5.12.2016

Rozdział VII

WRÓCIŁAM!
Czekam na komentarze, jeśli ktoś się stęsknił ^^ (wątpię XD)

Od teraz rozdziały będą pojawiać się rzadziej; pewnie raz na dwa tygodnie, może raz na miesiąc
Enjoy, Have fun lub co tam chcecie ;)


CZĘŚĆ II
ROZDZIAŁ VII

     – Nie polubiłem go – oznajmił po włosku Gabriel do ojca podczas rozmowy z nim o tym, jak przebiegła rozmowa z młodym psychologiem.
Chłopak wsiadł z samochodu i zatrzasnął za sobą drzwi.
Felice uśmiechnął się blado do syna.
     – Wiem – odparł w ich rodzimym języku. – Ale przyjście tam było dla ciebie dobre.
Jedenastolatek wzruszył ramionami, chowając dłonie do kieszeniach dżinsowej kurtki. Wyjrzał przez okno, kiedy jego ojciec uruchamiał samochód.
     – Chcesz lody? – zapytał mężczyzna, starając się zmienić nieprzyjemny tor rozmowy. Nie lubił mówić o przyjaciołach jego młodszego dziecka.
Gabriel spojrzał na niego i uśmiechnął się. Przez chwilę Felice zobaczył chłopca, jakim kiedyś był jego syn; zanim spotkał Su, zanim stracił matkę, zanim jeszcze ogóle opuścili Włochy. Nigdy nie powinni byli opuszczać ojczyzny.
Kiedy chłopak rozpoczął monolog o tym, jakie chciał smaki i czy chce na nich posypkę czy syrop, Felice przypomniał sobie, że wciąż był jeszcze małym chłopcem. Nic złego nie działo się z jego synem, nigdy nie było do tego żadnych powodów. Gabriel był normalny, może nawet zwyczajniejszy od swojej siostry, Rebecki. Becca w jego wieku przesiadywała w bibliotece. Była spokojna i poważna, o wiele dojrzalsza od swoich równolatków. Po przyjeździe do Polski tylko się to pogłębiło. Dopiero jako czternastolatka zaczęła robić pożytek ze swojego młodego wieku. Natomiast Gabriel lubił grać w gry i mówić. Stanowił doskonały przykład żywego i energicznego dziecka. Po prostu nie odpowiadało mu towarzystwo ludzi i lepiej czuł się w swoim własnym.
Z tego, co mówił, nigdy nie bywał sam nawet w pustym pokoju. Ale co złego mogło się stać małemu, szczęśliwemu chłopcu podczas zabawy?
Może istniała inna odpowiedź.
Felice Angelo niezaprzeczalnie wierzył w duchy. Chociaż niektórym może się to wydać abstrakcyjne, mężczyzna mógł przysięgnąć, że czuł obecność swojej zmarłej żony więcej niż raz w ich starym domu we Włoszech. Wierzył także, że niektóre osoby potrafiły nawiązać z nimi kontakt, nawet jeśli on sam nie był w stanie zrobić nic poza zlokalizowaniem ich. Może właśnie jego syn należał do grona takich osób.
Nigdy jednak nie słyszał o kimś o nazwie Sucrette, Franek lub Shannon, który mieszkali w ich mieszkaniu bądź w którymś z innych, pobliskich apartamentów. Już to sprawdzał, dla pewności trzy razy. Dodatkowo, duchy nie rosną lub zmieniają się. Gabriel wiele razy zaznaczał, że poznał swoich "przyjaciół" jako sześcio- i siedmiolatków, a potem rosły razem z nim do jedenasto- i dwunastolatków.
Jego następną myślą były demony. Felice został wychowany w bardzo pobożnej rodzinie, w której od dziecka musiał znać Pismo Święte.
Kiedy zatrzymali się przed ich małą, ulubioną lodziarnią i złożyli swoje zamówienie, zwątpił w ten pomysł. Demony były złe. Ludzie, których opisywał jego syn wydawali się dobrzy. Pomagali mu w wielu sytuacjach.
Jednak niektóre z demonów ciężko było zdiagnozować. Oszukiwały ludzi, bawiąc się ich umysłami. Zabierały ich świadomość, kradły ciała i przejmowały nad nimi kontrolę. Zaprzyjaźnienie się z bezbronnym dzieckiem było dokładnie tym, do czego były zdolne. Jedną z ich najstarszych sztuczek. Gdy zdobywały jego zaufanie, niszczyły jego życie, dręczyły go aż człowiek zostawał zamknięty dożywotnie w szpitalu psychiatrycznym.
     – Papa, zmieniłem zdanie – oznajmił Gabriel, ujmując dłoń ojca w jego własną. – Chcę czekoladowe.
Mężczyzna uśmiechnął się i skinął głową.
Znał istniejące sposoby na pozbycie się demonów. Jednak żaden z nich nie należał do łatwych. Najlepiej byłoby, gdyby brał w tym udział ksiądz. Jednak nie znał żadnych księży. Minęło sporo czasu od kiedy po raz ostatni był w kościele – chyba na pierwszą komunię Gabriela. Bóg, Kościół. Już dawno powinien pójść tam i coś z tym zrobić. Może gdyby od początku wychowywał syna w sposób bardziej katolicki jak chciała jego żona, nie grzęźliby po szyję w takim bagnie.
Felice zamknął oczy i wewnętrznie potrząsnął głową. To teraz kompletnie nie miało znaczenia. Nie miał mocy zmieniania przeszłości. Pozostało tylko jedno wyjście.
Nie znał księży, więc musiał zrobić to sam.
     – Chodź, Gabriel – oznajmił, przerywając chłopcu historię o tym, jak jeden z jego rówieśników na szkolnej wycieczce zjadł spory kawałek ciasta za jednym razem i potem bolał go brzuch.
Gabriel posłusznie wstał i spojrzał pytająco na swoją gałkę.
     – Możesz skończyć w samochodzie. Becca pewnie już czeka na nas w domu.
Gabriel był jego synem. Ochrona rodziny należała do jego obowiązków jak i do rzeczy, z których mógł być dumny.

