24.07.2016

Rozdział IV


Bałam się, że nie zdążę z rozdziałem, bo Armin zachciało się Bleacha w sobotę i akurat trafiła w najbardziej tasiemcowe odcinki w serii, kiedy powinna poprawiać historię Gabrysia. A jednak jest. Mission complete, dostanę jakich achievement?
Możliwe, że przez moje roztargnienie są jakieś literówki, ale poprawiam to o prawie północy, wybaczcie, moje słodziaki.
Mam nadzieję, że ten rozdział jest lepszy od poprzednich lub chociaż na takim samym poziomie.
Pozdrawiam i zachęcam do czytania, komentowania :)
Armin Wasza Kochana xD



ROZDZIAŁ IV
Pięć lat później...
      – Ciao, Becca – przywitał się Gabriel, wchodząc do kuchni. Rebecca podniosła wzrok znad wypracowania, które pisała na laptopie.
   – Jak w szkole? – zapytała po włosku.
Jedenastolatek wprost promieniał.
   – Zaczynamy na historii omawiać mitologię grecką! – odparł po polsku.
Uśmiech zniknął z twarzy szesnastolatki niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Gabriel mówił po polsku tylko wtedy, gdy w pobliży znajdowała się Su.
W ciągu pięciu lat polszczyzna czarnowłosego chłopaka stawała się coraz lepsza. Wciąż miał jednak cień dawnego akcentu, który przejawiał się, kiedy był zdenerwowany lub czymś bardzo się przejmował. Mówił jednak często w bardzo formalnym stylu, ale prawie płynnie.
   – Idę do pokoju. Kiedy wróci papa? – kontynuował w języku polskim.
Rebecca wróciła co przerwanego zajęcia. Pochyliła się nad laptopem i kliknęła kilka klawiszy.
   – Powiedział, że wróci na kolację. Coś w tym stylu – odparła, po raz kolejny wszczynając typowy dla niej bunt "nie będę mówić po polsku w domu dla zmyślonej psiapsiółki Gabriela".
Gabriel skrzywił się, zniesmaczony kolejną nagłą zmianą postawy siostry, ale chwilę później wzruszył ramionami i postanowił dać jej spokój. Po raz kolejny westchnął w myślach, a pewna część niego podpowiadała mu, że faceci nie urodzili się do rozumienia dziewczyn, nawet własnych sióstr.
   – Dobrze. – Odwrócił się i poszedł do własnego pokoju. Piegowata Su ruszyła za nim.
Franek już leżał na jego łóżku, kiedy chłopak otworzył drzwi. Starszy, dwunastoletni chłopiec o ciemnej, opalonej skórze i brązowych, krótko przyciętych włosach. Kiedy tak leżał rozłożony w poprzek czarnej pościeli w małe czaszki, wydawał się nawet wyższy niż w rzeczywiści – chociaż ciężko byłoby to zrobić, ponieważ Gabriel uważał go za najwyższego szóstoklasistę na świecie. Ubrany jak zwykle w lekki, szary podkoszulek i przydługie, luźne spodnie moro. Jego zielone tęczówki były tak nieziemsko jasne i intensywne w swojej barwie, że kiedy zamykał cienkie jak papier powieki, zdawały się przez nie prześwitywać.
Jasnowłosa Shannon siedziała na parapecie zaczytana w którejś ze swoich skomplikowanych lektur, którą tylko ona uważała za wartą uwagi.
Posłała Gabrielowi przepraszające spojrzenie.
   – Próbowałam go powstrzymać, ale nie chciał mnie słuchać – wyjaśniła nieśmiało, z jej wyraźnym irlandzkim akcentem.
Shannon była niską, chudą dziewczyną, jednak nie można było się bardziej pomylić, kiedy uważało się ją na pierwszy rzut oka za słabą. Blond włosy układały się w złote loki okalające jej okrągłą jak księżyc w pełni twarz o pełnych, różowych ustach i szarych oczach, które tak samo jak oczy Su czy Franka miały w sobie coś niezwykłego, co od razu przyciągało uwagę. Kiedy spojrzało się w nie raz, nie można było odwrócić od nich wzroku. Splotła razem nogi o bosych stopach w pełnym niewinności geście. Tego dnia ubrała delikatną błękitną sukienkę do kolan z miękkiego materiału na wąskich ramiączkach.
   – Twoja siostra jest przerażająca – stwierdził Franek, przestając udawać, że śpi.
Spojrzał na przyjaciela i Su.
Gabriel rzucił plecak w jego stronę. Chłopak go złapał i odłożył na podłogę.
   – Zdajesz sobie sprawę, że ona cię nie widzi, nie? – upewnił się czarnowłosy jedenastolatek.
   – To jest pewien problem – westchnęła Shannon.
Odłożyła swoją książkę i zeskoczyła z parapetu. Stanęła przed Gabrielem z rękoma założonymi na piersi.
Najstarszy chłopak zadrżał.
   – Pewnego razu czekałem na ciebie, a Rebecca weszła pierwsza i usiadła na mnie. Nienawidzę, kiedy ludzie tak robią. Nie usłyszałem w życiu jeszcze żadnego przepraszam... – mruknął.
   – Przynajmniej Rebecca dobrze smakuje – zauważyła wciąż stojąca obok Gabriela Su, która usiłowała naprawić panującą w pokoju atmosferę.
W ciągu ostatnich kilku lat Gabriel zdał sobie sprawę, że nikt prócz niego nie mógł zobaczyć jego przyjaciół. To stało się oczywiste, kiedy Rebecca nie przestawała mówić, że Sucrette to tylko wymysł jego wyobraźni. Dotychczas sądził, że jego siostra po prostu nie chciała się z nimi bawić w Magię i Mit oraz herbaciarnię, kiedy nauczył się wymawiać "h".
Ale jego teoria nie została potwierdzona aż do pewnego dnia, kiedy miał siedem lat. Szli we trójkę przez park: on, Becca oraz niewidoczna dla siostry Su. Niespodziewanie ktoś przeszedł prosto przez Su – chłopiec z przerażeniem obserwował, jak jego niebieskooka przyjaciółka zaczyna kaszleć i skarży się, że ten człowiek obrzydliwie smakował papierosami.
     Jako sześciolatek Gabriel tak naprawdę niewiele się nad tym zastanawiał. Był jedyną osobą, która widziała Su, a później także Franka i Shannon, ale nawet wtedy wiedział, że nie są zmyśleni. Byli prawdziwymi ludźmi, z niepowtarzalną historią i charakterem, ale po prostu nie tacy jak on, Rebecca czy ich ojciec.
Nie mówił o nich wiele, ponieważ za takie słowa, jak pouczył go kiedyś papa, mogą uznać go za nie całkiem normalnego, ale to dla nich w domu mówił po polsku i czasami po angielsku, kiedy chciał pomówić tylko z Shannon i nie życzył sobie, by Franek wtrącał do tego swoje mądrości życiowe (jak na przykład "krowa robi muu, dzieciaku").
Nienawidził idei, że mogłoby ich kiedyś zabraknąć. Nie miał żadnych innych przyjaciół. Zdawał sobie sprawę, że jego ojciec i Rebecca martwią się o niego, ale nie potrafił odsunąć się od jedynych przyjaciół, których miał i którzy byli z nim tak długo. Nawet, jeśli różnili się od innych dzieci. I do tego byli tak ciekawi.      Potrafili zasmakować ludzi. Zrozumienie tego zajęło Gabrielowi sporo czasu, ale po kilku latach udało mu się to. Teraz na tej zasadzie ułożyli nawet grę – Gabriel usiłował odgadnąć, jak dana osoba będzie smakować, a później Su, Franek lub Shannon mówili mu, czy miał rację. Niektóre osoby były łatwe do odgadnięcia: palacze mieli smak papierosów, artyści smakowali jak farby lub budyń (nikt tego nie mógł zrozumieć, ale to prawda), sportowcy byli słoni. Jednak niektóre smaki ludzi nie miały w ogóle sensu. Niektórzy mężczyźni i kobiety mieli posmak cytryny, ale nie zawsze w kwaśny sposób. Jeszcze inni posiadali zupełnie losowy smak: nauczyciel Gabriela smakował winogronami, właściciel kamienicy miętą, a dziewczyna grająca na flecie w parku jak brudne skarpetki Franka (według Su, Franek powiedział, że to niewyprane ciuchy z wf'u Gabriela).
Su wiele razy podkreślała fakt, że każda osoba na własny, indywidualny smak, który coś o nim mówił, ale Gabriel nie bardzo potrafił to zrozumieć. Być może to przez świadomość, że ktoś smakuje jak brudne skarpetki, bo mogłoby to tłumaczyć brak higieny stóp lub bycie Frankiem.
Jego trójka przyjaciół zgodnie twierdziła, że Rebecca smakuje jak wanilia. Gabriel śmiał się, że jeśli jego starsza siostra smakuje jak wanilia, to on powinien być czekoladowy, bo wydawali się być we wszystkim przeciwieństwami, ale Su powiedziała mu kiedyś, że jest raczej cynamonem zmieszanym z granatem. To było bardzo ironiczne, ponieważ był uczulony na cynamon.
Ale uczucie, kiedy ktoś przez ciebie przechodzi nie jest szczególnie miłe ani komfortowe według przyjaciół Gabriela, a on im wierzył. Kiedyś przez przypadek przeszedł przez Franka, i to było straszne. Jego towarzysz zabaw wyglądał, jakby zadławił się powietrzem. Jakby sam przez chwilę był niczym innym jak mgłą. Chciał zapytać czy są duchami, ale uznał, że to śmieszne i mógłby ich obrazić. Mogli dotykać i podnosić przedmioty, a duchy tego nie potrafiły. Do tego pytanie, czy jego przyjaciele przypadkiem nie są martwi mogłoby być bardzo niegrzeczne. Nie chciał ich urazić.
W rzeczywistości, nie był pewien, czy to byłoby obraźliwe. Szczególnie Su, która nie była osobą, którą łatwo obrazić, czy też cokolwiek łatwo z nią osiągnąć. Pewnego razu poprosił ją, aby wyjęła mu ołówek zza biurka, żeby mógł odrobić swoją pracę domową, ale dalej pełzała po jego łóżku lub skakała po fotelu. Ten przewrócił się, powodując, że prawie upadła głową na podłogę, ale w porę udało się jej zeskoczyć na biurko. Nie miał pojęcia jak dziewczyna to zrobiła, ale wydawało się, że w jednym momencie rzucała się się jak przerażony kot na jego miejsce pracy, a w następnej balansowała po przewróconym fotelu z ołówkiem włożonym za ucho.
Ale mimo to nie pytał jej o to, po pierwsze – nie chcąc ryzykować, po drugie – nie bardzo go to obchodziło. Byli jego przyjaciółmi i tylko to się dla niego liczyło. Jeśli ludziom się to nie podobało, to mogli zostawić go w spokoju.
Piegowata Su była przy nim odkąd był sześciolatkiem, a Franek i Shannon pojawili się dwa miesiące po incydencie z człowiekiem smakującym jak papierosy. Miesiąc po tym, jak poszedł do szkoły podstawowej – pierwszej klasy. Rok po pojawieniu się Sucrette. Stanowili zgraną grupę, która dobrze współgrała z Gabrielem. Każdy z nich był inny, na swój sposób wyjątkowy w swojej odmienności, ale jak mawiał nauczyciel Gabriela, przeciwieństwa się przyciągają. Wciąż nie był pewny, co to oznaczała, ale brzmiało dobrze.
     Włosy Franka były brązowe. Zawsze wyglądały tak, jakby chłopak właśnie zerwał się z łóżka, bez względu na to, jak długo usiłowałby je uczesać – czego też nie robił zbyt często, jedynie kiedy Shannon go do tego zmuszała. Kiedy Gabriel się nad tym zastanawiał, uświadamiał sobie, że jego oczy miały kolor przejrzystego oceanu. Kiedy się denerwował, robiły się ciemnozielone jak burzliwy obraz morskiej toni, a kiedy był zadowolony miały w sobie jasne, złote błyski, które przypominały słońce składające pocałunki na falach. Zanim Gabriel wyjechał z rodziną do Polski, mieszkał w rybackim miasteczku i wiele razy żałował, że teraz od morza dzieliło go wiele kilometrów. Na szczęście ojciec starał się co roku jeździć ze swoimi dziećmi na jakiś tydzień nad Bałtyk. Chociaż nie było to to samo co Morze Adriantyckie, podobało mu się tam. Wracali do tego samego miejsca niemal co roku, a Su, Franek i Shannon zawsze im towarzyszyli. Kiedy kryli się w domku, żeby się rozgrzać, Franek przez większość czasu przesiadywał na plaży i patrzył na morze, które w jego towarzystwie zawsze łagodniało. Gdy po raz pierwszy poszli pływać, chłopak okazał się najlepszym pływakiem, jakiego Gabriel kiedykolwiek spotkał.
Czasami sprawiał wrażenie przytłoczonego nadmiarem czegoś nienazwanego, gdy znajdował się w pobliżu wody i sądził, że nikt go nie obserwuje, zupełnie jak Su, kiedy pytał ją o rodzinę. Gabriel nie chciał tego, ale cała trójka miewała momenty, w których wydawała się być o wiele lat starsza, niż na to wyglądało, gdy coś przypominało im o rodzinach. Shannon wyjaśniła kiedyś, że Franek urodził się nad morzem i nie ma dnia, w którym nie pragnąłby tam wrócić. Gabriel nie miał pojęcia w jaki sposób chłopak znalazł się w takim razie w okolicach Warszawy i zapytał o to jasnowłosą, ale ta pojęła, że powiedziała więcej niż powinna i odmówiła odpowiadania na dalsze pytania. Każde z nich tęskniło za swoim domem, nawet, jeśli nigdy nie rozmawiali o nich wprost.
Franek był tym, z którym dało się robić te wszystkie chłopięce rzeczy. Bawili się na świeżym powietrzu lub po prost grali w piłkę nożną. Gabriel nie był wielkim wielbicielem tego typu zabaw, ale lubił od czasu do czasu potarzać się w trawie i ubrudzić koszulkę, której później już tak chętnie nie prał. Jego przyjaciel nie potrafił długo usiedzieć spokojnie w jednym miejscu. Musiał zawsze pozostawać w ruchu lub kiedy nie miał wyjścia, bawił się drobiazgami na biurku Gabriela albo grał w kapsle z jego kotem. Reszta grupki zgodnie twierdziła, że gdyby przykleić Franka do krzesła, zwariowałby po niecałych pięciu minutach.
     Shannon, stanowiąca całkowite zaprzeczenie stereotypów o blondynkach, była bardzo inteligentną jedenastolatką. Czasami wydawała się trochę przerażająca, ale zazwyczaj sprawiała wrażenie miłej kruchej dziewczynki o szarych, spokojnych oczach. Gdy mówiła, dało się bez sprzecznie ustalić jej irlandzkie pochodzenie, chociaż sama tego nigdy nie potwierdziła. Jako jedyna była w stanie powstrzymać Franka przed stoczeniem się w zwyczajne lenistwo i niedbalstwo, a także przemówić mu do rozumu, kiedy zaczynał wariować z nadmiaru emocji – jednym słowem, przy tej umiejętności jej niewidzialność i inne tajemnicze zdolności były niczym listki na wietrze. Stanowiła osobę, do której Gabriel zwracał się z prośbą o pomoc z zadaniem domowym, kiedy miał z nim problem, a także osobę, która pozostawała przy nim na wiele godzin nauki, gdy potrzebował tego, a Rebecca dawno poszła już spać. Gabriel z pasją nienawidził szkoły, czego nie potrafił zrozumieć jego ojciec, który mówił, że jest dopiero w piątej klasie ani blondynka, która wypominała mu, że powinien się cieszyć, bo w ogóle ma dostęp do edukacji. Jednak Shannon nie zamierzała zmuszać go do nauki, tylko zachęcała do niej przez uczynienia ją zabawą z dużą ilością zabawnych anegdot i nagród.
     Piegowata, niebieskooka Su rozumiała. To było to, co robiła. Ona rozumiała. Była osobą, której mówiło się wszystko, a ona nie komentowała, nie pomagała, nie wtrącała się w jego problemy, po prostu słuchała i rozumiała w jakiś sposób – Gabriel nie pytał, jak to robi, ale kiedy mówił jej o swoich zmartwieniach, nagle wydawały mu się maleńkie i łatwe do obalenia jak domek z kart. Była jego murem. Opierał się na tym murze, kiedy potrzebował wsparcia. Rozmawiał z jego strażnikiem, gdy czuł się zestresowany. Franek i Shannon mogli być jego dobrymi przyjaciółmi, ale wiedział, że nigdy nie będą dla niego tym kimś, kim była dla niego Su.
     Gabriel trącił chłopaka leżącego na jego łóżku, by się przesunął, ale Franek ani drgnął – z wyjątkiem jego ust, w których kącikach pojawił się cień kpiącego uśmiechu. Czarnowłosy pojął, że dalsze działania były pozbawione sensu, więc pociągnął plecak pod samo biurko i wyciągnął z niego zeszyty ćwiczeń.
   – Mam dwa zadania z matematyki i mapę z województwami do koloru i podpisania – oznajmił.
   – Kolorowania – poprawiła go Shannon.
Franek jęknął. Zielonooki nie cierpiał szkoły nawet bardziej od Gabriela, co było dość ironiczne, bo Włoch jeszcze nigdy nie widział, żeby któreś z jego przyjaciół poszło do szkoły.
   – Zanim zaczniemy w ogóle mówić o pracy domowej, mogę liczyć na przekąskę dla odstresowania po usłyszeniu tych dwóch przerażających słów, których wypowiedzenie powinno być grzechem?
   – O jakich dwóch słowach mówisz, Fran? – zapytała Su, patrząc na wstającego chłopaka.
   – Matematyka i mapa, panienko.
Shannon westchnęła i przewróciła oczami, a Su zachichotała.
   – Pójdę po coś – zaproponował Gabriel. – Jak skończymy, to dokończymy bitwę Magii i Mit.
Czarnowłosy jedenastolatek otworzył drzwi i wyszedł z pokoju, by przynieść ciastka z kuchni. Po pięciu latach nadal grał w grę, przy której poznał Su. Z niektórymi rzeczami strasznie ciężko się rozstać... zwłaszcza, gdy w przeszłości miały na ciebie wpływ. Nikt nie oddaje części siebie bez walki o nią, prawda?

