10.07.2016

Rozdział II

Mam nadzieję, że ten rozdział jest tak dobry jak poprzedni.
Zależy mi na tym, by Wam się podobał :)
Tak więc trzymajcie kolejną dawkę historii Gabriela...
Kim jest, waszym zdaniem, Felicja? Lub, co ważniejsze, co z Markusem? Swoje teorie piszcie w komentarzach ;)


ROZDZIAŁ II

     – Ha! – wykrzyknęła Su, machając dłonią tuż przed twarzą Gabriela. – Oddawaj mi swoją Demeter!
Chłopiec mruknął coś gniewnie pod nosem po włosku i spojrzał na nią, niechętnie podając jej własną figurkę. Wciągu ostatnich dwóch tygodni niebieskooka dziewczyna stała się bardzo dobra w Magię i Mit. Przyjęła odpowiednią taktykę i poprawnie przewidywała posunięcia przeciwnika. Wciągu dziesięciu starć była w stanie zwyciężyć pięć razy. Gabriel bronił się tym, że wciąż nie potrafi świetnie czytać po polsku, ignorując fakt, że liczby w każdym języku mają taką samą wartość i formę, co Sucrette uwielbiała mu wypominać.
Jednak wciągu trzech tygodni ich znajomości nie zapytał jej czy chciałaby odwiedzić go w domu. Naprawdę chciał to zrobić, ale z jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego powodu czuł, że nie powinien. Tłumaczył to dziwne uczucie tym, że w jednym pokoju, przeznaczonym dla niego kiedy dorośnie, wciąż stały pudła z przeprowadzki, których tata nie chciał jeszcze otwierać albo tym, że czułby się dziwnie, ponieważ nikt w domu nie potrafił mówić w pełni płynnie po polsku. Tylko ojciec byłby w stanie przeprowadzić jakąś prawdziwą rozmowę. Gabriel radził sobie z kłopotliwym i szeleszczącym językiem, a Rebecca od zawsze posiadała zdolność do szybkiej nauki. Jednak żadne z nich nie opanowało go dostatecznie dobrze.
Mimo to czuł, że problem leżał gdzie indziej. Z jakiegoś powodu po prostu wiedział, że przyprowadzenie Su do ich mieszkania to zły pomysł.
Odsunął od siebie tę myśli, uśmiechając się do niej w taki sposób, w jaki potrafi tylko sześciolatek.
– Idziesz do domu, tak?
Sucrette roześmiała się.
– Do jakiego domu?
Ubóstwiała jego akcent. Nie chciała się z niego naśmiewać, ale lubiła słuchać jak mówił. W pewnym momencie Gabriel zaczął ignorować jej napady chichotu, kiedy sprawiał, że "h" stawało się bezgłośne lub gdy "pożerał" samogłoski w końcówkach słów.
– Ja. Ja dom.
– Mój – poprawiła go. To był kolejny powód, dla którego nie denerwowała go: pomagała mu w nauce języka. Nie miał z tym żadnych problemów.
– Mój dom. Przyjdziesz, tak?
Znów zachichotała.
– Kiedy? Dziś?
Chłopiec skinął głową.
– Papa powiedział, że możesz przyjść.
– Dobra – zgodziła się dziewczynka, uśmiechając się. – Jak się nazywa twój tata?
– Felice.
– Felice? To dziwne imię. – Sucrette znów się roześmiała, a jej malinowe usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
– A twój papa?
Dziewczynka pokręciła głową.
– Nie mam taty. Poszedł i to daleko. I nie chce wrócić.
– Masz mamę?
Niemal niedostrzegalna iskierka przerażenia błysnęła w jej oczach, ale Gabriel jej nie zauważył.
– Głupi Gab – odparła lekceważąco, chociaż drobnymi dłońmi ze zdenerwowaniem skubała rąbek swojego różowego sweterka. – Jasne, że mam mamę.
– Jak ma na imię?
– Julia – padła cisza odpowiedź.
Chłopiec na prawie samym początku ich znajomości zauważył, że Su miała tendencję do zachowywania się jak starsza osoba, gdy tylko pytał o jej rodzinę lub coś, czego całkowicie się nie spodziewała. Reagował jak niestara osoba, ale na pewno jakby miała ponad sześć lat. Jakby pytał o rzeczy, o których zdecydowanie wolałaby zapomnieć i do nich nie wracać, jakby zostały wyjęte z obcego, nieszczęśliwego życia. Poza tymi nielicznymi momentami, uśmiechała się oraz wyglądała na wesołą i szczęśliwą, więc Gabriel wolał jej o to nie wypytywać.
– Julia to ładne imię – zauważył, próbując przegnać czarne chmury kłębiące się nad jego towarzyszką zabaw.
Kiedy szatynka spojrzała na niego z uśmiechem, niemal zapomniał jak wyglądała z miną cierpiętnika.
– Co z twoją mamą? Jak się nazywa?
Pokręcił głową.
– Nie... Mój mama... – urwał, poszukując odpowiednich słów. – La mia mamma è morta.
– Gab... Ja nie mam pojęcia, co to znaczy.
Morta – powtórzył, denerwując się, że nie jest w stanie tego jasno przekazać. – Nie mama. Morta.
Sucrette spojrzała na niego. Momenty, w których nie potrafili się porozumieć zdarzały się rzadko, ale jednak nadal niesamowicie ich irytowały.
Gabriel zakrył oczy dłońmi i westchnął.
– Nie ma mamy. Poszła. Nie wrócić...
– Kiedy wyszła? Wróci?
– Nie! – jęknął chłopiec. – Nie poszła. Odeszła. Nie ma nigdzie.
Dziewczynka przechyliła głowę, by przyjrzeć się jego twarzy.
– Nie ma nigdzie? Umarła?
Wzruszył ramionami. Nie był pewny, czy to właściwe słowo, ale po tonie, jakim je wypowiedziała zrozumiał, że udało im się porozumieć.
Morta. – Skinął głową.
– Nie żyje.
Eureka! Tak, tego właśnie słowa szukał.
– Tak. Nie żyje.
Usta dziewczynki wygięły się w smętnym grymasie, zupełnie jakby potrafiła to zrozumieć. W przeciągu trzech lat, podczas których był pozbawiony jednego z rodziców, Gabriel nauczył się, że wszyscy mu współczują – ale nikt nie rozumie. Sucrette okazała się wyjątkowa i także pod tym względem.
– Przepraszam – mruknęła pod nosem, chwytając go za rękę.
Skinął głową jeszcze raz.
– Nie szkodzi... Więc przychodzisz dzisiaj, prawda?
Jej elektrycznie niebieskie oczy zabłyszczały, na tle jej miodowej skóry i piegów niby pierzu rozsypanego na twarzy oraz czarnych jak kruki włosów wyglądały przerażająco. Same w sobie wydawały się być przerażone. Podwinęła rękawy swojego jasnoróżowego swetra z wielkim, włochatym serduszkiem na piersi.
W końcu skinęła potwierdzająco głową.
– Jasne. Teraz pozwól skopać ci tyłek, Gab.
– Skopać tyłek? – powtórzył powoli. – Po co?
Sucrette westchnęła.
– Głupi Gab – prychnęła, ale zachichotała. – Nie chce mi się kopać twojego tyłka! Chcę zagrać w Magię i Mit.