     Felicja zmrużyła oczy, mijając krawcową zajętą szyciem dla niej ślubnej sukni. Przysłała ją rodzina jej narzeczonego. Ojciec wyglądał na bardzo zadowolonego z takiego obrotu sprawy, bowiem sam zajmował się dodatkowo zaślubinami Edmunda. Błękitnooka doskonale zdawała sobie sprawę, że pozostawało jej coraz mniej czasu. Do ceremonii zostały niecałe trzy tygodnie.
Gdzie znów zniknął Markus? Chciała uciec, ale wizja nie zobaczenia młodszego brata do końca jej egzystencji, przerażała ją.
Słońce chyliło się ku zachodowi, czarnowłosa zdecydowała się wyjść na dziedziniec.
Większość roślin już przekwitło i zieleniły się tylko iglaki. Czas pozostały do jej zaślubin nie przedłużał się; zostało go mniej niż kiedykolwiek wcześniej. Już niemal wszystko zostało dopięte na ostatni guzik.
Prawie na oślep, mechanicznie, wyrzucając z siebie resztki świadomości, przez którą mogłaby sobie przypomnieć o zbliżającym się wydarzeniu.
Nogi zdawały się same kroczyć ku stawu, gdzie po raz pierwszy od wielu lat spotkała Markusa.
Chłopaka tam nie było, więc postanowiła udać się dalej. Opuściła posiadłość ojca, i ku jej zaskoczeniu, żadna ze służek jej tego nie zabroniła. Kobiety przyglądały jej się tylko w zaciekawieniu.
      Wiecznie zielony las pachniał świeżością. Drzewa kładły długie cienie na leśnym runie, jakby otulając go nimi.
On stał wśród nim, uśmiechając się kącikami ust.
 – Znalazłaś mnie, moja mała Felciu. Zdecydowałaś się? – zapytał Markus.
Felicja skrzywiła się.
 – Nie ma innego wyjścia? – rozpaczliwie chciała uzyskać odpowiedź. – Nie mogę zostać z moim bratem?
Zakrył usta lnianym rękawem koszuli, by powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.
 – Możesz, kochana, jeśli ożenisz się z tym chłopakiem. Przecież i tak Edmund się żeni... nie jesteś już dzieckiem, Felicjo Sucrette. Zaakceptuj rzeczywistość.
Felicja patrzyła na niego ze łzami w oczach. Zastanawiała się, jak tak bardzo mogła się pomylić względem drugiej osoby.
 – Mówiłeś, że jeśli będę mogła porzucić rodzinę, to...
 – Chcę ci uświadomić, że porzucisz także nadzieję na macierzyństwo, na starość, na...na miłość, moja Su.
Czarnowłosa chwyciła jego ramiona i potrząsnęła nim gwałtownie.
 – Co to za siła?! Zawarłeś pakt z diabłem?!
Chociaż Markus miał ochotę coś powiedzieć, milczał, gdy jego podopieczna płakała.
Jedno słowo, "prawie", stanęło mu w gardle.

     – Hej, dzieciaku, jak było u doktorka? – zapytał Franek, rzucając się energicznie na Włocha, który dopiero wszedł.
     – O co pytał? – warknęła Su. Ułożyła się pod oknem, siedząc na kolanach z rękami skrzyżowanymi na piersi i grymasem wykrzywiającym jej twarz.
Za oknem włączono już latarnie, niebo ściemniało i zakryło się chmurami. Sucrette spięła swoje wilgotne czarne włosy w luźny kok na czubku głowy. Jej twarz wciąż pozostawała mokra, na rzęsach osiadły pojedyncze krople wody. Przed chwilą wyszła z łazienki, ubrana w białą, sięgającą kostek prostą nocną koszulę. Z szafy w największym pokoju rodziny Angelo wyniosła poduszkę i koc, który rozłożyła obok łóżka Gabriela.
     – Będziesz tu spać? Mogłaś powiedzieć wcześniej. – Chłopak lustrował na przemiennie to lekko ubraną Su, to jej posłanie.
     – Nagły wypadek, Gab. Przykro mi, ale nie mogę ci powiedzieć...
Gabriel wzruszył ramionami; nie przeszkadzało mu to w niczym, ale Franek, który usiadł na łóżku obok Shannon, zrobił się cały czerwony. Blondynka zdzieliła go łokciem między żebra.
     – Bez takich mi tu, zboku... za mały jest... – syknęła.
     – Był strasznie młody. To aż dziwne – zaczął Włoch – ale nie pytał o nic szczególnego. To samo, co pani Sośnicka.
     – I co odpowiedziałeś? – Niebieskooka wyglądała na znacznie bardziej odprężoną niż przed chwilą. Rozkrzyżowała ramiona i zbliżyła się do niego.
     – Su, cicho! – odpowiedziała szorstkim tonem Irlandka. – Nie przejmuj się, Gabriel. To co powiedziałeś, nie ma znaczenia.
Spojrzała na Sucrette, jakby próbowała sprowokować ją do skomentowania, ale dziewczyna milczała.
     – Nie powiedziałem nic złego, przysięgam – obiecał jej Gabriel. – Bardziej skupił się na szkole, papie i mamie. Nie interesował się wami.
Czarnowłosa dziewczyna przyglądała mu się nieufnie przez kilka sekund. Finalnie westchnęła, a jej twarz rozluźniła się.
     – Przepraszam – mruknęła, wbijając wzrok w podłogę. – Ufam ci. Wiem, że nie mogłeś powiedzieć nic złego.
Chłopak posłał jej ciepły uśmiech i opadł na łóżko obok Franka i Shannon.
     – Nie martw się, Su. Powiedziałaś, żebym nic nie mówił. Nie będę. To obietnica Pinky.