     Starannie stawiała nogi na każdym poszczególnym stopniu, pocierając oczy z powodu przemęczenia i braku snu. Dlaczego też zachciało jej się nocnych schadzek z nieprzyzwoicie pięknym młodzieńcem? W myślach skarciła się za takie zachowanie.
Granitowe, solidne schody być może wyglądały bardzo zwyczajnie i niewinnie dla większości ludzi, ale personel, jej ojciec, ona i jej młodszy brat powiedzieliby coś zupełnie odmiennego. Czasami któryś ze stopni osuwał się, kiedy się na niego nastąpiło, a gdy chciało się go zreperować – okazywał się w pełni sprawny. Innymi słowy, trzeba było bardzo uważać idąc po nich, by przypadkiem nie zsunąć się na dół na własnych czterech literach. Pokojówki mówiły, że są przeklęte, ale wszystkie dzieci w rezydencji zdołały wytworzyć dla nich swoistą legendę o tym, jak sprytna żmija pod pretekstem przedostała się do rezydencji i razem ze swoimi towarzyszami niemal ją opanowały. Na szczęście w ostatniej chwili zjawił się ukochany córy ówczesnego pana posiadłości i posłał je wszystkie za siódme morze. A ostatnia, pomysłodawczyni, za karę zmieniono w kamień – a ponieważ cechowały ją białe i czarne plamy – stała się się granitem. Wykonano z niego schody, jednak podła żmija uwielbiała się mścić. Kiedy Felicja była mała, jej ojciec zwykł nosić ją na schodach, wykonując skomplikowany taniec tak, aby nie dotknąć ich czułych punktów. Dziewczynka śmiała się z radością, myśląc, że ma najlepszego ojca na całym świecie. Kiedy to się zmieniło? Czas nie miał litości dla żadnego z nich.
     Kręcąc głową, aby odsunąć od siebie te myśli, wstąpiła do jadalni i zajęła miejsce przy wielkich mahoniowym stole. W czasie wystawnych przyjęć mogło siedzieć przy nim nawet trzydzieści postawnych jegomości, znajomych jej pana ojca lub też osobistości, którym starał się pokazać ze swojej najlepszej strony. Niemniej jednak,w tej chwili zasiadało przy nim tylko trzy osoby; ich ojciec, jej brat Edmund i ona. Przytłaczająca cisza kazała pochylić każdemu z nich głowę. Od wielu lat rodzinne posiłki nie były miłym czasem. Zmuszali się do patrzenia na siebie, a tak naprawdę dzieliły ich od siebie grube, niewidzialne mury. Tak to już jest z ludźmi – kiedy potrzebują się najbardziej, oddalają się od siebie i nie mają odwagi wydusić z siebie choćby słowa. Gdy mają siebie dość, uśmiechają się do siebie i kiwają głowami, chociaż myślą tylko o tym, żeby ktoś nie zawracał im więcej ich cennych czterech liter.
     Odkąd Julia, ich ukochana pani matka i żona, pewnej zimowej, chłodnej nocy, w którą za oknem hulała zamieć, zmarła na skutek straty zbyt wielu krwi podczas trzeciego porodu, ich rodzinny atmosfera niemal całkowicie zniknęła z powierzchni tego świata. Tak jak kobieta i noworodek, zachowała się gdzieś w ich sercach, ale nikt nie chciał wypuścił z siebie tego przyjemnego uczucia, toteż każde z nich czuło się niezrozumiane przez innych i sądziło, że prócz niego, nikt już nie pamiętał tamtych czasów.
Jadalnia była wszechstronnym, dużym pomieszczeniem, które zmieniało wystrój pod samopoczucie pana domostwa. Felicja zrozumiała, że dziś jej pan ojciec musiał czuć się lepiej niż zazwyczaj, ponieważ nakazał służkom rozsunąć ciemne zasłony. Światło rozświetlało surowo urządzone wnętrze i dziewczyna widziała, jak odbija się na jej szklance wypełnionej agrestowym sokiem. Atmosfera rozluźniła się, a Edmund spojrzał na siostrę tak samo rozkojarzonym wzrokiem, jak musiał być jej – widocznie wydarzyło się coś ważnego, co im umknęło. Kurz, pokrywający rodowe godło zniknął, biały obrus wymieniono na jaskrawozielony; postawiono na nim porcelanowe wazony barwnych kwiatów z wymalowanymi na nich łabędziami. Ostatni raz widziała je na komunii młodszego brata. Zdecydowanie, coś umknęło rodzeństwu i to coś nienaturalnie uradowało ich pana ojca.
    Zapach flory spowodował, że przypomniała sobie o ostatniej nocy. Wspomnienie odciągnęło jej uwagę od słów, które wypływały z ust jej ojca. Nie chciała ignorować jego zaangażowana w tę sprawę, ale nie była w stanie nic zrobić ze swoim wstydliwym wspomnieniem. Próbowała je od siebie odsunąć, ale to nie podziałało; uszczypnęła się w rękę, aby sprowadzić się na ziemię.
Niestety, to sprawiło, że jęknęła. Trochę za głośno.
   – Czy wszystko w porządku, Felu? – upewniał się jej brat, patrząc na nią z niepokojem.
Edmund zawsze taki był – nazbyt troskliwy, zbyt poważny na swój wiek. Czujnie obserwował swoją starszą siostrę swoimi błękitnymi oczami, dokładnie takimi samymi jak jej własne. Służba, która przepracowała w rodzinie ponad trzydzieści lat i sporo pamiętała, często lubiła mawiać, iż odrodził się w nim jego własny dziadek. Jasne, przydługie włosy opadały mu na czoło. Pomimo, iż dzieliły ich dwa lata, prześcignął ją już w wzroście i przewyższał siostrę o całe dwa cale.
   – Oczywiście. Zwyczajnie uderzyłam się w palec, Ed.
Edmund sprawiał wrażenie, jakby uwierzył w jej kłamstwo i westchnął z ulgą. Oparł się o podparcie.
   – Muszę wam coś oznajmić. – Pan ojciec powstał ze swojego siedzenia. – Obydwoje jesteście zaręczeni.
   – Co? – w tym jednym rodzeństwo było zgodne.