     Felicja nie mogła zasnąć.
Światło, które nocą rozdawał światu księżyc w pełni, przelewało się do pokoju przez atłasowe zasłony. Przekreślał tym samym jej plany zaśnięcia. Przewróciła się w przeciwną stronę, ale już nic nie była w stanie zrobić ze swoją bezsennością. Nie pozostała jej najmniejsza szansa na odpoczynek, więc ciemnowłosa dziewczyna opuściła na palcach swoją alkowę, starając się nikogo przy tym nie zbudzić.
     Na zewnątrz, w ogrodzie, na dziedzińcu potężnej rezydencji jej rodziny, unosiła się cudowna woń kwiatów; tygrysich lilii, fiołków, bzu oraz lilaku i jaśminu. Zazwyczaj spacer wokół niego potrafił podziałać na nią uspokajająco, ale dzisiejszej nocy nic nie było tak, jak zazwyczaj.
     Pozorną, wszechobecną ciszę, podczas której słyszała jedynie odgłosy owadów, niespodziewanie przerwał dźwięk, który brzmiał jak kamień wrzucony do wody. Białogłowa wzdrygnęła się i przeraziła, iż nie jest sama. Następnie wezbrał w niej gniew; kto śmiał towarzyszyć bez pozwolenia w jej samotności?
Pobiegła w stronę sadzawki znajdującej się za wielkimi brzozami i cyprysami. Wtedy dobiegły ją pomruki, które brzmiały, jakby pochodziły od nietrzeźwego mężczyzny.
– Dlaczego, Fulwio? Dlaczego mnie zostawiłaś? Byliśmy rodziną! Mówiłaś, że zawsze będziesz obok, dla mnie... Ale cię nie ma. – Im dłużej mówił, tym bardziej jego głos załamywał się.
Ciemnowłosa ośmieliła się wyjrzeć zza krzewów, żeby zobaczyć, kto to.
Znała tego chłopaka. Spędziła z nim całe dzieciństwo, a on nagle zniknął dwa lata wcześniej. Podziwiała jego brązowe, odbijające światło włosy tak, że lśniły, jakby wcale nie były ciemne. Ubrany w lnianą koszulę, wyglądał jak kwiat zaklęty w zielniku – zawsze zachowywał swój kształt, zapach i nigdy się nie zmieniał. Właśnie taki był Markus.
Brodził nogami w wodzie, zupełnie, jakby ona wcale nie była lodowata.
Ciemnowłosa zamierzała wrócić do swojej ciepłej, bezpiecznej sypialni w domu, ale kiedy tylko odwróciła się, by to zrobić, cała jej niezdarność nagle skupiła się w niej i stanęła na suchej gałązce, która złamała się z trzaskiem pod jej ciężarem. Nie był to głośny dźwięk, ale wystarczył, by chłopak poderwał się na równe nogi. Szukając źródła hałasu, którym była dziewczyna, stracił równowagę i wpadł do wody. Przez chwilę panna przyglądała się temu, niezdatna do jakiegokolwiek ruchu. Odetchnęła z ulgą, kiedy wychylił głowę, plując wodą i dysząc. Młódka taka jak ona, nie potrafiła nie zauważyć komiczności tego zdarzenia, więc parsknęła śmiechem, kiedy tylko zobaczyła błoto w jego przemoczonych włosach. Ale nawet tak, Markus wyglądał zjawiskowo z jego głębokim spojrzeniem piwnych oczu. Zamiast zdenerwować się jak sądziła, że zareaguje, on także wybuchnął śmiechem razem z nią. Głęboki męski śmiech zupełnie nie pasował do jego wiecznie zamyślonej twarzy. Wyszedł ze stawu z trudem łapiąc oddech. Dziewczyna zastanawiała się, czy to przez śmiech czy kąpiel w lodowatej wodzie.