     Felicji pozostał tydzień. Dzień wcześniej na ojcowskim dworku pojawił się ponownie jej narzeczony oraz jego rodzina. Błękitnooka czuła narastającą presję. Ślub z nieznajomym? Nie mogła się z tym pogodzić. Tak wiele kobiet w tym wieku zdołało tego uniknąć, ale nie, jej ojciec musiał pozostać wiernym starym tradycjom.
     Rozmawiała ze swoim narzeczonym w jadalni, w cztery oczy z zamiarem wypowiedzenia mu wszystkiego, co o nim sądzi.
 – Będę szczęśliwsza, jeśli cię więcej nie zobaczę. Przynajmniej z Markusem wiem na czym stoję. Wiem, że jest kłamcą i próbuje mnie od siebie odtrącić – słowa wypływały potokiem z jej ust. – Ale ty? Nic o tobie nie wiem. Markus, którego znam całe życie! Znamy się zaledwie miesiąc. Najlepiej zostaw mnie w spokoju.
Widziała żywy ból w oczach jej narzeczonego, a Felicji zdawało się, że w jej pierś ubiło się tysiąc sztyletów na samo uzmysłowienie, że to za jej sprawą.
Jednak na odruchy swojego serca nie mogła nic poradzić, nie wybrała sobie miłości. Niech chłopak szuka lubej w innej, ona, Felicja Sucrette nie byłaby wstanie odwzajemnić jego uczuć.
     Wyrok jej śmierci został wydany.

Nastała prawie północ. To musiało zostać wykonane o północy. Nastała godzina duchów. Matka Felice nie powiedziała o mu wielu rzeczach, ale jak każdy wiedział, że najpotężniejsze słowa trzeba wypowiadać o północy.
Mężczyzna wziął głęboki oddech i nacisnął klamkę do pokoju Gabriela. Drzwi zaskrzypiały, kiedy je otwierał, ale na szczęście jego syn zawsze zapadał w głęboki sen. Nawet hałaśliwe burze nie były w stanie go obudzić. Skrzypiące drzwi też na pewno nie.
     Po zamknięciu ich za sobą, Felice zbliżył się do łóżka. Szklankę z wodą święconą położył na pobliskiej komodzie. Wyciągnął z prawej kieszeni żelazny krzyż na czarnym rzemieniu i odłożył go obok szklanki, przy wazonie. Z lewej wyjął srebrny gwóźdź. Nakłuł nim palec, krzywiąc się z bólu, kiedy poczuł, że dostał się do krwi.
Pochylił się na synem.
     – Gloria in excelsis Deo – szepnął, malując krwawy krzyż na czole Gabriela. – Psallite Domino qui fertis Super Caelum coeli ad Orientum.
Chłopiec przesunął się i cicho jęknął przez sen.
     Powietrze wokół jego ojca poruszyło się niespodziewanie, wprawiając w ruch zasłony. Poduszka i koc rozłożony na podłodze zaczęły się przesuwać w kierunku drzwi, jakby ktoś lub coś je za sobą ciągnęło. Mężczyzna odczuł strach, którego nie czuł nigdy w życiu; dreszcze przechodziły wzdłuż kręgosłupa jak legiony żołnierzy. Rozsądek nakazywał spokojnie oddychać, ale nie mógł nic poradzić na bijące jak oszalałe serce.
Pokój był pusty. Nie widział nikogo poza czarnowłosym Gabrielem, jednak wątpił, by znajdowali się tam tylko i wyłącznie we dwoje.
Cienie wydłużały się centymetr po centymetrze, a temperatura z każdą chwilą niesamowicie spadała.
Rozglądając się nerwowo, Felice wyjął z kieszeni garść szarego popiołu. Szczypta po szczypcie rozsypywał go wokół siebie i syna, tworząc okrąg.
     – Exorcizamus te, omnis spiritus immundus, omnis Satanica porestas, omnis Malum est.
Lekki wiatr rozwiewał włosy Włocha. Znów się rozejrzał.
Okna nadal pozostawały zamknięte. Kotary uspokoiły się, nic już ich nie ruszało. Ukrywały za sobą światła z ulicy, przez co w pomieszczeniu zrobiło się ciemniej. Felice zadrżał, doznawszy kolejnego nagłego ochłodzenia. Wziął głęboki oddech i kontynuował rozsypywanie popiołu.
     – Ego praecipio tibi w nomine Patris et Filii, et Spiritus Sanctus...
Lekki powiew powietrza zmienił się w wiatr. Papier dryfował, szeleszcząc po podłodze, jedna z książek spadła z półki.
Felice podniósł żelazny krzyż i trzymał go przed sobą.
     – Invocato nobis Sancto et terribili nomine...
Gabriel zaczął skomleć i chlipać przez sen.
Wiatr poderwał do góry więcej książek, które przeleciały przez cały pokój, ale nie dotarły do mężczyzny i jego syna, otoczonych przez krąg popiołu.
Wkrótce skomlenie przerodziło się w płacz.
     – ...quem Inferi tremunt.
     Wokoło, poza jego strefą bezpieczeństwa, Felice zobaczył przebłyski cienistych postaci. Poruszały się w zawrotnym tempie, zmieniając kształt co kilka sekund; raz były małymi dziećmi, później stopniowo rosły do wzrostu nastolatków, po czym znów stawały się malutkie. Nierealne ciała uformowane z dymu, blade twarze i ciemne szmaty zastępujące ubranie.
     Ręce jednej z dziewczynek o oczach lśniącej stali pokrywały pęcherze, plecy oraz ramiona nosiły znaki długoletniego katowania. Wewnętrzna strona ud umorusana była krwią, jedyną realną częścią jej postaci.
     Chłopiec o oczach barwy gniewnego morza z grymasem pełnym bólu usiłował wyciągnąć bagnet ze swojego uda, jego dłonie i spodnie w żołnierskie moro zalewała niewątpliwe materialna krew.
     Druga dziewczyna, elektrycznoniebieskooka, wpatrywała się w niego pełnym żalu i bezsilności spojrzeniem, w obdartej sukni, która kiedyś z pewnością musiała być kosztowna, o bosych i pokaleczonych stopach.
Ich jasne oczy były najbardziej przerażającymi rzeczami, jakie Felice kiedykolwiek zobaczył – przy tym samoczynnie poruszające się poduszki i latające książki zdawały się być fragmentem jego codzienności. Błagająca o chwilę odpoczynku od ciężkiej pracy stal, walczące o życie i wściekłe na kogoś morze, elektryczny błękit próbujący wymknąć się nieuniknionemu przeznaczeniu.
     – Abi demon! – zakończył.
Przez chwilę ludzie z dymu walczyli z wiatrem, ale ten w końcu wygrał i rozwiał ich niecielesne kształtu. Nagle usta Gabriela otworzyły się i zaczął krzyczeć, jednak ów krzyk nie zdawał się pochodzić od jego syna, tylko trzech tajemniczych postaci w pokoju. Felice chwycił nadgarstki szamoczącego się chłopca i przygwoździł go do łóżka. Gabriel nie przerywał krzyczenia i usiłował się wyrwać. Wszystko straciłoby sens i stało się bardziej niebezpieczne, gdyby teraz opuścił krąg.
     To, co wydawało się wiecznością – krzyki Gabriela wijącego się w łóżku, nagle zatrzymało się – zarówno krzyki, wiatr, egipskie ciemności, odmrażające dłonie zimno – w setnym ułamku sekundy. Światło z ulicy wróciło, temperatura zaczęła wzrastać do swojego normalnego stanu, książki i papier opadły na podłogę.
Chłopiec opadł ze spokojem na poduszkę, wciąż śpiący i pełen nieświadomości, czerwony krzyż wciąż namalowany był na jego czole.
Felice odetchnął z ulgą. Uspokajając samego siebie, spojrzał w sufit, szepcząc:
     – Benedictus Deus. Gloria Patri.
Potem zmazał krwisty krzyż ze skóry dziecka kilkoma kroplami wody z wazonu na komodzie.
Pogładził czarne włosy Gabriela, pocałował go w miejsce, na którym przez chwilą była jego krew i drżącymi rękoma sprzątał naprędce powstały bałagan. Wyszedł z pokoju.
     Od teraz Gabriel był bezpieczny.