     Rebecca pochyliła się nad laptopem, klikając "wyślij". Nie miała w szkole tak źle jak jej brat, i chociaż w rzeczywistości nie pałała do niej specjalną miłością, ale ze spokojem tolerowała. Jedynie nieprzewidywalność w przewidywalności polskiej ortografii doprowadzała ją do szaleństwa, ale ojciec pocieszał ją, że to dlatego, że polski nie jest jej pierwszym językiem. Ale rzeczywistości to nie kreski i ogonki ją denerwowały, ale momenty, w których nauczyciel prosił ją o znalezienie w tekście drugiego dna. Dlaczego Polacy widzą w zdaniu "niebieskie firany wisiały w oknie" jakiegoś drugiego znaczenia? Niebieska firana to niebieska firana. Niestety, per la stupidità non c'è rimedio.
Szesnastolatka westchnęła, okręcając sobie wokół palca kosmyk jasnych włosów i wstając od stołu, zaniosła laptop do swojego pokoju. Odwróciła się w stronę kuchni, kiedy usłyszała hałas. Brzmiało to jak trzaśnięcie drzwi lodówki, ale kiedy poszła sprawdzić skąd pochodził, nikogo tam nie było.
Pomyślała, że zapewne Gabriel pewnie powie jej później, iż to jedno z jego przyjaciół. Już wcześniej słyszała takie odgłosy; zamykające się samoczynnie drzwi, kroki, czasami nawet szmery rozmowy i chichoty. Gdy była młodsza, przez jakiś czas sądziła, że dom jest nawiedzony, ale to było śmieszne. Duchy, tak jak przyjaciele jej młodszego brata, nie istniały ani nie będą istnieć, nawet jeśli to sobie wmówi. Nie była dzieckiem, nie wierzyła w bajki ani opowieści o duchach. Świat powstał tak, by stwarzać iluzje, że jest coś ponad jego surowością.
     Nalała wody do swojej szklanki i nagle jej myśli padły na ten jeden dzień sprzed pięciu lat, kiedy zobaczyła elektrycznie niebieskie oczy. Nigdy więcej ich nie widziała – to musiała być jedynie jej wyobraźnia, podsycona opowieściami małego braciszka. Była o tym przekonana.
Ale Gabriel wciąż mówił o swoich przyjaciołach. Teraz było ich więcej. Starszy chłopiec o imieniu Franek i dziewczynka nazywająca się Shannon jak najdłuższa rzeka Irlandii. Dla niego wydawali się tak realni, jakby przedstawiał jej prawdziwe ludzkie istoty.
Ich ojciec wciąż się z nim bawił. Felice nadal udawał, że wierzy w wymyślonych przyjaciół Gabriela. Pozwalał mu zapraszać ich na obiad i przypominał, że w tygodniu nie mogą u niego nocować, ponieważ nazajutrz muszą iść do szkoły. Zupełnie, jakby istnieli.
     Potrząsnęła łagodnie szklanką, roztrząsając kamień osiadły na dnie w resztkach wody na samym dnie. Zniechęcona, odłożyła ją do zlewu. Tak jak rozdzieliła osad od wody by jej nie psuł, tak musiała rozdzielić brata z jego własną wyobraźnią. Gdyby nie istniała woda, kamień nie osadzałby się na niej. Gdyby była czysta, mogłaby ją pić bez obrzydzenia. Ale czy rozdzielenie i przesiewanie coś da, jeśli woda ma tendencję do kamienia?
Gabriel potrzebował pomocy i ich ojciec nie potrafił tego zaakceptować, tak jak tego, że do wody potrzeba filtra, bo kranówka jest niezdatna do picia. Przestała wahać się, czy jej decyzja była dobra. Zrobiła to, co do niej należało jako jego starszej siostry. Miała go chronić, tak jak powiedział matka...

     Znów był pijany.
Jej pan ojciec.
Nie było to dla czarnowłosej zaskakujące; właśnie tak ten mężczyzna funkcjonował. Wieczorami upijał się do nieprzytomności, a rano udawał dobrego, przykładnego ojca. W takich chwilach Felicja zaczynała sądzić, że tak naprawdę nie kochał jej matki, Julii. Ożenił się z nią w taki sposób, w jaki zamierzał ożenić swoje dzieci; poprzez ingerencję własnego ojca. Wszystko, co miał zrobić, to mieć z nią syna, któremu przekaże cały majątek; i ich matka spełniła to kryterium, rodząc Edmunda. Sześć lat później urodziła drugiego synka – Szymona, który żył trzy godziny. Felicja, będąc wtedy wystarczająco dużą, liczyła każdą minutę życia swojej matki i najmłodszego braciszka. Szymon przeżył trzy godziny, pani matka piętnaście minut. Przemęczona, ale blado uśmiechnięta, zdążyła przywitać się z noworodkiem i powiedzieć do córki, która przyszła przywitać dziecko na świecie: "Ma śliczne oczka, prawda?". Już wtedy akuszerka nie dawała jej żadnych szans, patrząc na zakrwawione łoże. Metaliczny zapach krwi unosił się w powietrzu jeszcze tygodniami po ich wspólnym pogrzebie. Kochającą matkę z nowo narodzonym synkiem położono we wspólnym, rodzinnym grobowcu.
   – Nienawidzę twojej matki – mamrotał po pijaku, z trudem utrzymując się na nogach.
Opuszki jego palców zbielały, kiedy z całej siły chwytał się krzesła.
Dziewczyna w życiu nie słyszała takich bzdur. A kto za nią płakał miesiącami? Kto, jak nie on? Co za błazeńskie słowa...
   – Nigdy nie miała tyle szczęścia, na ile zasługiwała... Kiedy byliśmy młodzi, miałem wiele problemów, ale po ślubie pomagała mi. Sprawiła, że stałem się... lepszym człowiekiem. Po co pomagać takim ludziom jak ja? – Może to prawda, może to jedyna sensowna rzecz, jaką powiedział tamtego wieczoru. – Nienawidzę jej, bo się bez powodu ofiarowała. W życiu nie miała żadnej sensownej odpowiedzi, kiedy pytałem dlaczego to robi. Bo chciała, bo we mnie wierzy... I umarła. Felu, nie bądź taka jak ona. Nie łam tym komuś serca... masz to po mamie, ofiarność boli cię najmniej, ale najbardziej niszczy bliskich.
   – Ojcze, idź stąd. Wypiłeś za wiele.
     Jednak mężczyzna w ogóle jej nie słuchał, jedynie westchnął z rezygnacją. Dziewczyna wyszła ciężkim krokiem z pokoju, obciążona rozczarowaniami jej ojca z którymi, choćby nawet chciała, nie mogła się uporać. Jej rodzice byli dwoma osobami, które nie powinny się spotkać, by się nawzajem nie zranić. Jednak bez wątpienia, jej pan ojciec kochał jej matkę bardziej, niż była sobie w stanie to wyobrazić. Dlaczego to ona musiała słuchać, jak wylicza zmarłej jej wszystkie duże i małe grzechy? Dlaczego to Edmund nie mógł być przy nim, oglądać, jak zatapia swoje smutki w alkoholu? Nie, Edmund był zbyt młody, by to zrozumieć... Nie mogła przekazać tego ciężaru nikomu innemu.
     Jego słowa zdawały się być ołowiem w jej kościach, sprawiły, że czuła się bardziej przytłoczona niż zazwyczaj.
To mój los, mówiła sobie, moje życie w luksusie, ale także od dawna wykopany dół...

