwina trzymały się z tyłu, idąc ramię w ramię obok siebie.
Rebecca pomyślała, że po lewej brata dostrzegła coś niesamowicie niebieskiego. Wstrzymała nieświadomie oddech na kilka sekund. Gabriel powiedział jej kiedyś, że oczy Su są niebieskie. 
Później, otrząsając się z dziwnego oszołomienia, pokręciła głową i roześmiała się głośno. Nikt nie mógł mieć tak elektrycznie niebieskich oczu. Nikt nie miał ich tak niebieskich jak lapis lazuli, jak nieboskłon podczas burzy. Jasne iskierki wyglądały niczym czysty, niesamowity blask na granatowym tle – jednym słowem, olśniewające.
     To był tylko wytwór jej wyobraźni. Sucrette nie istniała. Nie mogła istnieć. Świat stworzono tak, że najbardziej bolesne słowa okazują się najprawdziwsze.

*scuola primaria - nasza szkoła podstawowa, we Włoszech dzieci uczą się w niej 5 lat (od 6 r.ż do 11)

Obserwatorzy