     Wyglądało na to, że kruczowłosa niewiele była w stanie zrobić w swojej sytuacji.
Dwa dni. Jej ojciec zdecydował już nawet, jakie zawisną zasłony w jadalni - długie, białe, zwiewne.
Rozmawiała z nim w jego gabinecie, chociaż miała świadomość, że nie uczyni nic, co chciałaby jego córka.
 – Nie pojmuję cię, Felicjo. Dlaczego tak się upierasz, że go nie pokochasz? Czy czegoś w nim brakuje? Czy kiedy kiedykolwiek czegoś chciałaś, odmówiłem ci bez wysłuchania cię?
 – Nie, ojcze... ja po prostu nie potrafię tego uczynić.
 – Gdy przyszło mi stanąć z twoją rodzicielką przed ślubnym kobiercem, mówiliśmy to samo. To zawsze przychodzi z czasem.
 – Ojcze! Wysłuchaj mnie po raz ostatni: nie wyjdę za tego człowieka.
Błękitnooka doskonale wiedziała, do czego dążyła. Nie chciała się poddawać, ponieważ ta jedna decyzja miała mieć wpływ na całe jej późniejsze życie.
Mężczyzna wstał i spojrzał na córkę, zaciskając pięści.
 – Dzieciom po przewracało się w głowach! Nie kobietom przychodzi podejmować takie decyzje. Twoja matka wybrała ci złą imienniczkę, Felicjo. Jutro w południe spotkacie się przy wszystkich w kościele.
 – Tak bez miłości zaprzysięgnąć się przed Bogiem? Świat się rujnuje!
     Jej grobowiec wykopano.

     – Dzień dobry, Gabrysiu – powitał go mężczyzna na wózku inwalidzkim. – Nazywam się doktor Kwiatkowski, ale możesz nazywać mnie Konrad.
     – Gabriel – mruknął Włoch, siedząc na kanapie, którą zaoferował mu mężczyzna.
     – Przepraszam, Gabriel – poprawił się. – Wiesz dlaczego tu jesteś?
Chłopak skinął głową.
     – Doktor Patryk uważa, że tego potrzebuję, bo mam niewidocznych przyjaciół.
     – Cóż, to tak po części. Czy możesz mi coś o nich powiedzieć, kiedy już zaczęliśmy ten temat?
Gabriel zlustrował lekarza wzrokiem. Był miłym mężczyzną po pięćdziesiątce ze szpakowatymi włosami i brązowymi oczami, koc w szkocką kratę przykrywał nogi na wózku. Był szczupły, ale nie chudy i gdyby nie niepełnosprawność widoczna przez niesprawność nóg, wyglądał na osobę w sile wieku.
     – Odeszli.
Psychiatra zamrugał.
     – Odeszli? – zapytał zaskoczony.
Gabriel skinął głową.
     – Zniknęli dzień po wizycie u doktora Patryka. Obudziłem się i już ich nie było.

29.08.2016

Rozdział VI


TUTAJ KOŃCZĘ CZĘŚĆ I "Spotkania". Zanim zacznę dodawać część II "Rozstania" mogą potrwać z 2 tygodnie, muszę napisać trochę rozdziałów do przodu.
Sorry, że rozdziału nie było wczoraj, ale padł mi tablet, a pisanie na telefonie jest niesamowicie uciążliwe...
Enjoy, have fun or something else you want...