     Rebecca wzięła głęboki wdech i zapukała do solidnych, czarnych drzwi tuż przed nią. Dwa dni czekała na odpowiedź na jej e-maila, a kiedy ją dostała razem z konkretną datą spotkania, niemal spanikowała. Po chwili otworzyła jej kobieta w średnim wieku z ciemnymi włosami, ciepłymi brązowymi oczami oraz uśmiech, który rozciągnął się na jej twarzy, kiedy zauważyła szesnastolatkę.
   – Witaj – powiedziała miękko.
   – Dzień dobry – odparła Rebecca, z trudem przełykając ślinę.
Kobieta kiwnęła głową.
   – Proszę, wejdziesz? – zapytała, a uśmiech, którym obdarzyła Włoszkę, nie znikał wciąż z jej twarzy.
Cofnęła się, by wpuścić Rebeccę do środka.
Dziewczyna weszła i stanęła na środku pokoju, splatając ze sobą dłonie ze zdenerwowania.
   – Niech pani nie mówi nikomu, że tu byłam, dobrze? – upewniła się.
Nieczęsto miała do czynienia z psychologami lub psychiatrami. W pierwszej gimnazjum pani Sośnicka prowadziła zajęcia na temat uzależnień od narkotyków, alkoholu, ich efektów i jak być asertywnym, kiedy ktoś zaproponuje ci takie używki. Niektóre dzieci raz w tygodniu chodziły do niej na “pogaduszki”, ale w większości przypadków przeprowadzała rozmowy po kłótniach lub szkolnych bijatykach na korytarzach  – była szkolnym psychologiem.
Pani Sośnicka kiwnęła głową i zaoferowała dziewczynie, żeby usiadła na kanapie.
   – Jeśli to coś, co może cię zranić. Nie napisałaś mi nic konkretnego.
   – Przepraszam, to trudna sprawa... – mruknęła Włoszka. – Właściwie to nie ja mam z panią rozmawiać... chodzi o mojego brata. Nazywa się Gabriel.
Psycholog ponownie skinęła głową i uśmiechnęła się delikatnie.
   – Znam go. To energiczny chłopiec, prawda? – Zaśmiała się.
Gimnazjum do którego uczęszczała Rebecca oraz szkoła podstawowa Gabriela stacjonowały w jednym budynku. Nawet niektórzy nauczyciele uczący w jednej szkole, pracowali także w drugiej.
Rebecca uśmiechnęła się słabo.
   – Tak, ale... – urwała. Nie wiedziała, jak przedstawić problem brata. Nie chciała, by wyszedł na szaleńca. Tak naprawdę nie był szalony, on po prostu potrzebował pomocy.
   – Tak? Mów śmiało, o co chodzi? – poprosiła kobieta.
   – Rozmawia z ludźmi, którzy nie istnieją – powiedziała w na jednym tchu. Zaczęła sądzić, że sama brzmi jak jakaś wariatka. – Sądziliśmy, że to zwykli wymyśleni przyjaciele. Ale dalej są.
Pani Sośnicka zachichotała, kładąc dłoń na jej ramieniu.
   – Gabriel ma jedenaście lat, zgadza się? – Rebecca potwierdziła to skinieniem głowy. – To już duży chłopak, ale każdy rozwija się inaczej.  Nie jest już małym dzieckiem, ale brakuje mu jeszcze do nastolatka. To przechodzi, nie jest jedynym dzieckiem, które w tym wieku ma niewidzialnych przyjaciół.
   – Uważa, że są prawdziwi. Sądzi, że są prawdziwymi ludźmi. W domu mówimy po włosku, ale kiedy jego "przyjaciele" są w pobliżu, Gabriel mówi po polsku lub angielsku. Jeśli to tylko wyobraźnia, dlaczego nie mówią po włosku...?
   – Niekoniecznie tak musi być.
   – Proszę pani, on naprawdę myśli, że oni istnieją. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale wiem, że uważa ich za prawdziwe dzieci.
Kobieta westchnęła i zdjęła dłoń z ramienia Rebecki.
   – Dobrze, porozmawiam z nim i sprawdzę, czy wszystko jest w porządku.
Włoszka pokiwała energicznie głową.
   – Bardzo pani dziękuję!
Pani Sośnicka znów się uśmiechnęła.
   – Wracaj do domu, nie ma sensu zostawać dłużej po lekcjach. Dobrze, że mi o tym powiedziałaś.
Podeszła do drzwi i przytrzymała je otwarte dla szesnastolatki.
Rebecca podziękowała uprzejmie raz jeszcze i mówiąc do widzenia, wyszła, przerzucając sobie plecak przez ramię.
     Psycholog musi zobaczyć, że coś jest nie tak. Zrozumie i zacznie działać. Musi. Gabriel potrzebował kogoś do rozmowy, ale nie chciał słuchać ani siostry ani ojca. Mógł przecież mieć normalnych przyjaciół – być prawdziwych dzieckiem, bo od stania się cieniem samego siebie dzieliła go wąska linia.
Rebecca założyła na głowę zielony, miękki beret oraz cieniutką, ale w gruncie rzeczy ciepłą w kolorze khaki i tym razem założyła swój plecak na oba ramiona. Pełna obaw, ale także z iskierką nadziei, że w końcu ma szansę coś zdziałać, ruszyła do domu.
Ale czy istnieje większa tortura niż ta, kiedy uświadamiamy sobie, że ta cała nasza nadzieja to tylko zgubne pobudzenie zmysłów?

*Per la stupidità non c'è rimedio znaczy "na głupotę nie ma lekarstwa".

17.07.2016

Rozdział III

Hej! Tutaj znów Armin ;)
W tym rozdziale postanowiłam przedstawić sytuację z innego punktu widzenia. Zresztą, sami zobaczycie.
Odmeldowuję się na tydzień, ślę pozdrowienia i buziaki!
Wracam do oglądania Noragami Aragoto, mam nadzieję, że w końcu mi się włączy :P Z ponad pół roku próbuję znaleźć taki upload, który da się oglądać >.<
P.S.: Jest możliwość, że przeoczyłam jakieś błędy, więc wypominając mi je bardzo pomagacie :)