Sposób, w jaki jego mokra koszula przywarła do jego piersi, sprawiał, że jej serce biło szybciej. Nie był tak chudy jak początkowo się wydawał. Zdecydowanie nie należał do grona wymoczków.
– Dawno cię nie widziałam – odważyła się przemówić jako pierwsza.
– Bo dawno mnie tutaj nie było – odparł młodzian.
– Tutaj czy w ogóle?
– Przecież wiesz, Felu. – Jego uśmiech potrafił topić serce.
– Więc, co tutaj robisz? Oczywiście, poza wpadaniem do stawu?
– Moja odpowiedź zależy od tego, jak wiele słyszałaś. – Markus usiłował wycisnąć trochę wody ze swojego przemoczonego ubrania.
– Czy zawsze musisz być taki janusowy*?
– To zależy od wielu czynników... z kim rozmawiam i o czym. Czasami nie rozmawiam w ogóle.
– Janus Drugi... – Czarnowłosa Felicja włożyła w te dwa słowa tyle sarkazmu, ile tylko była w stanie.
Niebieskie oczy dziewczyny patrzyły wprost na niego spod zmarszczonych brwi.
– Czy musisz być taka cyniczna? – Chociaż usiłował brzmieć na zagniewanego, nie potrafił się oprzeć chęci zachichotania pod nosem.
– To zależy od tego, jak bardzo frustruje mnie dana osoba.
– Może panienka powiedzieć, jaki to rodzaj frustracji? Cielesny? – zapytał, wymownie poruszając brwiami. Siłą powstrzymał się do śmiechu.
Jęknęła, czując, że jej policzki stają się ciepłe i różowieją. Miała nadzieję, że to przez chłód. Niemądrze było wyjść na podwórze w samej koszuli...
– Nie wypada rozmawiać mi o takich rzeczach! – broniła się przed tym rękami i nogami. Biorąc głęboki oddech, dodała ciszej, do siebie: – Dlaczego mężczyźni myślą tylko o jednym...?
Z każdą chwilą szkarłatna barwa jej policzków pogłębiała się.
Dziewczyna nie zauważyła, jak stopniowo, powoli i całkowicie niespiesznie, zbliżali się do siebie. Teraz dzieliło ich jedynie kilka kroków. Odwróciła się, nie chcąc spojrzeć mu w oczy, a wtedy potknęła się o korzeń drzewa i przewróciła się do tyłu... prosto w jego ramiona.
Nie mogła oddychać. Dusiła się, a jej serce biegło jak rozpędzony rumak. Nie mogła za nim nadążyć.
Całe jego odzienie wciąż było mokre i zimne, ale przynajmniej jego dłonie stanowiły jakieś źródło ciepła. W przeciwieństwie do jego oczu, które pozostawały chłodne i piękne – zupełnie jak lodowy kryształ. Tak jak zawsze.
Poczuła, jak mroźne powietrze owiewa ją, przypominając, że wciąż ma na sobie jedynie nocną koszulę. Zadrżała z zimna.
Zadrżała ponownie, czując ciepły oddech na policzku, kiedy szeptał jej to ucha:
– Nie mów tak.
Jego głos był ochrypły i sprawił, że czuła dreszcze na kręgosłupie, jakby przeszło po nim tysiące wielkich mrówek. Złapała oddech i opanowała nerwy w sam raz, by zapytać:
– Dlaczego?
– Powiem ci następnym razem, zależy od tego, w jakich okolicznościach się spotkamy. Może naprawdę jestem Janusem...? A jeśli nawet, to ty jesteś Wenus**.
Potem pozostawił ją samą na dziedzińcu pachnącym kwiatami, z hałaśliwymi owadami, w samym nocnym odzieniu lekko mokrym od jego, i z nieobecnym umysłem.