     – Papo, ja nie chcę.
Gabriel usiłował wyrwać dłoń z żelaznego uścisku ojca.
Mężczyzna westchnął. Nie chciał, aby jego syn chodził do psychiatry, ale szkolna psycholog wyraźnie przedstawiła mu sytuację, w której znajdował się Gabriel. Nazwała to jakąś chorobą psychiczną, której nazwy nie potrafił nawet poprawnie powtórzyć za piątym podejściem i dał sobie z tym spokój. Modlił się, by kobieta myliła się i z chłopcem wszystko było w porządku, ale nie mógł mieć co do tego pewności. Do tego potrzebny było dobry specjalista.
     Odwrócił się i pochylił do wysokości, na której znajdowała się twarz chłopca. Jako jedenastolatek, Gabriel nie był zbyt wysoki, jedynie niewiele ponad cztery stopy*.
     – Arachidi, Gabriel – zaczął, kładąc dłonie na jego drobnych ramionach. – Rozumiem, że tego nie chcesz. Ale ta szkolna psycholog powiedziała, że dobrze byłoby porozmawiać z kimś jeszcze. Będę tutaj czekał na ciebie, obiecuję. Nie bój się.
     – Nie lubię lekarzy. – Czarnowłosy chłopiec niemal pisnął.
     To był jeden z tych momentów, w których Felice z całego serca pragnął, by jego żona nadal żyła. Będąc silną kobietą, Marysia nigdy nie pozwoliłaby na wysłanie Gabriela do psychiatry. Mężczyzna zastanawiał się, jakby teraz żyli we czwórkę – może nawet w piątkę. Czy dalej mieszkaliby w nadbrzeżnym miasteczku we Włoszech, czy byliby szczęśliwi? Czy... czy Gabriel byłby w porządku?
Odsunął od siebie tę ostatnią myśl. Chłopiec przed nim, jego syn, krew z jego krwi, był w porządku. Żaden jakiś tam specjalista nie mógł temu zaprzeczyć. Gabriel był w porządku. A co... co właściwie znaczy porządek? Czy gdyby "porządek" oznaczał całkowite dno, czarną dziurę, wszechobecny chaos, nadal mówiłoby się o porządku? Porządek budziłby strach...
     – On nie jest takim lekarzem. Z nim się rozmawia. Po prostu odpowiadaj na jego pytania, dobrze?
Chłopiec zagryzł wargę i przytaknął. Nie miał innego wyjścia.
Jego ojciec zmusił się do uśmiechu.
     – To wszystko jasne. A później pójdziemy do lodziarni na lody, jeśli tylko chcesz.
Gabriel ponownie skinął głową. W końcu na horyzoncie widniał jakiś porządny biznes.
     – Chcę jagodowe – oświadczył z powagą.
Mężczyzna roześmiał się i potargał czarne jak smoła włosy Gabriela.
     – Jeśli to jest twoje życzenie, Alladynie...
     – Gabriel Angelo? – Jego nazwisko wezwano od strony drzwi. Oboje odwrócili się w tamtym kierunku.
Zobaczyli wysokiego, szczupłego mężczyznę w niebieskich dżinsach i podkoszulku z narysowaną na nim tarczą Kapitana Ameryki. Widząc ich spojrzenia, uśmiechnął się pod nosem i poprawił kanciaste okulary.
     – Śmiało, Arachidi – Felice dalej zachęcał syna.
Zagryzając wargi, Gabriel puścił dłonie ojca i ruszył w kierunku mężczyzny w drzwiach.
Mierząc go wzrokiem, określił, że może mieć góra trzydzieści lat, w przeciwieństwie do tego, co sądził na początku. Przydługie, ciemnoblond włosy sięgały mu niemal ramion, na świat spoglądał poważnymi, piwnymi oczami zza szkieł okularów. Dłonie cały czas trzymał w kieszeniach.
     – Hej, Gab – przywitał się, posyłając jedenastolatkowi zdystansowany, aczkolwiek ciepły uśmiech. – Nazywam się Patryk. Chodź do środka... No, nie bój się! Nie gryzę ani nie połykam w całości.
     – Jestem Gabriel – odpowiedział cicho chłopiec.
     – Przepraszam. – Patryk zachichotał.
Mężczyzna położył rękę na ramieniu Gabriela, prowadząc go do swojego gabinetu.
Podczas gdy korytarz był tak suchy, pachnący środkami niedezynfekującymi, że aż łzy same uciekały na policzki, w pokoju doktora Patryka unosiła się przyjemna woń cytrusów, a okno zostało szeroko uchylone.
Ściany pomalowano na przyjemne dla oka połączenie bieli i delikatnej żółci, czarne półki i szafki stanowiły dla nich kontrast. Tuż przed dużym oknem, które wizualnie powiększało małe pomieszczanie, stało biurko starannie uporządkowane tak, że znajdowały się na nim tylko maleńka lampka, kilka długopisów i samoprzylepnych różowych karteczek. Obok niego stała biało–czarna sofa. Dlaczego każdy psychiatra bądź pedagog szkolny mają w swoim gabinecie sofy lub kanapy?
     – Dlaczego nie wchodzisz? – Młody Patryk zachichotał. – Wchodź i siadaj wygodnie.
Gabriel zajął miejsce na sofie, a Patryk usiadł na krześle, które wcześniej wziął sprzed biurka i postawił je przed chłopcem. Czarnowłosy jedenastolatek skrzyżował nogi i bawił się guzikami na kieszeniach jego spodni.
     – Więc, Gabriel, wiesz dlaczego tutaj jesteś?
Gabriel skinął głową. Zdawał sobie z tego sprawę na długo przed tym, jak ustalono mu datę wizyty. Jak mógł nie wiedzieć?
     – Pani Sośnicka myśli, że jestem szalony, bo mam przyjaciół, których nie widzicie.
A ty? Możesz je zobaczyć?
Następne skinięcie.
     – Jak sądzisz, dlaczego my nie możemy?
Chłopiec westchnął. To się powtarzało za każdym razem, kiedy rozmawiał z psychologiem. To samo pytanie, jakby nie wiedzieli tego. Bo skoro miał przyjaciół, to musiał ich widzieć. Widział i czuł całą trójkę, bez wątpienia. Nie mógł powiedzieć, że to jamais vu**. Taka sytuacja miała już miejsce, tylko w przeciwieństwie to tamtej, teraz nie towarzyszyła mu ani Su ani Shannon.
     – Nie chcą, żeby tak było.
Przecież to były słowa Shannon, tak? Nie skłamał, a przynajmniej nie naumyślnie.
     – Wiesz, dlaczego tego nie chcą?
     – Nigdy nie pytałem. Nie rozmawiamy o takich rzeczach.
     – To o czym mówicie?
Pytania. Pytania. Miał dość pytań, ciekawskiego, wścibskiego wzroku i słów, niby nieważnych, ale wiedział, że mężczyzna waży każde jego słowo jak Anubis serce z piórkiem***, by sprawdzić czy jest poczytalny umysłowo.
Zawahał się, czy może mu o tym powiedzieć. Su powiedziała, żeby uważał na to, co komu powinien mówić.
     – O normalnych rzeczach – odparł po chwili. – Jak o szkole i grach. Franek gra ze mną, a Shannon pomaga z zadaniami domowymi.
     – Jest ich tylko dwoje?
     – Nie. Jest też Su.
     – Też ci pomaga?
Znów te przeklęte deja vu... Przyprawiało go o ból głowy i dreszcze.
     – Rozmawia ze mną, uczy polskiego.
     – Jest któreś z nich tutaj?
Dla pewności po ostatniej wizycie w szkolnej pedagog, Gabriel rozejrzał się po pomieszczeniu i potrząsnął głową.