ROZDZIAŁ III
  Rebecca siedziała na ławce, co jakiś czas monitorując położenie jej młodszego brata. Gabriel jednak cały czas siedział pod drzewem, grając i śmiejąc się ze swoją wyimaginowaną przyjaciółką. Byli na spacerze w parku. Chciała cieszyć się pogodą, póki jeszcze nie nadeszła zima.
Przed wyjściem brat zapytał ją, czy Su może pójść z nimi.
Czasami zastanawiała się czy zrozumiał, że Sucrette nie istnieje. Sama Rebecca nigdy nie czuła potrzeby stwarzania sobie wymyślonych przyjaciół, choć nie była duszą towarzystwa. Nie miała pojęcia jak to jest, gdy ma się kogoś wyjątkowego – kogoś, dla kogo jesteśmy jedynymi towarzyszami. Szczerze mówiąc, sądziła, że to śmieszne i niemądre. Jak można mówić do powietrza? Co więcej; jak powietrze mogło odpowiadać?
Jednak dla Gabriela ta przepaść dawała się nie być żadną przeszkodą. Słyszała, jak rozmawia z dziewczynką w swoim pokoju albo podczas podróży samochodem do szkoły zanim tato zaczynał pracę. Pomyślał, że polski siostry nie jest wystarczająco dobry, by rozmawiała sama z Su, więc wszystko tłumaczył dla niej na włoski, a wszystko co powiedziała Rebecca – na polski dla Sucrette.
Z pewnej strony, ta sytuacja była dla niego korzystna. Jego polszczyzna szybko stała się o wiele lepsza. Gabriel szybko się uczył, ale pomimo jego zdecydowanie ponadprzeciętnej inteligencji, Rebecca nie sądziła, że uda mu się opanować ten skomplikowany język w tak krótkim czasie.
Czasami poprawiał się, kiedy mówił do Su, ale brzmiało to tak, jakby nie robił tego z własnej inicjatywy, tylko ktoś go do tego zmuszał. Dało się to zauważyć po jego poirytowanym wyrazie twarzy.
     To było zwyczajnie śmieszne. Rebecca parsknęła stłumionym śmiechem i potrząsnęła głową.
Sucrette nie mogła istnieć, bez względu na to, jakkolwiek by to sobie tłumaczyła. Chciała pomóc mu wydostać się z sideł jego nazbyt wybujałej wyobraźni, ale nie miała żadnego pomysłu, co może zrobić.
     Rebecca była bardzo ładną jasnowłosą dziewczyną, dojrzałą jak na wiek jedenastu lat. Gdyby została we Włoszech, w tym roku kończyłaby scuola primaria*. Miała ciepłe, czekoladowe oczy identyczne jak swojej mamy, a nie obsydianowe jak Gabriela. Posiadała także jej jasne włosy, które tata często porównywał czasami z kakao z mlekiem zamiast kruczoczarnych. Jedyne, co wydawała się odziedziczyć po ojcu to jego wzrost, podczas gdy Gabriel zawsze wyglądał wątle i niezdrowo, niższy niż powinien być w swoim wieku. Jako jedenastolatka mierzyła już metr sześćdziesiąt. Mówiła po polsku lepiej od brata, ale nie aż tak dobrze jak ojciec, który poznał matkę na studiach w Polsce. Od pierwszej klasy brała godzinę polskiego tygodniowo, ale to nie było wiele, a matka nie mówiła przy niej za dużo w ojczystym języku – a trzy lata później, kiedy Gabriel był trzylatkiem, śmiertelnie zachorowała i zmarła. Becca miała inteligencję swojego brata, ale dużo lepiej potrafiła się zaaklimatyzować i zdobyć nowych przyjaciół. Na jej barki w bardzo młodym wieku opadło wiele obowiązków – stała się nagle, z dnia na dzień, panią domu. Została niemal brutalnie zmuszona nauczyć się gotować, prać i wykonywać wiele innych codziennych czynności, które wcześniej cała rodzina dzieliła pomiędzy sobą.
 – O czym tak myślisz? – Rebecca spojrzała przed siebie i uśmiechnęła się. Przed nią stała Malwina.
Wstała z chłodnej ławki.
     Malwina Janicka była chuda jak patyk i wyższa niż Rebecca oraz także od niej starsza. Silna jak na dwunastolatkę i swój wręcz anemiczny wygląd. Becca podejrzewała, że Malwa mogłaby bez trudu podnieść Gabriela i okręcić go sobie nad głową. Miała czarne, długie włosy zawsze utrzymane w warkoczu opadającym na plecy. Jej oczy przypominały stal – szare i niewzruszone. Mówiła, że trenuje łucznictwo, ale Rebecca jeszcze nigdy nie widziała jej w akcji. Ojciec powiedział kiedyś, że obawia się dnia, w którym Malwina pójdzie do liceum. Rebecca nigdy nie zastanawiała się nad tym, co miał przy tym na myśli, ale Malwina była wystarczająco przerażająca już jako dwunastolatka.
Do tego prawie nigdy się nie uśmiechała – niektórzy mówili, że powinna nająć się na strażnika Tower of London, który słynęli z długiego pozostania w bezruchu. Chociaż w ich czapce Malwina bezsprzecznie wyglądałaby okropnie.
Dziewczyny zaprzyjaźniły się w już drugim tygodniu roku szkolnego, kiedy Rebecca oblała kolana Malwiny mlekiem czekoladowym. Długo i z przejęciem ją przepraszała oraz zaoferowała jej (a przynajmniej usiłowała to zrobić), że odkupi jej spódnicę, ale czarnowłosa dziewczyna nie zrozumiała ani jednego jej słowa, gdyż Rebecca w pewnym momencie zapomniała się i z nerwów przeszła na włoski. Do końca przerwy na lunchu obie dziewczyny stały się nierozłączne.
 – Daj spokój, chodź się wspinać! – wykrzyknęła starsza dziewczyna, prowadząc za rękę przyjaciółkę w stronę drzew.
     Wokół tak zwanego ,,centrum" parku rosły średniej wysokości drzewa o szerokiej, wytrzymałej koronie – dało się na nie dostać bez większego trudu, kiedy odpowiednio uczepiło się najniżej położonej gałęzi. Kochały się na nie wspinać. Rebecca wolała być ostrożna i zatrzymywała się na drugiej lub trzeciej gałęzi. Natomiast Malwina, z natury odważna i niezbyt rozsądna, lubiła siadać przy prawie samym wierzchołku. Chociaż jasnowłosa zdawała sobie sprawę, że jej przyjaciółka jest zbyt zuchwała niż powinna być, i że dwunastolatka jej imponowała i wzbudza w niej zazdrość. Nie sądziła, że sama byłaby kiedykolwiek w stanie dotrzeć tak wysoko.
 – Z kim rozmawia twój brat? – Malwina usiadła na swoim zwyczajowym miejscu przy czubku drzewa i spojrzała z oddali na Gabriela, który rozkładał przed sobą na ziemi karty i mówił, zdaje się, do powietrza.
Rebecca wzruszyła ramionami, owijając rękoma pień. 
 – Gabriel ma przyjaciółkę. Nie jest całkiem... normalna. Nieprawdziwa. Jest jak... – zawahała się, szukając odpowiednich słów. – Jest jak duch.
Malwina założyła ręce na piersi i spojrzała na przyjaciółkę, przekręcając z zaciekawieniem głowę.
 – Wymyślona przyjaciółka, co? Jego własna? – Rebecca skinęła. – Fajnie ma.
 – Nazywa się Su, w pełni Sucrette.
 – To dziwne, że nadał jej skomplikowane, francuskie imię... skąd on je wziął? Było rzadko używane we Francji w osiemnastym wieku. Dzisiaj prawie wyginęło.
Rebecca roześmiała się. Czasami także zastanawiała się, skąd jej braciszek brał takie pomysły.
 – Gra w jakąś grę, to chyba stamtąd. Nie mam pojęcia – powiedziała obojętnie.
 – Gra w grę z figurkami? Laleczkami?
Rebecca potwierdziła to kolejnym kiwnięciem. Malwina prychnęła z dezaprobatą. Sama Becca sądziła, że Magia i Mit to głupia gra, ale nigdy nie powiedziała tego Gabrielowi. W każdym razie, nie zrobiła tego dwa razy. Kiedy chciała mu to delikatnie uświadomić, zaczął rzucać wielobarwną włoską mieszanką niezbyt ładnie brzmiących słów, aż ich ojciec musiał zakryć mu usta dłonią i zaprowadzić do pokoju.
Szatynka ześlizgnęła się z łatwością na ziemię i pomachała do młodszej przyjaciółki. 
 – Chodź, no chodź!
Rebecca potrząsnęła głową, odrzucając jej starania.
 – Nie. Dopiero przed chwilą weszłam.
 – Już mi się znudziło. Schodź.
Malwina westchnęła w sposób, w jaki potrafiły tylko dwunastolatki – głęboko, pogardliwie, jakby odtrącała młodsze dzieci, chociaż jeszcze się od nich niczym nie różnią.
 – Kura – mruknęła, udając urażoną.
 – Nie jestem kurą – zaprotestowała Włoszka. 
 – Kuro! Schodź i usiądź ze mną!
Rebecca tylko mocnej otuliła rękami pień drzewa i zamknęła oczy. Malwina jęknęła. Odczekała chwilę, mając nadzieję, że jedenastolatka sama będzie chciała zejść na ziemię, ale nie zapowiadało się na tak rychły obrót spraw.
 – Lody!
 – Lody?! – Becca uśmiechnęła się szeroko i zeskoczyła bez zawahania.
Ciemnowłosa dziewczyna zaśmiała się pod nosem. Dziewczyna byłaby wstanie zrobić niemal wszystko dla lodów – już dawno zaczęła wykorzystywać je do swoich niecnych planów oswojenia jej.
Dziewczyna pobiegła do ojca, który siedział na ławce, czytając w skupieniu jakąś anglojęzyczną książkę. 
 – Papo, możemy lody? – poprosiła w języku włoskim, składając dłonie w błagalnym geście.
Felice spojrzał w górę, a następnie włożył zakładkę do książki i odłożył ją na bok. 
 – Lody, tak? – upewnił się, poprawiając okulary, które zakładał specjalnie do lektury, ześlizgujące mu się z nosa.
 – Papo, proszę! – pisnęła w podnieceniu, posyłając mu jej najlepsze spojrzenie bezradnego, cudownego szczeniaka.
Mężczyzna pogładził się pod brodzie, zastanawiając się. 
 – Wiesz – zaczął – kawiarnia z lodami jest daleko, poza tym, jest za zimno...
 – Możemy kupić i zjeść w domu! Proszę!
 – To zmienia znacznie sprawę. – Stwierdził, przytakując. 
 – Proszę! – jęknęła błagalnie jego córka. 
 – W sumie, to możemy się przejść – zadecydował. – Gabriel! – zawołał syna, który przebywał w drugiej stronie parku i śmiał się do siebie.
Gabriel spojrzał w pustą przestrzeń przed sobą i powiedział coś, czego nikt nie usłyszał, a potem zebrał z ziemi karty i biegł przez park ze śmiechem. 
 – Wygrałem! – wysapał, zatrzymując się przed rodziną i koleżanką siostry. Przez chwilę zbierał siły, a później krzyknął do powietrza: – Nie! To ja wygrałem!
 – Obydwoje wygraliście – zadecydował ojciec. – Idziesz z nami na lody czy czekasz na nas? – zapytał po włosku.
Pochylił się do przodu i oparł łokcie na kolanach.
Szeroki uśmiech zagościł na twarzy Gabriela. Skinął głową tak, że Rebecca obawiała się, że zaraz mu spadnie z karku.
 – Su też masz iść z nami? – zapytał.
Jasnowłosa dziewczyna zmarszczyła brwi. Znów przeszedł na polski, radził sobie z nim coraz lepiej...
Felice tylko się zaśmiał i wstał. Uchwycił dłoń syna, który nie był przyzwyczajony do wielkich dróg – tam, skąd pochodził, nie było ich aż tyle – i poprowadził go do lodziarni.
     Rebecca i Malwina trzymały się z tyłu, idąc ramię w ramię obok siebie.
Rebecca pomyślała, że po lewej brata dostrzegła coś niesamowicie niebieskiego. Wstrzymała nieświadomie oddech na kilka sekund. Gabriel powiedział jej kiedyś, że oczy Su są niebieskie. 
Później, otrząsając się z dziwnego oszołomienia, pokręciła głową i roześmiała się głośno. Nikt nie mógł mieć tak elektrycznie niebieskich oczu. Nikt nie miał ich tak niebieskich jak lapis lazuli, jak nieboskłon podczas burzy. Jasne iskierki wyglądały niczym czysty, niesamowity blask na granatowym tle – jednym słowem, olśniewające.
     To był tylko wytwór jej wyobraźni. Sucrette nie istniała. Nie mogła istnieć. Świat stworzono tak, że najbardziej bolesne słowa okazują się najprawdziwsze.

*scuola primaria - nasza szkoła podstawowa, we Włoszech dzieci uczą się w niej 5 lat (od 6 r.ż do 11)

10.07.2016

Rozdział II

Mam nadzieję, że ten rozdział jest tak dobry jak poprzedni.
Zależy mi na tym, by Wam się podobał :)
Tak więc trzymajcie kolejną dawkę historii Gabriela...
Kim jest, waszym zdaniem, Felicja? Lub, co ważniejsze, co z Markusem? Swoje teorie piszcie w komentarzach ;)