– Becca! – zawołał chłopiec, otwierając drzwi i wchodząc do mieszkania.
Onieśmielona Su szła w tyle, nadeptując mu na pięty swoimi obdartymi adidasami i prawie ściągając mu przy tym jego własne buty.
– Chodź do kuchni! – odkrzyknęła jego siostra w języku włoskim.
Dziewczynka uczepiła się kurczowo ramienia Gabriela.
– Co powiedziała? – zapytała. Niemal zapomniał, że nie rozumie włoskiego.
Nie odpowiedział, jedynie złapał ją za rękę i pociągnął do przodu. Kiedy weszli do kuchni, Rebecca czytała przy stole książkę kucharską. Spojrzała na niego.
Ciao – powiedziała z uśmiechem w kąciku ust. – Jak było w szkole?
Gabriel pokręcił głową i machnął ręką.
– To jest Su – zwrócił się do starszej siostry. – Becca, ona nie mówi po włosku... – Zwrócił się się do Sucrette po polsku: – To Rebecca, moja siostra.
Rebecca spojrzała ze zdezorientowaniem w miejsce, które wskazał jej młodszy braciszek.
– Gabriel...? – wyjąkała.
– Co?
– Tu nikogo nie ma. Dobrze się czujesz?
Twarz chłopca wykrzywiła się z dezaprobatą.
– Jasne, że tak! Nie widzisz jej? – zawołał, urażony. – To nie jest zabawne, Becca. I w ogóle bardzo niegrzeczne.
Sucrette sprawiała wrażenie, jakby spodziewała się takiej sytuacji, ale nie potrafiła przekazać tego Gabrielowi. Jej piegowata twarz poczerwieniała aż po spiczaste uszy. Splotła palce w niewinnym geście, ale nie chciała patrzeć na siostrę przyjaciela. Czuła potrzebę powiedzenia mu czegoś, ale kiedy otworzyła usta, by powiedzieć – właściwie nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć – Rebecca przerwała jej:
– Miło mieć wymyślonych przyjaciół, ale zanim zaprosisz ich do domu, powinieneś nam powiedzieć, że są niewidzialni. Inaczej ktoś, kto tego nie zrozumie, może wziąć cię za... kogoś dziwnego. Staram się być delikatna, Gabriel.
– Ale... – zaczął chłopiec, ale przerwał i pokręcił głową. Jego siostra czasami lubiła się z nim drażnić. – Przepraszam, mogłem ci powiedzieć.
Zdecydowanie nie miał zamiaru kłócić się z nią przy Su.
Postanowił, że rozprawi się z nią później. Odwrócił się do przyjaciółki.
– Chodź. Mój pokój pokażesz.
Pokręciła z rozbawieniem głową, jakby zdążyła już zapomnieć o wcześniejszym zakłopotaniu.
– Nie... Ja pokażę. Ty pokażesz. Nie ja pokażesz.
– Pokażę – poprawił się. – Becca, Su może zostać do obiadu? – Pytanie po włosku padło w stronę siostry.
Rebecca zaśmiała się, okręcając kosmyk jasnych włosów wokół palca i skinęła twierdząco głową. Po chwili wróciła do własnej, przerwanej wcześniej lektury, wciąż chichocząc pod nosem i naśmiewając się skrycie z wybujałej wyobraźni młodszego braciszka.
     Gabriel chwycił przyjaciółkę za rękę i poprowadził w kierunku zielonego pokoju, który tymczasowo dzielił z siostrą.
Pomyślał, że Rebecca po prostu się z nim droczy, ale wcale mu się to nie podobało. Przecież Sucrette przyszła do nich po raz pierwszy i nie powinna być dla niej taka niemiła. Niebieskooka dziewczynka stała tuż przed nią. Musiała ją doskonale widzieć. Widocznie z własnego nietaktu nie chciała się do tego przyznać.
Gabriel zachichotał, uświadamiając sobie jak niedojrzała potrafiła być jego jedenastoletnia siostra.
     Wyciągnął z plecaka jego wyjątkowe karty Magii i Mit z limitowanej edycji, żeby pokazać je dziewczynce.