Młody blondyn pochylił się w jego kierunku i spojrzał przenikliwie przez swoje okulary na chłopaka; tak, Gabriel teraz był bardziej pewny tego, że miał rację. Bez względu na to, jak psychiatra wygląda milutko, wewnątrz jest demonem i patrzy, czy twoja dusza jest smaczna.
     – Gabriel  – zaczął swoim miękkim głosem – czy twoi przyjaciele mówią ci, żebyś robił jakieś rzeczy?
Czarnowłosy Włoch modlił się, by ktoś zabrał od niego to dziwaczne, aczkolwiek bardzo znajome i równie denerwujące wrażenie co komar brzęczący przy uchu, że coś miało już miejsce, ale nie pamięta gdzie ani kiedy...
Skinął głową.
     – Mówią mi... – chciał ugryźć się w język, ale było już za późno na takie wymówki, jakie zaserwował pani Sośnickiej. – Mówią mi, żeby o nich nie rozmawiał.
Skrzyżował ramiona, mają nadzieję, że wyglądało to na prowokującą postawę.
     – Dlaczego? Powiedzieli ci?
Gabriel zamrugał. Czy to możliwe, że coś przeoczył? Że... nie byli z nim fair? Nie, to niemożliwe. Na pewno nie Sucrette.
     – Nie... nie powiedzieli mi. – Zacisnął powieki. – Ale wierzę im, że może o tym zapomnieli. Powiedzieli, że mam o nich nie mówić.
Doktor Patryk cofnął się i wyprostował. Ręce założył na kolana.
     – Okej. Powiesz mi coś o szkole?
Gabriel także rozluźnił się i wzruszył ramionami.
     – Nie wiem. To tylko szkoła.
     – Lubisz ją? – Młody psychiatra uśmiechnął się, bawiąc się kosmykami swoich przydługich włosów.
Jedenastolatek rozważył to pytania, a potem ponownie zruszył ramionami.
     – To tylko szkoła.
     – Nie masz z nią jakiś problemów? Jak...
     – Jak znęcanie się? Nie.
     – A co było, kiedy po raz pierwszy pojawili się twoi przyjaciele? Coś się wtedy stało?
Gabriel zawahał się, przywołując do siebie tamten jesienny dzień. Ostatecznie skinął głową.
     – No... Miałem sześć lat. I taki jeden dokuczał mi. Poszło chyba o moją grę. Powiedział, że jest głupia czy coś w ten deseń.
     – Wtedy twoi przyjaciele ci pomogli?
     – Su mi pomogła! – opowiedział, szczerząc zęby w uśmiechu. – A później grała ze mną w Magię i Mit.
Patryk uśmiechnął się, zapewne przypominając sobie własne gry z dzieciństwa, ponieważ na jego twarzy pojawił się iście dziecięcy uśmiech. Gabriel nie chciał tego komentować, ale wewnętrznie zachichotał.
     – Gabriel – zaczął mężczyzna, ale ostatecznie wahał się, czy powinien to mówić. – Niektóre dzieci w twoim wieku tworzą przyjaciół, ponieważ są samotne.
Chłopak zagryzł wargę, ale nic nie odpowiedział. Nie stworzył ich. To nie była jego wina, że nikt prócz niego nie mógł ich zobaczyć. Nie miał pojęcia dlaczego, ale sądził że oni zwyczajnie nie lubią być widoczni. Ale zdecydowanie, byli prawdziwi.
     – I czasami, ponieważ chcą... się ochronić. – Psychiatra odchrząknął. – Co robi z tym twój tata? Kiedy złamiesz zasady?
Gabriel zmrużył oczy. Co miało to z tym wspólnego?
     – Hmm... pyta mnie, czy wiem, co zrobiłem źle. Potem wysyła do pokoju lub daje na coś szlaban. Raczej normalne.
     – Czy... zrobił ci kiedyś krzywdę?
Podniósł gwałtownie głowę.
     – Czasami kiedy jestem niegrzeczny trzepnie mi w ramię. Lub w głowę. O tutaj – wskazał tył swojej głowy.
     – Co z twoją mamą?
     – Umarła, kiedy miałem trzy lata.
Doktor Patryk skinął ze zrozumieniem głową.
     – Rozumiem. Tęsknisz za nią?
Oczywiście, że mu jej brakowało. Była jego matką, nawet jeśli nie pamiętał jej dobrze. Jej jasna, błękitnooka twarz z okalającymi ją blond włosami należała jedynie do starych zdjęć.
     – A tata? Też za nią tęskni?
     – Tak. – Gabriel uświadomił sobie nagle, że tylko jego ojciec tak naprawdę pamiętał dobrze Marię Angelo. – I Rebecka też jej brakuje.
Młody mężczyzna nie poprawił go i chłopak myślał o poprawieniu się samemu, ale wtedy jasnowłosy psycholog znów zaczął pytać:
     – Su, Franek i Shannon wyglądają jak twoja matka?
Szatyn poważnie zastanawiał się, czy to on tutaj był tym niesprawnym umysłowo, skoro miał w rękawach taki pytania. Znów zamrugał. Dlaczego oni mieliby wyglądać jak jego matka?
     – Jasne, że nie. Becca jest do niej podobna.
Doktor Patryk uśmiechnął się i wstał.
     – Dzięki za rozmowę, Gabriel. Chodź, śmiało. – Wyprowadził go przed nim drzwi i poprowadził do poczekalni.
Kiedy Felice zobaczył ich, poderwał się z białego plastikowego krzesełka i wyszedł im na spotkanie.
     – Skończyliście?
Psycholog uśmiechnął się do niego końcówkami ust.
     – Tak, panie Angelo. Chciałbym z panem porozmawiać, czy to byłoby w porządku?
Włoch spojrzał na swojego syna, a później na mężczyznę przed nim i skinął głową.
     – Oczywiście – odpowiedział. – Gabriel, poczekaj chwilę i ubierz się. Będę za minutę – zwrócił się do syna po włosku.
Gabriel zgodził się skinieniem głowy i poszedł usiąść na takim samym krześle, na jakim przed momentem siedział jego ojciec, kiedy Felice Angelo razem z młodym psychologiem weszli do jego gabinetu.
     – Proszę, niech pan usiądzie. – Doktor Patryk zamknął za nimi drzwi.
     – Czy wszystko w porządku z Gabrielem? – zapytał Angelo z zatroskanym wyrazem twarzy.
Psycholog usiadł przed nim.
     – Gabriel wierzy, że ludzie z którymi rozmawia, są prawdziwi. – Położył sobie segregator na kolanach i spojrzał ojcu chłopca w oczy. – Może być tego kilka przyczyn. Niektóre dzieci tworzą ludzi bez zauważanie tego, żeby poradzić sobie ze stresem. Przeprowadzka do innego państwa może być przytłaczająca, zwłaszcza dla kogoś tak młodego. Strata matki i wychowywanie się bez niej także może mieć z tym coś wspólnego. Gabriel mówił, że jego "przyjaciele" opiekują się nim. Pomagają ze szkolnymi zadaniami, bawią się z nim. Może stworzył ich, by zastępowali mu matkę, której został pozbawiony. Lub matki w jego przypadku.
     – Co mogę z tym zrobić?
     – Jest jeszcze jeden powód dla wyimaginowanych "przyjaciół", panie Angelo – powiedział poważnie doktor Patryk, zupełnie ignorując jego pytanie. – Pański syn wspomniał, że czasami trzepiesz go lub bijesz.
Niestety, Felice nie mógł tego ukryć. Kiwnął głową.
     – Tak. Można to nazwać, umm, ostateczną interwencją.
     – Mam nadzieję, że rozumie pan sporą różnicę różnicę interwencją a nękaniem dziecka, panie Angelo.