ROZDZIAŁ II

     – Ha! – wykrzyknęła Su, machając dłonią tuż przed twarzą Gabriela. – Oddawaj mi swoją Demeter!
Chłopiec mruknął coś gniewnie pod nosem po włosku i spojrzał na nią, niechętnie podając jej własną figurkę. Wciągu ostatnich dwóch tygodni niebieskooka dziewczyna stała się bardzo dobra w Magię i Mit. Przyjęła odpowiednią taktykę i poprawnie przewidywała posunięcia przeciwnika. Wciągu dziesięciu starć była w stanie zwyciężyć pięć razy. Gabriel bronił się tym, że wciąż nie potrafi świetnie czytać po polsku, ignorując fakt, że liczby w każdym języku mają taką samą wartość i formę, co Sucrette uwielbiała mu wypominać.
Jednak wciągu trzech tygodni ich znajomości nie zapytał jej czy chciałaby odwiedzić go w domu. Naprawdę chciał to zrobić, ale z jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego powodu czuł, że nie powinien. Tłumaczył to dziwne uczucie tym, że w jednym pokoju, przeznaczonym dla niego kiedy dorośnie, wciąż stały pudła z przeprowadzki, których tata nie chciał jeszcze otwierać albo tym, że czułby się dziwnie, ponieważ nikt w domu nie potrafił mówić w pełni płynnie po polsku. Tylko ojciec byłby w stanie przeprowadzić jakąś prawdziwą rozmowę. Gabriel radził sobie z kłopotliwym i szeleszczącym językiem, a Rebecca od zawsze posiadała zdolność do szybkiej nauki. Jednak żadne z nich nie opanowało go dostatecznie dobrze.
Mimo to czuł, że problem leżał gdzie indziej. Z jakiegoś powodu po prostu wiedział, że przyprowadzenie Su do ich mieszkania to zły pomysł.
Odsunął od siebie tę myśli, uśmiechając się do niej w taki sposób, w jaki potrafi tylko sześciolatek.
– Idziesz do domu, tak?
Sucrette roześmiała się.
– Do jakiego domu?
Ubóstwiała jego akcent. Nie chciała się z niego naśmiewać, ale lubiła słuchać jak mówił. W pewnym momencie Gabriel zaczął ignorować jej napady chichotu, kiedy sprawiał, że "h" stawało się bezgłośne lub gdy "pożerał" samogłoski w końcówkach słów.
– Ja. Ja dom.
– Mój – poprawiła go. To był kolejny powód, dla którego nie denerwowała go: pomagała mu w nauce języka. Nie miał z tym żadnych problemów.
– Mój dom. Przyjdziesz, tak?
Znów zachichotała.
– Kiedy? Dziś?
Chłopiec skinął głową.
– Papa powiedział, że możesz przyjść.
– Dobra – zgodziła się dziewczynka, uśmiechając się. – Jak się nazywa twój tata?
– Felice.
– Felice? To dziwne imię. – Sucrette znów się roześmiała, a jej malinowe usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
– A twój papa?
Dziewczynka pokręciła głową.
– Nie mam taty. Poszedł i to daleko. I nie chce wrócić.
– Masz mamę?
Niemal niedostrzegalna iskierka przerażenia błysnęła w jej oczach, ale Gabriel jej nie zauważył.
– Głupi Gab – odparła lekceważąco, chociaż drobnymi dłońmi ze zdenerwowaniem skubała rąbek swojego różowego sweterka. – Jasne, że mam mamę.
– Jak ma na imię?
– Julia – padła cisza odpowiedź.
Chłopiec na prawie samym początku ich znajomości zauważył, że Su miała tendencję do zachowywania się jak starsza osoba, gdy tylko pytał o jej rodzinę lub coś, czego całkowicie się nie spodziewała. Reagował jak niestara osoba, ale na pewno jakby miała ponad sześć lat. Jakby pytał o rzeczy, o których zdecydowanie wolałaby zapomnieć i do nich nie wracać, jakby zostały wyjęte z obcego, nieszczęśliwego życia. Poza tymi nielicznymi momentami, uśmiechała się oraz wyglądała na wesołą i szczęśliwą, więc Gabriel wolał jej o to nie wypytywać.
– Julia to ładne imię – zauważył, próbując przegnać czarne chmury kłębiące się nad jego towarzyszką zabaw.
Kiedy szatynka spojrzała na niego z uśmiechem, niemal zapomniał jak wyglądała z miną cierpiętnika.
– Co z twoją mamą? Jak się nazywa?
Pokręcił głową.
– Nie... Mój mama... – urwał, poszukując odpowiednich słów. – La mia mamma è morta.
– Gab... Ja nie mam pojęcia, co to znaczy.
Morta – powtórzył, denerwując się, że nie jest w stanie tego jasno przekazać. – Nie mama. Morta.
Sucrette spojrzała na niego. Momenty, w których nie potrafili się porozumieć zdarzały się rzadko, ale jednak nadal niesamowicie ich irytowały.
Gabriel zakrył oczy dłońmi i westchnął.
– Nie ma mamy. Poszła. Nie wrócić...
– Kiedy wyszła? Wróci?
– Nie! – jęknął chłopiec. – Nie poszła. Odeszła. Nie ma nigdzie.
Dziewczynka przechyliła głowę, by przyjrzeć się jego twarzy.
– Nie ma nigdzie? Umarła?
Wzruszył ramionami. Nie był pewny, czy to właściwe słowo, ale po tonie, jakim je wypowiedziała zrozumiał, że udało im się porozumieć.
Morta. – Skinął głową.
– Nie żyje.
Eureka! Tak, tego właśnie słowa szukał.
– Tak. Nie żyje.
Usta dziewczynki wygięły się w smętnym grymasie, zupełnie jakby potrafiła to zrozumieć. W przeciągu trzech lat, podczas których był pozbawiony jednego z rodziców, Gabriel nauczył się, że wszyscy mu współczują – ale nikt nie rozumie. Sucrette okazała się wyjątkowa i także pod tym względem.
– Przepraszam – mruknęła pod nosem, chwytając go za rękę.
Skinął głową jeszcze raz.
– Nie szkodzi... Więc przychodzisz dzisiaj, prawda?
Jej elektrycznie niebieskie oczy zabłyszczały, na tle jej miodowej skóry i piegów niby pierzu rozsypanego na twarzy oraz czarnych jak kruki włosów wyglądały przerażająco. Same w sobie wydawały się być przerażone. Podwinęła rękawy swojego jasnoróżowego swetra z wielkim, włochatym serduszkiem na piersi.
W końcu skinęła potwierdzająco głową.
– Jasne. Teraz pozwól skopać ci tyłek, Gab.
– Skopać tyłek? – powtórzył powoli. – Po co?
Sucrette westchnęła.
– Głupi Gab – prychnęła, ale zachichotała. – Nie chce mi się kopać twojego tyłka! Chcę zagrać w Magię i Mit.

     Felicja nie mogła zasnąć.
Światło, które nocą rozdawał światu księżyc w pełni, przelewało się do pokoju przez atłasowe zasłony. Przekreślał tym samym jej plany zaśnięcia. Przewróciła się w przeciwną stronę, ale już nic nie była w stanie zrobić ze swoją bezsennością. Nie pozostała jej najmniejsza szansa na odpoczynek, więc ciemnowłosa dziewczyna opuściła na palcach swoją alkowę, starając się nikogo przy tym nie zbudzić.
     Na zewnątrz, w ogrodzie, na dziedzińcu potężnej rezydencji jej rodziny, unosiła się cudowna woń kwiatów; tygrysich lilii, fiołków, bzu oraz lilaku i jaśminu. Zazwyczaj spacer wokół niego potrafił podziałać na nią uspokajająco, ale dzisiejszej nocy nic nie było tak, jak zazwyczaj.
     Pozorną, wszechobecną ciszę, podczas której słyszała jedynie odgłosy owadów, niespodziewanie przerwał dźwięk, który brzmiał jak kamień wrzucony do wody. Białogłowa wzdrygnęła się i przeraziła, iż nie jest sama. Następnie wezbrał w niej gniew; kto śmiał towarzyszyć bez pozwolenia w jej samotności?
Pobiegła w stronę sadzawki znajdującej się za wielkimi brzozami i cyprysami. Wtedy dobiegły ją pomruki, które brzmiały, jakby pochodziły od nietrzeźwego mężczyzny.
– Dlaczego, Fulwio? Dlaczego mnie zostawiłaś? Byliśmy rodziną! Mówiłaś, że zawsze będziesz obok, dla mnie... Ale cię nie ma. – Im dłużej mówił, tym bardziej jego głos załamywał się.
Ciemnowłosa ośmieliła się wyjrzeć zza krzewów, żeby zobaczyć, kto to.
Znała tego chłopaka. Spędziła z nim całe dzieciństwo, a on nagle zniknął dwa lata wcześniej. Podziwiała jego brązowe, odbijające światło włosy tak, że lśniły, jakby wcale nie były ciemne. Ubrany w lnianą koszulę, wyglądał jak kwiat zaklęty w zielniku – zawsze zachowywał swój kształt, zapach i nigdy się nie zmieniał. Właśnie taki był Markus.
Brodził nogami w wodzie, zupełnie, jakby ona wcale nie była lodowata.
Ciemnowłosa zamierzała wrócić do swojej ciepłej, bezpiecznej sypialni w domu, ale kiedy tylko odwróciła się, by to zrobić, cała jej niezdarność nagle skupiła się w niej i stanęła na suchej gałązce, która złamała się z trzaskiem pod jej ciężarem. Nie był to głośny dźwięk, ale wystarczył, by chłopak poderwał się na równe nogi. Szukając źródła hałasu, którym była dziewczyna, stracił równowagę i wpadł do wody. Przez chwilę panna przyglądała się temu, niezdatna do jakiegokolwiek ruchu. Odetchnęła z ulgą, kiedy wychylił głowę, plując wodą i dysząc. Młódka taka jak ona, nie potrafiła nie zauważyć komiczności tego zdarzenia, więc parsknęła śmiechem, kiedy tylko zobaczyła błoto w jego przemoczonych włosach. Ale nawet tak, Markus wyglądał zjawiskowo z jego głębokim spojrzeniem piwnych oczu. Zamiast zdenerwować się jak sądziła, że zareaguje, on także wybuchnął śmiechem razem z nią. Głęboki męski śmiech zupełnie nie pasował do jego wiecznie zamyślonej twarzy. Wyszedł ze stawu z trudem łapiąc oddech. Dziewczyna zastanawiała się, czy to przez śmiech czy kąpiel w lodowatej wodzie.
Sposób, w jaki jego mokra koszula przywarła do jego piersi, sprawiał, że jej serce biło szybciej. Nie był tak chudy jak początkowo się wydawał. Zdecydowanie nie należał do grona wymoczków.
– Dawno cię nie widziałam – odważyła się przemówić jako pierwsza.
– Bo dawno mnie tutaj nie było – odparł młodzian.
– Tutaj czy w ogóle?
– Przecież wiesz, Felu. – Jego uśmiech potrafił topić serce.
– Więc, co tutaj robisz? Oczywiście, poza wpadaniem do stawu?
– Moja odpowiedź zależy od tego, jak wiele słyszałaś. – Markus usiłował wycisnąć trochę wody ze swojego przemoczonego ubrania.
– Czy zawsze musisz być taki janusowy*?
– To zależy od wielu czynników... z kim rozmawiam i o czym. Czasami nie rozmawiam w ogóle.
– Janus Drugi... – Czarnowłosa Felicja włożyła w te dwa słowa tyle sarkazmu, ile tylko była w stanie.
Niebieskie oczy dziewczyny patrzyły wprost na niego spod zmarszczonych brwi.
– Czy musisz być taka cyniczna? – Chociaż usiłował brzmieć na zagniewanego, nie potrafił się oprzeć chęci zachichotania pod nosem.
– To zależy od tego, jak bardzo frustruje mnie dana osoba.
– Może panienka powiedzieć, jaki to rodzaj frustracji? Cielesny? – zapytał, wymownie poruszając brwiami. Siłą powstrzymał się do śmiechu.
Jęknęła, czując, że jej policzki stają się ciepłe i różowieją. Miała nadzieję, że to przez chłód. Niemądrze było wyjść na podwórze w samej koszuli...
– Nie wypada rozmawiać mi o takich rzeczach! – broniła się przed tym rękami i nogami. Biorąc głęboki oddech, dodała ciszej, do siebie: – Dlaczego mężczyźni myślą tylko o jednym...?
Z każdą chwilą szkarłatna barwa jej policzków pogłębiała się.
Dziewczyna nie zauważyła, jak stopniowo, powoli i całkowicie niespiesznie, zbliżali się do siebie. Teraz dzieliło ich jedynie kilka kroków. Odwróciła się, nie chcąc spojrzeć mu w oczy, a wtedy potknęła się o korzeń drzewa i przewróciła się do tyłu... prosto w jego ramiona.
Nie mogła oddychać. Dusiła się, a jej serce biegło jak rozpędzony rumak. Nie mogła za nim nadążyć.
Całe jego odzienie wciąż było mokre i zimne, ale przynajmniej jego dłonie stanowiły jakieś źródło ciepła. W przeciwieństwie do jego oczu, które pozostawały chłodne i piękne – zupełnie jak lodowy kryształ. Tak jak zawsze.
Poczuła, jak mroźne powietrze owiewa ją, przypominając, że wciąż ma na sobie jedynie nocną koszulę. Zadrżała z zimna.
Zadrżała ponownie, czując ciepły oddech na policzku, kiedy szeptał jej to ucha:
– Nie mów tak.
Jego głos był ochrypły i sprawił, że czuła dreszcze na kręgosłupie, jakby przeszło po nim tysiące wielkich mrówek. Złapała oddech i opanowała nerwy w sam raz, by zapytać:
– Dlaczego?
– Powiem ci następnym razem, zależy od tego, w jakich okolicznościach się spotkamy. Może naprawdę jestem Janusem...? A jeśli nawet, to ty jesteś Wenus**.
Potem pozostawił ją samą na dziedzińcu pachnącym kwiatami, z hałaśliwymi owadami, w samym nocnym odzieniu lekko mokrym od jego, i z nieobecnym umysłem.