*Janusowy znaczy: dwuznaczny, dwulicowy, zagadkowy. Janus był rzymskim bóstwem, bogiem początków, opiekunem drzwi, bram, przejść i mostów, patronem umów i układów sojuszniczych. Przedstawiano go jako postać o dwóch twarzach; zapewne dlatego kojarzy się go z dwulicowością.
**Wenus to rzymska bogini miłości i piękna.

3 komentarze:

  1. oHh zakochałam się w tej opowieść :D jestem ciekawa jak dalej sie potoczy historia Gabriela. Życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  2. Popraw literówkę, kochana " – Julia – padła cisza odpowiedź."
    Chodziło, że cichsza pewnie :D
    Rozdział drugi tak samo świetny jak i pierwszy ❤
    Scena, gdy Felicja potyka się o korzeń i wpada w jego ramiona - Hollywood, filmy romantyczne. Rozbawiła mnie ta scena.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki ;) Czułam, że coś pewnie się nie zgadza, ale nie dopatrzyłam się tej literówki.
      Hah, pisząc tę scenę czułam się nieswojo. Może nas to bawi, że Felka taka niezdara itp. ale ona wychowana na kompletną cnotkę musiała się czuć okropnie. Jej honor zmieszano z ziemią, w samej koszuli wpadła na faceta - bah! Gdyby zobaczył to ktoś, byłaby skończona.
      Ale scena sama w sobie na nasz rozum ma coś komicznego i ironicznego xD

      Usuń

Czytelniku, anonimowy lub nie, nie piszę ,,do szuflady". Chciałabym poznać Twoje zdanie na temat tego, co i jak piszę. Małe życzenie :)

Obserwatorzy