     Felicja nie była sobie w stanie przypomnieć momentu, w którym zaczęła biec ani też tej chwili, w której upadła na twardy grunt. Chłodny powiew wiatru owiał jej twarz, krucze włosy już dawno skołtunił. Nie pamiętała bólu kostki, który rozpoczął się gdy postawiła źle stopę i próbowała przeskoczył kałużę. Prawdę mówiąc, czarnowłosa nie pamiętała nic poza upragnionej sekundy, w której go odnalazła. Nie pamięta nic poza ciepłem męskich ramion.
     – Patrz jak idzie...
     – To nie jest dobry sposób na traktowanie młodej damy, Markus.
Nie pamiętała także, kiedy zaczęła płakać. Łzy nadal ciekły po jej policzkach, słone i gorące, podczas gdy ona śmiała się histerycznie, w pełni szczęścia – uratowana...
     – Nie jesteś damą – chłopak nie brzmiał zbytnio przekonująco.
     – To kim?
     Pochylił się, by objąć ją w pasie, muskając ustami jej usta, powodując dreszcze przemykające wzdłuż jej kręgosłupa.
     – Kimś lepszym, Felu... Co się stało? Złe...
Jej ręka instynktownie przesunęły się do jego jedwabistych włosów, druga opierała się o chłodne drzewo, by nie przechylić się do tyłu podczas jego zachłannych pocałunków. Język chłopaka dotykał namolnie jej ust, bezgłośnie pytając o pozwolenie na wejście i dała mu je. Jego wargi były miękkie i smakowały jak cynamon. Felicja wydała z siebie odgłos pomiędzy jękiem a westchnieniem.
Przycisnął ją bliżej siebie, tak, że nie potrzebowała już trzymać ręki na pniu, dotykała go plecami.
Szesnastolatka spojrzała na tobołek, który Markus przerzucił przez ramię.
     – Znów uciekasz?! Jak możesz! – Pisk przerażonej myszki wyrwał się jej z gardła.
     – Przepraszam – Ciemnowłosy nie wyglądał jednak na skruszonego.
     – Za... Zabierz mnie ze sobą błagam!
     – To niemożliwe. Dla ciebie to podróż w jedną stronę. Zastanów się jeszcze, Felu. Wrócę, ale jeśli pójdziesz teraz, nigdy tu nie wrócisz.
     – Nieważne... ja nie chcę. Nie! Chcę! Tu! Dłużej! Być!
     – Będę przed twoim ślubem... obiecuję. Przecież wiesz, nie łamię raz danego słowa.
     – Skąd o tym wiesz?
     – Mam uszy, kochana, uszy. Ja wiem wszystko, Felicjo. Wiem, że ojciec znalazł już tobie i Edmundowi przyszłego małżonka.