– Becca! – zawołał chłopiec, otwierając drzwi i wchodząc do mieszkania.
Onieśmielona Su szła w tyle, nadeptując mu na pięty swoimi obdartymi adidasami i prawie ściągając mu przy tym jego własne buty.
– Chodź do kuchni! – odkrzyknęła jego siostra w języku włoskim.
Dziewczynka uczepiła się kurczowo ramienia Gabriela.
– Co powiedziała? – zapytała. Niemal zapomniał, że nie rozumie włoskiego.
Nie odpowiedział, jedynie złapał ją za rękę i pociągnął do przodu. Kiedy weszli do kuchni, Rebecca czytała przy stole książkę kucharską. Spojrzała na niego.
Ciao – powiedziała z uśmiechem w kąciku ust. – Jak było w szkole?
Gabriel pokręcił głową i machnął ręką.
– To jest Su – zwrócił się do starszej siostry. – Becca, ona nie mówi po włosku... – Zwrócił się się do Sucrette po polsku: – To Rebecca, moja siostra.
Rebecca spojrzała ze zdezorientowaniem w miejsce, które wskazał jej młodszy braciszek.
– Gabriel...? – wyjąkała.
– Co?
– Tu nikogo nie ma. Dobrze się czujesz?
Twarz chłopca wykrzywiła się z dezaprobatą.
– Jasne, że tak! Nie widzisz jej? – zawołał, urażony. – To nie jest zabawne, Becca. I w ogóle bardzo niegrzeczne.
Sucrette sprawiała wrażenie, jakby spodziewała się takiej sytuacji, ale nie potrafiła przekazać tego Gabrielowi. Jej piegowata twarz poczerwieniała aż po spiczaste uszy. Splotła palce w niewinnym geście, ale nie chciała patrzeć na siostrę przyjaciela. Czuła potrzebę powiedzenia mu czegoś, ale kiedy otworzyła usta, by powiedzieć – właściwie nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć – Rebecca przerwała jej:
– Miło mieć wymyślonych przyjaciół, ale zanim zaprosisz ich do domu, powinieneś nam powiedzieć, że są niewidzialni. Inaczej ktoś, kto tego nie zrozumie, może wziąć cię za... kogoś dziwnego. Staram się być delikatna, Gabriel.
– Ale... – zaczął chłopiec, ale przerwał i pokręcił głową. Jego siostra czasami lubiła się z nim drażnić. – Przepraszam, mogłem ci powiedzieć.
Zdecydowanie nie miał zamiaru kłócić się z nią przy Su.
Postanowił, że rozprawi się z nią później. Odwrócił się do przyjaciółki.
– Chodź. Mój pokój pokażesz.
Pokręciła z rozbawieniem głową, jakby zdążyła już zapomnieć o wcześniejszym zakłopotaniu.
– Nie... Ja pokażę. Ty pokażesz. Nie ja pokażesz.
– Pokażę – poprawił się. – Becca, Su może zostać do obiadu? – Pytanie po włosku padło w stronę siostry.
Rebecca zaśmiała się, okręcając kosmyk jasnych włosów wokół palca i skinęła twierdząco głową. Po chwili wróciła do własnej, przerwanej wcześniej lektury, wciąż chichocząc pod nosem i naśmiewając się skrycie z wybujałej wyobraźni młodszego braciszka.
     Gabriel chwycił przyjaciółkę za rękę i poprowadził w kierunku zielonego pokoju, który tymczasowo dzielił z siostrą.
Pomyślał, że Rebecca po prostu się z nim droczy, ale wcale mu się to nie podobało. Przecież Sucrette przyszła do nich po raz pierwszy i nie powinna być dla niej taka niemiła. Niebieskooka dziewczynka stała tuż przed nią. Musiała ją doskonale widzieć. Widocznie z własnego nietaktu nie chciała się do tego przyznać.
Gabriel zachichotał, uświadamiając sobie jak niedojrzała potrafiła być jego jedenastoletnia siostra.
     Wyciągnął z plecaka jego wyjątkowe karty Magii i Mit z limitowanej edycji, żeby pokazać je dziewczynce.

*Janusowy znaczy: dwuznaczny, dwulicowy, zagadkowy. Janus był rzymskim bóstwem, bogiem początków, opiekunem drzwi, bram, przejść i mostów, patronem umów i układów sojuszniczych. Przedstawiano go jako postać o dwóch twarzach; zapewne dlatego kojarzy się go z dwulicowością.
**Wenus to rzymska bogini miłości i piękna.

5.07.2016

Rozdział I

Witam Was wszystkich w tym nowym zakątku blogsfery! 
Rozpoczynacie tę przygodę razem ze mną, więc nie psujcie mi zabawy, w końcu gdybym chciała pisać ,,do szuflady" to ten blog nigdy by nie powstał.
Skomentuj. Wystarczy nawet zdanie lub dwa. Chcę po prostu widzieć, że nie klikacie od razu czerwonego "iksa".
Mam nadzieję, że razem będziemy się dobrze bawić :)

,,Każde spotkanie niesie w sobie początek straty" -Vikram Chandra "Święte gry"
,,Niektórym ludziom jest pisane się spotkać. Niezależnie od tego, gdzie się znajdują czy dokąd się wybierają, któregoś dnia na siebie wpadną" -Claudie Gallay