     – Powinien już wrócić – powiedziała Su. Od kilku minut chodziła tam i z powrotem po pokoju Gabriela.
Shannon leżąca na łóżku z Frankiem, westchnęła.
     – Uspokój się, Su. Na pewno go nic nie zjadło. Nie pobudzaj się tak, bo znikniesz.
     – Racja. Pewnie sam zatrzymał się na drugie śniadanie – dodał zielonooki brunet, bawiąc się jasnymi włosami dziewczyny obok niego.
Sucrette przerwała swoją rytualną podróż po pomieszczeniu i spojrzała na nich.
     – Nie powinniśmy pozwolić mu iść. Powinniśmy przekonać jakoś jego ojca...
     – Su – Franek westchnął. – Pomyśl, jak mielibyśmy to zrobić? Wszyscy dobrze wiemy, co będzie dalej. Tak jak zawsze. Będzie jakaś terapia, wszystko będzie się rujnować, a potem wszystko się unormuje. Boże – zaśmiał się – pamiętasz, co było w Los Angeles, 1978? Ta dziewczyna, którą zamknęli zanim zaczęło się robić lepiej?
Niebieskooka piegowata jedenastolatka potrząsnęła głową.
     – To akurat nie była nasza wina. Ona i tak była szalona. My to chyba tylko pogorszyliśmy.
     – Jasne, potem nic nie robiło się lepsze – dodała Shannon. – Pamiętacie, że sama się zabiła?
Franek podniósł głowę, opierając się na łokciu.
     – To nie tak, jak sobie przypominam. Właściwie to – usiadł, szeleszcząc koszulką jasnowłosej dziewczyny, która swobodnie położyła nogi na jego kolanach. – nie była najgorszym przypadkiem, którego się podjęliśmy. Pewnie nie pamiętasz Shannon, ale w Peru...
     – Su, dlaczego się tak boisz o Gabriela? – zapytała blondynka. – Nigdy nie byłaś w żadne tak zaangażowana. Tym razem... naprawdę dziwnie się zachowujesz.
Su usiłowała uniknąć kontaktu jej elektrycznie niebieskich oczy z niesamowicie zielonymi Franka lub burzliwie szarych Shannon.
     – Tym razem wszystko jest inaczej, Shan – odparła cicho, pocierając powieki. Chciała za każdym razem płakać, kiedy jej towarzysze wspominali ich wszelki pomyłki. Jak mogli dopuścić do jakiejkolwiek, nawet najmniejszej? Przecież oni wszyscy im tak ślepo ufali...
     – To przez Gabriela, prawda? – Franek lustrował jej tył, obserwując każdy jej ruch, by zobaczyć, jak zareaguje na jego słowa. Jego przyjaciółka, od jak wielu lat ją znał, nigdy nie reagowała na nic w taki sposób. Jego zielone oczy, chociaż zdawały się należeć do totalnego olewusa, były bardzo czujne. – Jest ważniejszy od innych, którzy byli przed nim. Cenisz go bardziej niż mnie czy Shannon.
Szczupła jedenastolatka odwróciła się w jego stronę ze złością wymalowaną na jej piegowatej twarzy. Założyła ręce na biodrach w buntowniczej pozie, chcąc się obronić przed krzywdzącymi słowami chłopaka.
     – Nie różni się niczym od innych. Nie jest ważniejszy. Nawet nie waż się porównywać go do ciebie czy Shan. On... jest młody. Po prostu martwię się o niego, jasne?
Blondynka pokręciła głową, podnosząc się i owijając ramiona wokół szyi Franka.
    – Zawsze zmyślasz na poczekaniu, kiedy kłamiesz. Jak już masz to robić, Su, zastanów się nad dobrą wymówką.
Szatynka nie odpowiedziała, zastygła w swojej złości i uprzedzeniach.
     – Przypomina Go, prawda? – Franek spojrzał z powagą na niebieskooką. – Twojego Stwórcę.
     – Nic ci do tego! – Jej reakcja była bardziej gwałtowna niż ona sama by sobie tego życzyła.
     – Właśnie – zgodziła się Shannon, odlepiając się od bruneta. – Nigdy nam nic o nim nie mówiłaś.
Sucrette, zamiast powiedzieć cokolwiek, wykonała pełny gracji i frustracji półpełny obrót na pięciu w kierunku drzwi, które głośno za nią trzasnęły.
Franek ponownie położył się i zamknął oczy.
     – Obudź mnie, kiedy wróci, dobrze? – poprosił dziewczynę, która z nim została.
     – Su czy Gabriel?
     – Najlepiej obydwoje – mruknął.

*na myśli mam stopę litewską, czyli ok. 32 cm, nie angielską, która jest bardziej popularna. To znaczy, że Gabriel ma ok. 137 cm.
**jamais  vu to przeciwieństwo deja vu, czyli obserwator wydarzeń uznaje je za całkiem obce, kiedy miały już miejsce. Gdy napisałam, że to nie jamais vu, to właściwie stwierdziłam, że to deja vu, żeby nie mylić xD
***właściwie nie ma sensu tego wyjaśniać, ale teraz mitologia egipska jest niemal zapomniana, więc wytłumaczę: Egipcjanie wierzyli, że po śmierci bóg Anubis (ten z głową szakala) ważył serce zmarłego. Jeśli człowiek był grzeszny tzn. gdy położone na wadze jego serce było cięższe od pióra prawdy, Ammit zjadała je i tym samym zabijała nieszczęśnika.

Obserwatorzy