ROZDZIAŁ I

     Chłodne, jesienne powietrze powietrze szczypało w oczy i Gabriel niemal czuł śnieg tylko czekający na okazję, żeby znów zgnębić ludzi. Szczelniej otulił się kurtką, zakrywając nos szalikiem. Nienawidził mrozów. Nawet w wieku sześciu lat ludzie wyśmiewali go za to, że jest "emo", ale chłopiec nie miał pojęcia co to znaczy. Wiedział tylko, że nie lubił tej etykietki na swoich plecach.
Dziwadło. Nie potrafi mówić po polsku. Do tego chodzi ubrany jak mroczny eskimos.
Jego siostra, Rebecca, zapewniała go, że to nieprawda. To mu wystarczało – jego siostra zawsze miała rację.
     Jego palce pod wpływem chłodu drętwiały, utrudniając możliwość gry w jego ulubioną grę. Lubił ją bez względu na to, że powtarzano mu, iż Magia i Mit to nie gra dla dziecka. Nie był małym dzieckiem. Uważał, że sześć lat to wystarczająco dużo, by móc robić to, co chce.
Rebecca mówiła, że czasami dobrze jest być dzieckiem, ale chyba nigdy nie miała na myśli szkoły. Tak bardzo cieszył się, rozpoczynając swoją edukację. Był mądrzejszy od swoich rówieśników, potrafił przeczytać większość zdań. Uwielbiał czytać zwłaszcza na temat bogów i potworów znanych mu z gry. Od tego się zaczęło – był zmęczony proszeniem Rebeki o odczytywanie mu kart, więc zdecydował się zapamiętać każdy wyraz na ich odwrocie i powoli, kojarząc je z poszczególnymi obrazami, faktycznie zaczęło to działać. Jego nauczycielka, pani Różaniecka, była pod wrażeniem.
     Gabriel uważał panią Różaniecką za najlepszą i najładniejszą, tuż po swojej mamie, panią jaką kiedykolwiek spotkał, nawet jeśli nie znał jej prawdziwego imienia. Tylko raz pewien wielki i silny mężczyzna nazwał panią Różaniecką Danutą. Nauczycielka miała jasne włosy i wesołe fiołkowe oczy, szeroki uśmiech, a Rebecca wydawała się lubić wychowawczynię młodszego brata.
      Gabriel potarł o siebie dłonie, próbując je ogrzać. Kątem oka zerknął tęsknie na plac zabaw. Jeden z chłopców ze starszej klasy popychał jakieś młodsze dziecko. To sprawiło, że chłopiec przypomniał sobie swój pierwszy dzień w szkole, kiedy to był wszystkim zafascynowany. Do momentu, w którym Sew postawił go w tej samej sytuacji, co tego chłopca.
     Już nie lubił szkoły. Tak samo inne dzieci nie lubiły go, bo się od nich różnił. Przeniósł się do Polski przed pięcioma miesiącami, i chociaż jego polszczyzna była dobra, ponieważ jego matka uczyła go polskiego od maleńkości, jednak jego akcent wciąż pozostawiał sporo do życzenia. Czasami koledzy mówili mu, żeby powiedział lub odczytał na głos jakieś trudne dla niego słowa. Szczególnie podobały im się właśnie ciężkie i niemal niemożliwe do powiedzenia łamańce językowe i słówka zaczynające się na "h" lub je zawierające*. Nienawidził ich.
– Ej – usłyszał nad sobą i spojrzał w górę, by zobaczyć Sewa stojącego przednim w towarzystwie dwóch kumpli (kumple było w ostatnim czasie ulubionym słowem Rebecki). – Nadal grasz w te... ee... badziewie, dzieciaku?
– Nie jestem dzieciakiem – mruknął Gabriel, spoglądając na leżące na ziemi figurki.
Sew roześmiał się, ale po chwili spoważniał. Popchnął Gabriela, który upadł do tyłu. Starszy chłopiec podniósł jedną ze statuetek bogiń.
– Kto to? – zapytał z przekąsem.
Ciemnowłosy Gabriel podniósł się z ziemi.
– Atena.
Sew prychnął i rzucił figurkę do chłopaka. Z braku koordynacji nie udało mu się jej złapać – uderzyła go w szczękę.
– Głupie.
– To nie głupie – mruknął Gabriel, podnosząc figurkę. – To ty głupie.
Pochylił się, by zebrać pozostałe, ale najwyższy i najsilniejszy z chłopców chwycił go za rękę.
– Naucz się mówić po polsku – powiedział Sew.
    Ścisnął nadgarstek Gabriela i wygiął do tyłu. To nie był pierwszy raz, kiedy to robił i Gabriel już doskonale zdawał sobie sprawę co się stanie z jego ręką, jeśli nie zareaguje. Za pierwszy razem usiłował udawać, że to nie bolało i skończyło się na tym, że chodził przez tydzień w rękawiczkach, żeby ukryć siniaki. Nie powiedział o tym ani ojcu ani Rebecce, oni i bez jego problemów mieli sporo na głowie. Nauczyciele zaś sprawiali wrażenie, jakby to ignorowali.
Jęk bólu wyrwał się z jego gardła, kiedy próbował wyrwać się z mocnego uścisku. Sew i jego koledzy śmiali się, dopóki ich lider nie puścił go. Razem ze swoimi kumplami odsunęli się od Gabriela, żeby pójść na poszukiwanie kolejnego samotnego dziecka.
      Siedząc na chłodnej ławce chłopiec rozmasowywał obolałą dłoń i miał nadzieję, że po tym starciu nie pozostanie żaden ślad.
Chciał, żeby cała jego rodzina wróciła do Włoch. Ba, cofnęli czas i nigdy się tutaj nie pojawili. Ta myśl nie pojawiła się w jego umyśle po raz pierwszy, ale nieustannie prosił Pana, by dano mu na to jakąś nadzieję. Jednak wyglądało na to, że Stwórca woli pozostać statyczny i patrzyć na niego z krzyża niż zaingerować i pomóc mu w trudnych chwilach.
      Pociągnął nosem i otarł łzy, nie pozwalając im rozlać się po policzkach. To byłoby przekleństwo. Łzy są ciepłe, ale na takim mrozie szybko zamarzłyby. Poza tym, jaki byłby z niego przedszkolak, gdyby płakał jak mały bobas?
– Cześć – odezwał się ktoś za nim dziecięcym głosem.
Odwrócił się w tamtym kierunku. Stojącą tam osobą była dziewczynka w jego wieku. Wyższa od niego, szczupła jak baletnica, o miodowej cerze i twarzy niemal całkowicie pokrytej piegami. Miała czarne, sięgające ramion czarne włosy i ładne, przyciągające wzrok elektrycznie niebieskie oczy. Takie połączenie było niemal przerażające. Za duży bladoróżowy sweter z wielkim włochatym serduchem wisiał na niej jak na wieszaku, a nogawki spodni miała podwinięte. Adidasy stare i obdrapane. Nie wyglądała na zadbane dziecko, ale zdawała się tym w ogóle nie przejmować.
– Co się stało?
– Nic – mruknął i z przejęciem zaczął zbierać z chodnika swoje karty.
– Jestem Sucrette. Jak chcesz to mogę być Su – powiedziała szatynka, siadając naprzeciwko niego. Podniosła w dwóch palcach jedną z jego kart i przyjrzała się kolorowej ilustracji.
Wyrwał mu ją z ręki.
– Nie dotykaj – warknął.
– Przepraszam. – Su spojrzała na pozostałe karty i rozsypane wokół figurki. – Co to jest?
– Nic.
Sucrette uniosła brew. W ciągu sześciu lat życia stała się w tym bardzo dobra.
– Niech ci będzie. – Pochyliła głowę i przyjrzała mu się bliżej. – Czemu tak śmiesznie mówisz?
– Nie jestem Polska.
Zachichotała.
– Polakiem – poprawiła go.
– Polakiem... i nie śmiej się ze mnie.
Dziewczynka zmarszczyła czoło.
– Nie śmieję się z ciebie – wyjaśniła. – Skąd jesteś?
Spojrzał na nią, ocierając łzy z powiek, ponieważ przestawał widzieć wyraźnie, kiedy osadziły się na jego rzęsach. Rzeczywiście, nie wyglądało na to, że chciała z niego drwić.
– Italia. Włochy.
Twarz dziewczyny rozjaśniła się.
– To fajnie! Jak się mówi "cześć" po włosku?
Gabriel spojrzał na nią ze zdumieniem. Czy ta czarnowłosa dziewczynka naprawdę była tego ciekawa? Nikt w przeciągu całego dotychczasowego pobytu w Polsce nie zapytał go o coś tak oczywistego.
Salve – odparł. – Ciao do kumpli.
– Ooch – Su przeciągała to krótkie słowo do granic możliwości. Jej rozmówca zastanawiał się, jak można na tak długo wstrzymać oddech. – Więc salve jest jak dzień dobry, a ciao to hej?
Chłopiec skinął głową, a mały uśmiech zagościł na jego zazwyczaj smutnej twarzy.
– Co to za gra? – zapytała Sucrette, wskazując na kolorowe karty i figurki teraz ułożone w równym stosach.
– Magia i Mit – wyjaśnił z największą powagą i czcią na jakie stać dziecko. – Gra o potworach i bogach. Greckich.
Ciemnowłosa pokręciła głową, ale uśmiechnęła się do niego życzliwie.
– Nie wiem, o co chodzi. Pokażesz mi?
Gabriel wyciągnął do niej rękę i włożył kartę do jej dłoni.
– Mantykora – powiedział, wręczając ją jej. – Wystaw ją. Na dół... yy... – zawahał się, szukając właściwego słowa – znaczy, na chodnik.
Kiedy to zrobiła, wyciągnął kolejną kartę i umieścił ją naprzeciwko karty przedstawiającą Mantykorę.
– Apollo. – Wskazał na liczbę punktów, wyróżnionych jaskrawą barwą. – Wygrałaś.
Su porównała obydwie liczby i skinęła głową na znak, że rozumie o czym mówił chłopiec.
– Bo Manty-kora ma większą liczbę.
Pokiwał z przejęciem głową.
– Atak – sprecyzował, wskazując na punkty ataku Mantykory. – Obrona – liczba punktów obrony Apolla. Później pokazał punkty ataku Apolla i obrony Mantykory.
Dziewczynka spojrzała na niego i jeszcze szerzej się uśmiechnęła.
– Rozumiem. Co dostanę jak wygram?
Gabriel przeszukiwał stos figurek, aż znalazł tą, której szukał i podniósł ją razem z kartą Apolla.
– Przegraną kartę.
– To jest fajne! Mogę grać?
Chłopiec uśmiechnął się nieśmiało i rozdał losowo karty, po pięć dla każdego z nich.
Niestety, wkrótce usłyszeli głos wołającej go Rebecki, ale zanim zdecydował się wrócić do siostry, Su zdołała wygrać dwa z pięciu karcianych pojedynków, które rozegrali.
– To jest serio zabawne – powiedziała, pomagając zbierać mu karty.
Gabriel uśmiechnął się i skinął głową.
– Tak, zabawa. Trzeba to powtórzyć.
Karty włożył do kieszeni spodni, a figurki do plecaka. Przerzucił go przez ramię i zaczął iść z powrotem do miejsca, w którym odłączył się od starszej siostry.
– Czekaj! – zawołała Su, łapiąc go za ramię. – Nie znam twojego imienia.
– Gabriel.
Na nakrapianej twarzy Sucrette pojawił się figlarny uśmiech.
Ciao, Gab – krzyknęła, machając mu na pożegnanie.
Ciao, Bella** – odpowiedział, nawet nie zadając sobie trudu by poprosić ją, żeby nie nazywała go Gab.
Su roześmiała się, posyłając mu spojrzenie, którego znaczenia nie potrafił znaleźć, ale nie specjalnie go to obchodziło.
Odmachał jej, ale ciemnowłosa dziewczynka zdążyła się odwrócić i pobiec na plac zabaw.
W ciągu kilku sekund zniknęła z jego pola widzenia.
Gabriel wrócił do Rebecki z uśmiechem na ustach. To nie zdarzało się mu zbyt często w ostatnim czasie.

Papà!
Gabriel otworzył drzwi do ich małego mieszkania. Rzucił plecak z figurkami na podłogę, po czym wbiegł do kuchni. Rebecca zatrzymała się na przedpokoju.
– Zdejmij buty, Gabriel – rzuciła, zdejmując kurtkę i zawieszając ją na wieszaku.
Chłopiec zrobił to z ociąganiem.
Ojciec mył naczynia w zlewie. Gabriel nie zapomniał, że to środa, a jak zawsze w środy jego ojciec brał wieczorną bądź nocną zmianę w pracy.
Felice Angelo był wysokim, postawnym mężczyzną o gęstej brodzie i długich, czarnych włosach oraz ziemistej cerze i ciemnych, pochmurnych oczach. Przerażające, jak bardzo Gabriel go przypominał: ten sam zarys szczęki i nos, kruczoczarne włosy i oczy barwą przypominające obsydian. Jedyne, co chłopiec odziedziczył po swojej matce, z urodzenia jasnowłosej Polki, to delikatny, subtelny kształt ust.
Ciao, Arachidi – powiedział ojciec, wycierając ręce o szmatkę niedbale rzuconą na stół. – Jak było na spacerze? – zapytał w języku włoskim.
Gabriel zmarszczył nos, słysząc swój pseudonim. Arachidi oznaczał orzeszki ziemne. Nigdy nie był w stanie dowiedzieć się, dlaczego ojciec akurat tak go nazywał. Tylko tyle, że był to pomysł mamy.
– Dobrze – dopowiedział. Wspiął się na taboret i z kieszeni wyciągnął na stół karty do Magii i Mit.
Jego ojciec położył przed nim naleśniki i szklankę mleka. Było to jedyne danie, które ich ojciec potrafił przygotować – zazwyczaj kuchnią zajmowała się Rebecca lub wcześniej matka Gabriela.
– Mam przyjaciela! – zawołał, chichocząc.
Ojciec zaśmiał się. Szczęście jego syna było jego szczęściem. To oznaczało jego imię, Felice – szczęśliwy.
– Naprawdę? Jak ma na imię?
– Su. Nauczyłem ją jak grać w Magię i Mit. Jest bardzo zabawna.
– Jesteś innamorato*** w niej? – dokuczała Rebecca.
Gabriel zmarszczył nos.
– Nie! To orrendo****. Niedobre. Jest tylko przyjaciółką.
Ojciec zaśmiał się i wrócił do wcześniejszego zajęcia. Stos brudnych naczyń nadal zalegał w zlewie.
– Su to nie jest polskie imię, prawda? – zapytała Rebecca.
Czarnowłosy chłopiec zamyślił się.
– Nie pytałem jej o to, ale pełnie nazywa się Sucrette.
– Możesz ją zaprosić na obiad – oznajmił tata.
Twarz chłopczyka rozjaśniła się.
– Tak! Na pewno ją polubicie.
– Jestem tego pewny – odparł mężczyzna. – Ale najpierw zrób swoją pracę domową, jutro idziesz do szkoły. – Spojrzał także surowo na córkę. – Ty też, Becca.
– Nie jestem jedyną osobą w tym domu, który nie lubi zadania domowego. – Dziewczyna mrugnęła porozumiewawczo do braciszka.
– To głupie! – zaprotestował Gabriel.
Ojciec zachichotał, odkładając płyn do naczyń.
– Przyznaję, zadania domowe w przedszkolu są głupie, ale to nie my ani nauczyciele mamy wpływ na cały system nauczania. Wciąż musisz je odrobić.
Chłopiec westchnął przeciągle, ześlizgnął się ze stołka i poszedł do pokoju, który dzielił z siostrą po szkolny plecak. Gdy go niósł, skrzywił się. Jego prawy nadgarstek wciąż go pobolewał od chwili, w której Sew go wygiął. Był także posiniaczony, ale nie zamierzał mówić o tym tacie.
Ciągnąc go do kuchni uśmiechnął się, myśląc o Su. I o tym, że miło by było spotkać ją ponownie.
 *W języku włoskim "h" wymawia się jako zawsze nieme.
**Bella(r.ż) oznacza "ładna", więc Gabriel powiedział Su mniej–więcej "cześć, piękna"
**innamorato to dosłownie "w miłości".
****orrendo to po prostu "okropny"

Obserwatorzy